Maria Peszek - Ave Maria

Marcin KnapikMaria PeszekMystic Production2021
„Najprawdopodobniej najpiękniejsza płyta jaką nagrałam” - tak o swoim nowym albumie mówi Maria Peszek. Płytę "Ave Maria" zrecenzował dla nas Marcin Knapik.

Z góry można zakładać, kto oceni nową płytę Marii Peszek pozytywnie, a kto negatywnie. W zależności od tego, który portal otworzysz, jaki światopogląd prezentuje, kto ocenia. Trudno tu o element nieprzewidywalności. Należy się spodziewać spodziewanego. Zaś to, że Peszek stawia na dosadność może szokować chyba tylko odbiorców trafiających na nią po raz pierwszy. Bo reszta się do tego przyzwyczaiła.

Biorąc pod uwagę, jakie tematy pojawiły się lub ze zwiększoną intensywnością wróciły w debacie publicznej w ciągu ostatnich lat, można było z co najmniej 80-procentową pewnością przewidzieć, które przewiną się przez album. Prawa osób LGBT? Jest. Agresywna „Virunga”. Strajk Kobiet? Jest. „Viva La Vulva” mogąca być hymnem protestujących pod czerwoną błyskawicą. Pedofilia w Kościele? Jest. „Barbarka” z Oskarem83 z PRO8L3MU. Bardzo mocny i dosadny akcent na zakończenie. Pandemia? Jest. „Szambo wybiło” – mowa o bezdomności w czasach kwarantanny, choć w stylu Peszek, czyli kontrowersyjnie.

Parafrazy i cytaty. W „Virundze” na feacie pojawia się osobiście prezydent. Przez całą płytę przewijają się odniesienia religijne, poczynając od tytułu kończąc na „Barbarce”. Skojarzenia ze znaną pieśnią nieprzypadkowe. Podobnie z Janem Pawłem II. Istnieje niebezpieczeństwo, że przykładowa pani Leokadia (80 l.) z diecezji tarnowskiej mogłaby nabawić się zawału podczas słuchania tego utworu. A wcześniej zapytałaby: „Jak tak można?”. Medialne wieści z ostatnich tygodni dotyczące autora „Barki” rzucają na kompozycję wieńczącą album jeszcze kolejne tło.

Zaskakująco Peszek serwuje sporo spokojnych chwil. Tak obok elektro, momentami nawet klubowych brzmień. Choć i spokój jest często pozorny. Zderzenie delikatności warstwy muzycznej (przechodzącej jednak w bardzo podniosłe tony) z dosadnością w „J.bię to wszystko” nazywanym lesbijskim lovesongiem. „Nic o Polsce” to wyrzucenie z siebie uczuć do kraju. Choć z pytaniem, czy jeszcze w ogóle one istnieją. „Polska musi do psychiatry”, „Polski we mnie nie ma”.

Tekstowo – cytując klasyka piłkarskiego – dominuje „jedno wielkie wkurwienie”. Wydaje się, że mniej niż na poprzedniej płycie jest jałowych potworków mających w założeniu szokować, a w rzeczywistości bardziej powodujących niesmak (patrz „Modern Holocaust”). Choć są chwile takie sobie, jak parafraza z „Małgośki” w „Szambo wybiło” („To był maj, pachniała kwarantanna”). Czy są tu kawałki dla wszystkich? Tzn. dla osób, którym nie podoba się tematyka i dosadność większości utworów? Lub osób lubiących się tego czepiać? „Dzikie dziecko” i „Lovesong” – te utwory bym wybrał w tej kategorii.

Wypadałoby jakoś zakończyć, ale… I tu odsyłam do pierwszego akapitu, który w zasadzie mógłby być też zakończeniem recenzji.


Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie