No Limits - No Movie Soundtrack (reedycja)

Marcin KnapikNo LimitsGAD Records2020
Nakładem GAD Records ukazała się reedycja "No Movie Soundtrack" trójmiejskiej grupy No Limits. Jest to jedna z najciekawszych polskich płyt popowych pierwszej połowy lat 90. ubiegłego wieku.

Tym razem cofniemy się w czasie o prawie trzydzieści lat. Do 1991 roku. To będzie opowieść trochę zapośredniczona z racji tego, że piszący te słowa nie pamięta tamtych czasów (bo nie było go jeszcze na świecie). Trochę też o czasie przemian przekładającym się na eksperymenty muzyczne. Próby zaimportowania na polski grunt zachodnich stylów muzycznych nieobecnych wcześniej w naszym kraju.

Przenosimy się do Trójmiasta. W 1991 roku ukazała się pierwsza płyta zespołu, który tam powstał – No Limits. Właśnie o niej będzie te kilkanaście zdań, ponieważ premierę ma właśnie reedycja albumu „No Movie Soundtrack”. Zremasterowany, z dodatkowymi utworami oraz z płytą DVD z nagraniami z programów telewizyjnych i teledyskami promującymi płytę.

No Limits. Nazwa wydająca się stosowną z dwóch powodów. Po pierwsze: skład w porywach rozrastał się do jedenastu osób. Po drugie: teledysk Yacha Paszkiewicza do utworu „On The River” pojawiał się w brytyjskim MTV. Można by więc pomyśleć, że zespół zdobędzie wielką popularność. Jakoś tak się jednak stało, że po 30 latach niewielu pamięta ten zespół. Więcej ludzi pamięta Basię Trzetrzelewską. A wspominam o niej dlatego, że kilka utworów na tej płycie, np. „Sir Nobody” przypomina swoim brzmieniem o niej właśnie – stylowy pop z jazzowym posmakiem.


Skoro o brzmieniach, słychać na płycie próby przeszczepienia na polski grunt sophisti pop, choćby „Can’t Get Your Love”. Ważnym składnikiem są tez jazz-soulowe wpływy, np. w „No Sighs (Oooh!)”. Płyta mieni się kolorami. Tymi bardziej stonowanymi („Mama’Lo”) ale w znacznej mierze tymi bardziej słonecznymi. Są latynoskie wpływy w postaci trąbek pod koniec „Real Education” czy utwory sprawdzające się podczas letniego wieczoru przy zachodzącym słońcu takie jak „2Nite”. Unosi się atmosfera luzu i zabawy. Brzmienie sprawia, że czuć, że materiał powstał w latach 90-tych, ale jednocześnie słychać w nim głębię. Brzmi bardzo w zachodnim stylu.

Najłatwiej opisać ten album jako stylowy pop w zachodnim stylu. Brzmi jak masło maślane, ale myślę, że te słowa dobrze oddają ducha „No Movie Soundtrack”. Ciekawie słucha się tego albumu z myślą, że ukazał się blisko 30 lat temu. Czyni to go ciekawą pocztówką z dawnych czasów – dobrze brzmiącą także dziś. Warto go posłuchać, w przypadku niektórych może sobie przypomnieć, choćby dla „On The River” czy „Summer Love”.

Powiązane materiały

No Limits wydało reedycję debiutanckiej płyty

Do sprzedaży trafiła reedycja albumu "No Movie (Soundtrack)" trójmiejskiej grupy No Limits z 1991 roku.

17.06.2020
Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie