Tym razem cofniemy się w czasie o prawie trzydzieści lat. Do 1991 roku. To będzie opowieść trochę zapośredniczona z racji tego, że piszący te słowa nie pamięta tamtych czasów (bo nie było go jeszcze na świecie). Trochę też o czasie przemian przekładającym się na eksperymenty muzyczne. Próby zaimportowania na polski grunt zachodnich stylów muzycznych nieobecnych wcześniej w naszym kraju.
Przenosimy się do Trójmiasta. W 1991 roku ukazała się pierwsza płyta zespołu, który tam powstał – No Limits. Właśnie o niej będzie te kilkanaście zdań, ponieważ premierę ma właśnie reedycja albumu „No Movie Soundtrack”. Zremasterowany, z dodatkowymi utworami oraz z płytą DVD z nagraniami z programów telewizyjnych i teledyskami promującymi płytę.
No Limits. Nazwa wydająca się stosowną z dwóch powodów. Po pierwsze: skład w porywach rozrastał się do jedenastu osób. Po drugie: teledysk Yacha Paszkiewicza do utworu „On The River” pojawiał się w brytyjskim MTV. Można by więc pomyśleć, że zespół zdobędzie wielką popularność. Jakoś tak się jednak stało, że po 30 latach niewielu pamięta ten zespół. Więcej ludzi pamięta Basię Trzetrzelewską. A wspominam o niej dlatego, że kilka utworów na tej płycie, np. „Sir Nobody” przypomina swoim brzmieniem o niej właśnie – stylowy pop z jazzowym posmakiem.
Skoro o brzmieniach, słychać na płycie próby przeszczepienia na polski grunt sophisti pop, choćby „Can’t Get Your Love”. Ważnym składnikiem są tez jazz-soulowe wpływy, np. w „No Sighs (Oooh!)”. Płyta mieni się kolorami. Tymi bardziej stonowanymi („Mama’Lo”) ale w znacznej mierze tymi bardziej słonecznymi. Są latynoskie wpływy w postaci trąbek pod koniec „Real Education” czy utwory sprawdzające się podczas letniego wieczoru przy zachodzącym słońcu takie jak „2Nite”. Unosi się atmosfera luzu i zabawy. Brzmienie sprawia, że czuć, że materiał powstał w latach 90-tych, ale jednocześnie słychać w nim głębię. Brzmi bardzo w zachodnim stylu.
Najłatwiej opisać ten album jako stylowy pop w zachodnim stylu. Brzmi jak masło maślane, ale myślę, że te słowa dobrze oddają ducha „No Movie Soundtrack”. Ciekawie słucha się tego albumu z myślą, że ukazał się blisko 30 lat temu. Czyni to go ciekawą pocztówką z dawnych czasów – dobrze brzmiącą także dziś. Warto go posłuchać, w przypadku niektórych może sobie przypomnieć, choćby dla „On The River” czy „Summer Love”.
Do sprzedaży trafiła reedycja albumu "No Movie (Soundtrack)" trójmiejskiej grupy No Limits z 1991 roku.