Muzyka jest pełna cichych arcydzieł, a styl nazywany shoegaze dostarczył ich wyjątkowo dużo. To łącznik między nową falą a rockiem alternatywnym, wąski most, po którym przeszli nieliczni. Takie płyty jak Loveless, Souvlaki czy Nowhere trwale wpłynęły na wielu artystów, a nawet zainspirowały całe późniejsze gatunki. Alternatywny rock brzmiałby inaczej w 2020 gdyby nie My Bloody Valentine i te ściany dźwięku przenikające zmysły jak strumień obcej świadomości i niepohamowany atak snu. Mimo to, jest to muzyka pasjonatów – rzecz względnie niszowa, przeznaczona dla wybranych uszu. I jak to w każdej niszy, tak i tu mamy do czynienia z płytami, które zasługują na szersze rozpoznanie. Przykładem takiego krążka jest The Comforts Of Madness – pierwsza z trzech płyt zespołu Pale Saints, którzy jak wielu outsiderów muzyki stworzyli swoją własną dźwiękową rzeczywistość. Choćby na chwilę. Ta ekipa z Leeds to także jedno z odkryć wytwórni 4AD, która specjalizowała się w poławianiu pereł i ukazywania światu ich czystego talentu bez konieczności podpisywania paktu z diabłem.
30 lat później, 4AD zdecydowało o reedycji tego albumu w postaci remasterowanego, wzbogaconego wydawnictwa, jakiego zwykle dochrapują się bardziej „klasyczne” albumy. Czy to znaczy, że The Comforts Of Madness jest płytą klasyczną, taką którą należy wspominać z nostalgią? Nic z tych rzeczy. Przez 30 lat nie zmieniło się nic; ci artyści są wciąż tak samo niszowi, a ten świat tak samo smutny. Ich styl na tym polega – a fakt, iż jesteśmy społeczeństwem spędzonych, niszowych outsiderów tylko wspiera ich powroty. Uraczyli nas już tym MBV, Slowdive, Mazzy Star, Lush oraz Ride. Nowa rzeczywistość, a muzyka tak samo potężna, świeża, niedostępna i magiczna. Czy to dowód na jej ponadczasowość? A może popularność shoegaze pozostaje niewykorzystanym „zasobem” muzyki? Ten styl zakrzywił czas, idąc równolegle, pomiędzy trendami, przenikając do serc późną nocą, gdy MTV decydowało się na emisję tych klipów: ze stoicką, nieśmiałą młodzieżą o dziwnych fryzurach i nieobecnych spojrzeniach, prezentujących coś innego od gniewu grunge’u czy ekstazy acid house.
O powrocie Pale Saints do grania nie ma mowy. To zamknięta historia i nawet jej twórcy przyznają, że była to tylko przygoda. Ale Pale Saints to dla jednych obiekt kultu, a dla innych zupełna zagadka. Ta oto reedycja skierowana jest do obu tych grup: ci, co znają The Comforts Of Madness na pewno będą zaskoczeni jak inaczej brzmią wypełniające bonusowy krążek wersje demo tych piosenek; a ci, dla których to enigma, poza tą cudowną okładką, będą mogli także poznać tą muzykę zupełnie od nowa. Te dźwięki, ten pomysł, ta wrażliwość i ta melancholia pozostaje uniwersalnym uczuciem, poza wpływu czasu. Wtedy słuchacze byli ofiarami dyktatu medialnego, z których większość zwyczajnie nie miała dostępu to rzeczy podziemnych, niszowych; dziś, można chwytać wszystko samodzielnie, i swoją drugą szansę dostają zarówno pechowe zespoły, jak i słuchacze, którzy nadrabiają zaległości. The Comforts Of Madness nadal czaruje i wciąga melodyjnością i smutkiem, głosem Iana Mastersa, tym własnym tempem, zadumą, melancholią, tą przebojowością zderzoną z żywiołem i magią chwili.
Te płyty wydawane po latach są formą dialogu między pokoleniami. Dzisiejsi zagubieni nastolatkowie odnajdują zagubienie rodziców, wujów i ciotek – i dostrzegają w nim lustrzane odbicie. To artefakt z innego czasu, o innym tempie życia, innym modus operandi, które jakże doskonale odnajduje się tu i teraz. Bez Pale Saints i tamtego pokolenia shoegaze nie byłoby takich zespołów jak A Place To Bury Strangers, Deafheaven, Beach House, Jesu czy M83. Kto wie, czy bez shoegaze przeżywalibyśmy wzlot i upadek post-rocka, a także renesans rocka psychodelicznego. To wszystko naczynia połączone, Pale Saints także skądś przyszli i ktoś inny sprawił, że sięgnęli po gitary i pokrętła. Warto z nich skorzystać i przekonać się, jak wiele muzyki z przeszłości nadal czeka na swoje odkrycie. Może w następnej kolejności znajdą się chętni na przypomnienie takich formacji jak Love & Money, The Records, The Railway Children, The Bodines, The Go-Betweens… Może i współczesna alternatywa taka jak Medicine Boy, Sonic Jesus czy The Black Ryder nie będzie musiała czekać 30 lat na szersze odkrycie.