Maja Kleszcz - Odyseja

Marcin KnapikMaja KleszczFonobo2018
Na nowym albumie Maja Kleszcz zaprezentowała elektroniczne oblicze. Czy flirt z nowymi brzmieniami się udał? Na to pytanie odpowiedział Marcin Knapik.

Szok i niedowierzanie. Tabloidowo to zabrzmiało, ale dla osób śledzących twórczość Mai Kleszcz „Odyseja” może być zaskoczeniem. Choć z drugiej strony na jej dotychczasowe kroki w działalności artystycznej, to w sumie takie wielkie zaskoczenie to nie jest. Kapela ze Wsi Warszawa – muzyka tradycyjna. IncarNations – blues i jazz. Dodatkowo tworzenie muzyki do spektakli teatralnych. Nie można nazywać tego zamykaniem się w jednej szufladce.

„Rzucenie wyzwania współczesnej technologii”. Groźnie brzmi ta zapowiedź. Pierwsze nuty albumu są mroczne, ale przechodzą w elektrotaneczność w średnim tempie. Tak się przedstawia przyjemny „Na Titaniku bal”. Taneczność nie oznacza tu jednak łupanki. Elektronika jest na albumie dobrze wyważona. Płyta nie męczy i nie jest to tylko zasługa tego, że podstawowy materiał trwa nieco ponad pół godziny. Pachnie futurystycznością. Głos Mai Kleszcz też robi tutaj robotę. By to zauważyć, można zestawić ze sobą np. pierwszy i ostatni utwór: „Na Titaniku bal” i „Ul”. Różne odcienie głosu.

Co do utworów, to też obracamy się w różnych klimatach. Mamy rytmiczny, chwytliwy „Czekam na znak”. Spokojną, stonowaną elektronikę oferuje „Miasto z mgły”. Mrocznie robi się w jednym z najlepszych momentów albumu – kompozycji „Krew za krew”. Potem robi się bardziej chwytliwie, ale dalej jest klimatycznie. Zwraca też uwagę „Ul” - oniryczny, orientalny, wyciszający. W sam raz na koniec płyty.

Zapowiadano „opowieść o człowieku uwikłanym we współczesny, post-nowoczesny świat” i ten cel udało się osiągnąć. Choćby tytułowy utwór – tekst stanowi kontrast do lekkiego brzmienia. Warto więc zwrócić uwagę na słowa utworów. Skoro jesteśmy przy kompozycji tytułowej, to ma ona w sobie też takie dziecinne momenty, które mogą razić w ucho. Takie słabsze punkty płyty. Na tych, którym mało podstawowego materiału czekają dwa utwory z oznaczeniem „Meeting By Chance Remix”: „Czekam na znak” i „Odyseja”. Niezłe wersje.

Trend elektroniczny panuje ostatnio w muzyce. Obawy o to, że „Odyseja” zginie w tysiącu innych elektronicznych dźwięków były zasadne. Płyta ta na szczęście się broni. Maja Kleszcz poszerza wachlarz muzyki, jaką ma do zaoferowania. Z konfrontacji z elektroniką wyszła obronną ręką. Uniknięto przekombinowania, proporcje zostały wyważone. Ciekawa propozycja.


Powiązane materiały

Nowy singel od Mai Kleszcz

Singiel „Czekam na znak” zapowiada nową płytę Mai Kleszcz "Odyseja", która będzie zupełnie nową odsłoną twórczości tej wszechstronnej artystki. Premiera albumu w listopadzie.

2.10.2018
Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie