To nie jest typowa płyta powrotowa, jakich współcześnie słyszymy całe mnóstwo, gdy zespół po latach niebytu zdołał wykrzesać z siebie kilka iskier kreatywności, aby trochę zarobić na fanach. „Evil Spirits” dostarcza nam 10 petard, które z jednej strony wdzierają się przebojem do membrany na długi czas, a z drugiej wywołują spory zamęt wśród słuchaczy. To jest punk? To już od dawna nie jest ani punk, ani goth-rock, ani żadna inna szufladka, w które tak uwielbiamy wtłaczać muzykę. The Damned czerpią z wielu źródeł i komponują z nich brzmienie, które skłania zarówno do rock’n’rollowych swawoli, jak i ruszenia mózgownicą i podziwiania twórczego kunsztu zespołu.
Stąd też kontrowersje. Starzy wyjadacze nie są zadowoleni. Za mało punka w tym punku. Za mało szarpania drutów, przesteru, dwóch akordów i darcia mordy. Tylko kiedy ostatni raz The Damned nagrali coś typowo punkowego? Oni zawsze poszukiwali i to już od drugiego albumu, tego z Nickiem Masonem, na którym nikt nie zostawił suchej nitki. Teraz też jest podobnie. Za produkcję płyty odpowiada Tony Visconti we własnej osobie, co już powinno mówić dużo o jej brzmieniu. Jest artystyczne i przebojowe; ma w sobie coś z prostego rocka garażowego, jak i wysublimowanej psychodelii. Poza tym, doświadczenie. David Vanian i Captain Sensible są już po 60-tce i to nie jest wiek, w którym gra się tak samo jak dwudziestolatkowie, w tych samych poszarpanych spodniach. To nie jest czas w którym młode punki krzyczą, że mają już dość. Oni teraz chcą jeszcze więcej.
Więcej inspiracji, więcej melodii, więcej czadu, ale też więcej logiki. „Evil Spirits” jest płytą stworzoną przez mądrych ludzi, którzy ponad filozoficzne bajdurzenie przedkładają kawał dobrej muzyki. Właśnie dlatego piosenki na tym krążku są tak wciągające – każda z nich to chleb z innego pieca, tak jakby The Damned chcieli podzielić się absolutnie wszystkim co ich w życiu spotkało. Jest szybko i radykalnie, jest gniew i cięta riposta na świat, ale jest też estetyczny art-rock, frasunek i ballada. Najważniejsze, jest różnorodność; dzięki temu ten krążek porywa, tak jakby z jednej strony nagrali go The Clash, Dead Boys czy The Buzzcocks, a z drugiej The Stranglers, The Fall a nawet The Smiths. Muzyka jako manifest ogólnego wkurwienia? Owszem; ale „Evil Spirits” jest podszyte czymś więcej – głodem kreacji i sztuki, który brzmi donośniej od wyciągniętych w górę środkowych palców.
Gniew 60-latka brzmi inaczej od gniewu 20-latka. Podczas gdy ten młodszy wyraża się przez pustą destrukcję, ten starszy i mądrzejszy tworzy, stawia, burzy i ponownie buduje. Jeszcze nie wiemy tego na pewno, ale dużo wskazuje na to, że The Damned nagrali swój najważniejszy album w karierze. Ten, który sprawia, że zespół starzejących się panów ponownie jest ważny, twórczy i głośny. Tu nie ma miejsca na jakiekolwiek sentymenty; Vanian i Captain być może nie należą do najbardziej pracowitych osób na świecie, ale nadal, ponad wszystko, są artystami. A ci muszą tworzyć, bo właśnie do tego powołała ich sztuka. Czy zatwardziali fani mają o co kruszyć kopie, twierdząc, że zespół zmiękł i umizguje mainstreamowi? Nie; zespół postępuje naprzód, jak każdy szanujący się muzyk powinien. Ci, którzy nie są z tego zadowoleni wpędzają się w pułapkę, z której jedyną ucieczką jest cisza.
Dziś swoją premierę ma „Darkadelic”, dwunasty studyjny album brytyjskiej legendy rocka gotyckiego i post-punka The Damned.
"Evil Spirits" to tytuł nowego wydawnictwa legendarnej brytyjskiej horror-punkowej grupy The Damned.