The Flaming Lips - Oczy Mlody

Jakub OślakThe Flaming LipsBella Union2017
Wayne Coyne i jego kosmiczna grupa powracają z nowym, czternastym albumem studyjnym, który powinien zostać szybko okrzyknięty jednym z najlepszych w dorobku płytowym The Flaming Lips.

Ta płyta to zagadka, której przeniknięcie oznacza otwarcie drzwi nieokrzesanej wyobraźni Coyne’a; jednakże, nie o rozwiązywanie tej zagadki chodzi, lecz o jej radosne, wielokrotne przeżywanie. Już na starcie, czyli przy tytule i okładce, jest intrygująco. Coyne bynajmniej nie odkrył w swojej rodzinie polskich korzeni, ani nie sięgnął po Stanisława Lema w oryginale. Tytuł płyty oraz niektórych piosenek, zostały wypatrzone w polskim przekładzie „Close to Home” Erskine’a Caldwella („Blisko domu”). Nie ich znaczenie gra tu rolę, a brzmienie słów. A jakie to ma przełożenie na muzykę?

Nie od dziś wiadomo, że The Flaming Lips lubią zaskakiwać, eksperymentować, prowokować – po prostu penetrować swoim nieograniczonym brzmieniem fantazję słuchaczy. Ich twórczość nie zawsze spotykała się ze zrozumieniem i uznaniem, ale jedno z całą stanowczością należy im oddać – renesans psychodelicznych odmian rocka zawdzięczamy w dużej mierze właśnie im. To Coyne stworzył w otoczeniu kolegów współczesną efemerydę klasycznych, kosmicznych zespołów takich jak Gong czy Hawkwind. To ich płyty udowodniły, jak doskonale można łączyć przebojowy pop z artystycznymi , eksperymentalnymi wybiegami, tworząc albumy na miarę The Beatles czy Pink Floyd. To wreszcie oni wypchnęli przed szereg brzmienie alternatywne, które z grubsza obowiązuje do dziś.

Co zatem przynoszą na „Oczy Mlody”? Coś, co sprawiło, że stali się rozpoznawalni na przełomie tysiącleci przy okazji albumów „The Soft Bulletin” oraz „Yoshimi Battles the Pink Robots”. To de facto powrót do założeń tamtych brzmień – elektroniczno-gitarowych awangardowych zagadek pod powłoką psychodelicznej przebojowości rodem z San Francisco i Londynu, latem 1967. Coyne i spółka zaciągają nas ponownie do statku kosmicznego, który przenosi nas do krain widocznych jedynie w snach lub pod wpływem środków odurzających. Zespół nie szczędzi słuchaczowi efektu pozytywnego zagubienia w muzyce, kiedy nie sposób jest odróżnić koniec i początek kolejnych kompozycji. Bardzo łatwo jest zapomnieć się przy tej muzyce, należy zatem uważać i patrzeć przed siebie oraz pod nogi.

Odnoszę wrażenie, że The Flaming Lips chcieli tą płytą wyrazić swoje zmęczenie, tudzież znużenie, kontrowersyjnymi i mocno doświadczalnymi nagraniami ostatnich kilku lat. „Oczy Mlody” to jakby przewietrzenie studia z oparów THC, oraz chłodny prysznic po zbyt długim kacu. To chęć ponownego wejścia do znajomej wody, która kilkanaście lat temu przyniosła im sukces komercyjny. Aż nadto udowodnili w ostatnich latach, chociażby na „The Terror” lub albumie z Miley Cyrus, że twórcze szaleństwo i inteligentna prowokacja nie są im obce; teraz przyszła pora przypomnieć sobie, co do tego szaleństwa pchnęło ich na samym początku. Nie znaczy to, że „Oczy Mlody” to łatwy album. Jednakże, jego enigma pochłania od pierwszych minut i nie puszcza do samego końca.

Właśnie na samym końcu słychać bowiem głos wspomnianej Miley Cyrus, którą Coyne ponownie zaprosił do współpracy celem odkażenia z wirusów zepsucia pseudo-kulturą pop. „We a Famly” to przebój na miarę „Yoshimi...” oraz „Race For the Prize”, sygnatury zespołu. „Oczy Mlody” zaraża swoją witalnością, fascynuje nagą głębią, zachwyca prostotą w objęciach kompleksowości. To miejsce, gdzie „Dzieci Pana Astronoma” Wandy Chotomskiej witają się z Milesem Davisem, a coraz bardziej elektroniczna rzeczywistość topi się w oku słońca na marsjańskiej plaży. „The Flaming Lips” idą naprzód, tam gdzie astronauci słuchają „Pet Sounds”, a odrobina new age na codzień jeszcze nikomu nie zaszkodziła. To duże wydarzenie, bynajmniej nie z uwagi na obecność Miley. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie