Maciej Werk (Werk, Hedone)

Maciej WerkGrzegorz Szklarek
Maciej Werk opowiedział nam o swoim, solowym płytowym debiucie "Songs That Make Sense" (premiera 24 września) i o wyjątkowych gościach, którzy wystąpili na tej płycie.

- Skąd pomysł nagrania tej płyty pod szyldem Werk, a nie Hedone?

- Tworząc utwory na nową płytę Hedone, zorientowałem się w pewnym momencie, że zaprosiłem wielu gości. Pomyślałem więc, że bez sensu jest wydawanie pod szyldem Hedone czegoś, co ma charakter projektowy. A że projekty są teraz popularne (śmiech) i je lubię (chociażby takie jak UNKLE czy Thievery Corporation, które mają na swych płytach dużo gości), to postanowiłem też stworzyć taki projekt pod szyldem Werk. Poza tym: zrobiłem tę płytę właściwie sam i jestem kompozytorem wszystkich utworów. Zespół tu nie za bardzo pasuje.

- A czy to nie było tak, iż jednym z powodów nagrania tej płyty była cisza Hedone? Od ostatniego albumu tej grupy czyli „Playboya” minęło 7 lat.

- W sumie, nie. Utwory na albumie "STMS" powstawały pod kątem nowego albumu Hedone. Teraz pracuję sam i wolę pracę studyjną niż granie prób, które zawsze mnie męczyły.

- Zestaw gości, jakich zebrałeś robi wrażenie i chyba jest to pierwsza, polska płyta rockowa z taką ilością znanych nazwisk z zagranicy. A więc po kolei: Poogie Bell nazywany „królem perkusistów”.

- Poogie Bella poznałem przez Dydę – byłego lidera łódzkiej grupy Blitzkrieg, który mieszka od lat w Pittsburgu. Bell także tam żyje i oba panowie są kumplami. Dyda ma swoje studio nagraniowe i któregoś dnia, w trakcie naszej rozmowy wyszło, że chcę w kilku utworach mieć żywe bębny. Dyda zaproponował, iż może Poogie coś z tym zrobi. I tak się stało. Gdy wysłał mi gotowe partie bębnów do utworu „Song That Makes Sense”, po prostu upadłem z wrażenia. Nie spodziewałem się takich bębnów w tym numerze. W pierwotnej wersji utworu były zupełnie inne podziały rytmiczne.

- Kolejny gość to Mark Lanegan…

- Z Markiem poznałem się kilka lat temu, gdy sprowadziłem go do Łodzi na koncert z Isobell Campbell w ramach festiwalu Camerimage. Od razu nawiązała się między nami nić porozumienia. On zaprosił mnie potem na Tribute To Nico, pisaliśmy do siebie mejle. Pewnego dnia zapytałem go, czy nie zechciałby zrobić czegoś z moimi numerami. Odpowiedział niemal natychmiast, iż OK. Wysłałem mu dwa utwory, z których wybrał „Long Cold Race”. Zapytał mnie o tekst do tej piosenki. Odpisałem mu, iż mam już słowa, ale może on by coś napisał. Poprosił mnie o wysłanie tekstu do tego utworu, po czym napisał mi taką odpowiedź, iż trzymam ją w komputerze na pamiątkę. Miałem stres wysyłając mu ten tekst, gdyż jest to jeden z moich ulubionych wokalistów. Odpowiedź była krótka: „Those are good words , Dude…”. Tak więc nie dość, iż zaśpiewał na mojej płycie, to zaśpiewał jeszcze mój tekst (śmiech).

- Kolejna gwiazda to Chris Olley z grupy Six By Seven.

- Chris przyjechał na festiwal Soundedit w 2010 roku. Nawiązaliśmy dobry kontakt. W ciągu ostatnich wakacji dwukrotnie widziałem się z nim w Trójmieście, gdzie miał wystawę swoich zdjęć. Nagrywanie wokali do utworu „Dead Man” trwało długo. Najpierw przysłał mi demo, potem postanowił jednak nagrać to w studio, po czym zmiksował wszystko w studio w Nottingham. Jako ciekawostkę podam, że w utworze tym na gitarze zagrał Tomek „Mechu” Wojciechowski – były gitarzysta grup Blitzkrieg i Jezabel Jazz.

- I ostatnie, duże nazwisko na płycie czyli Tim Simenon, który wyprodukował utwór „Card”.

- To jest ciekawa historia. Otóż jedną z moich ulubionych płyt jest „Shag Tobacco” Gavina Fridaya, którą wyprodukował Simenon. Tima poznałem w Pradze, gdy grał jako support przed Depeche Mode. Zaczęliśmy rozmawiać o „Shag Tobacco”. Był bardzo zdziwiony, iż ktoś go pyta o ten album. Jak pewnie wiesz, ten właśnie album był przyczynkiem ku temu, iż Martin Gore zdecydował, że Tim wyprodukuje album „Ultra” Depeche Mode. Później dowiedziałem się od człowieka, który był znajomym Simenona, że Tim będzie prywatnie w Warszawie. Wysłałem mu album „Playboy” Hedone, który mu się spodobał, po czym zacząłem go delikatnie „podchodzić”. Przyjechał do Warszawy, ściągnąłem go do Łodzi, gdzie spędziliśmy razem cały dzień i się skumplowaliśmy. Potem wysłałem mu utwór „Card” w bardzo szkicowej wersji. On nie miał czasu, aż w końcu po 3 latach przysłał mi końcową wersję, która jest po prostu „totalna”. Dodam, iż ten utwór został zmasterowany przez Simona Francisa, który współpracuje z The Cure.

Piosenka ma tytuł „Card”, gdyż jadąc kiedyś busem na koncert Hedone, słuchałem The Cardigans. Pomyślałem sobie, iż chciałbym nagrać kiedyś numer, w którym zaśpiewałaby Nina Persson. Finalnie dobrze się jednak stało, że to Natalia śpiewa ten utwór.. Na pewno jest to jeden z moich ulubionych utworów na płycie.

- Jest tu także pewien polski gość, którego trudno byłoby skojarzyć z tym rodzajem muzyki. Mówię o Wojtku Pilichowskim. Wiem, iż jego udział w powstawaniu tej płyty był nieco przypadkowy…

- Zgadza się. Wojtek wpadł kiedyś do mego studia na kawę. Powiedziałem mu, iż mam problem z partią basu w jednym z utworów. Odpowiedział: „Poczekaj, pójdę tylko do samochodu po bas”. I tak wziął udział w nagraniu pięciu utworów, z których cztery trafiły na płytę.

- A płyta nazywa się „Songs That Make Sense”. Jest to także tytuł jednego z utworów, w którym śpiewasz „writing a song that makes sense again”. Brzmi to trochę jak przesłanie do fanów.

- Zgadza się. Bardzo lubię łódzki Grand Hotel i wyobraziłem sobie, iż siedzę tam i piszę piosenkę, która ma znowu sens. Bo znowu poczułem chęć pisania muzyki, która ma sens. I myślę, że mi się to udało.

- Na płycie jest także kompozycja „Vincent’s Room”, dodam na marginesie, że moja ulubiona na tej płycie. Wnioskuję z tytułu, że jest to kompozycja o Twoim synu. Jesteś bowiem od 5 lat szczęśliwym tatą.

- Tak jest. Są różne formy pisania piosenek dla dzieci. W tym przypadku wszystko zaczęło się od syntezatora modularnego. Potem dołożyłem bębny Poogiego i wszystko zaczęło się ze sobą kleić. Dużo pomógł tutaj Leszek „Freemind” Kaźmierczak, który współprodukował ten utwór. Zacząłem szukać pomysłu na tekst i pomyślałem sobie, iż chciałbym napisać piosenkę dla mego syna. Ale nie typową balladę pod tytułem „Ballada Dla Dziecka”. Na marginesie dodam, iż mam w planach nagranie płyty z piosenkami dla dzieci. Mam już nawet pewne pomysły.

- Płytę zamyka świetny, mroczny utwór „Nero”. Powtarzasz tam frazę „burn it, burn it, burn it”. Przenośnia czy nawiązanie do pożaru Rzymu?

- Jest to przenośnia dotycząca spalenia pewnych spraw, tematów z przeszłości. i obserwowania jak płoną. Gdy nagrywałem ten album, wiedziałem tylko, iż płytę zacznie „Long Cold Race”, a zamknie „Nero”. W tym utworze jest użyty, nie po raz pierwszy zresztą w mej karierze, cytat z The Beatles. To miało być takie optymistyczne zakończenie płyty.

- Czy wydanie tego albumu oznacza, iż Hedone przestało istnieć?

- Wątpię, czy Hedone jeszcze się kiedykolwiek pojawi. Nie czuję takiej potrzeby na ten moment.

 - Od kilku lat jesteś dyrektorem artystycznym festiwalu producentów muzycznych Soundedit. Skąd pomysł na stworzenie tak wyjątkowej imprezy w skali światowej?

- Jestem wieloletnim kolekcjonerem płyt i zawsze zwracałem uwagę na to, kto i w jaki sposób album wyprodukował. Wpadłem więc na pomysł, aby stworzyć imprezę „producenką”. Udało mi się pozyskać pomoc od miasta Łódź i w tym roku Soundedit odbędzie się po raz czwarty. Ważne w tej imprezie jest to, iż ludzie mają szansę spotkać się z naprawdę dużymi nazwiskami ze świata produkcji. Producenci zdradzają tajniki swojej pracy na spotkaniach z fanami i na warsztatach. Odbywają się także koncerty. Staram się zachować kompromis pomiędzy możliwościami finansowymi a artystyczną ciekawością. W tym roku festiwal odbędzie się w dniach 26-28 października. Więcej informcji na www.soundedit.pl

Foto: Grzegorz Pawelak

 

Website by p3a