Pierwsze wrażenie jest ważne lub najważniejsze – siadając do pisania tej recenzji zastanawiałem się nad tym, czy i w jakim stopniu to stwierdzenie pasuje do muzyki. Ile razy się zdarzyło, że kompozycja spodobała nam się dopiero po kilkunastu przesłuchaniach? Nieraz. Jak to wygląda z płytami? Nierzadko najlepsze piosenki pojawiają się przecież nie na dzień dobry, a w dalszej części albumu.
„Leviathan” to taki przypadek, gdy po pierwszym utworze – „The Leaf On The Oak Of Far” pomyślałem sobie, że chyba się nie polubimy. Zalicza wejście z buta, bo już w pierwszej minucie zawarto całą groteskowość symfonicznego metalu. W mocne łupanie wchodzi dziewczęcy głosik niczym z bajek, potem męski – próbujący udowodnić swoją siłę, ni to melodyjny, ni to operowy, a następnie zesłane zostają na nas chóry, cały czas przy metalowej naparzance. Miało wyjść podniośle, wyszło śmiesznie. I to jest problem z metalem symfonicznym: jeśli próba tego połączenia wyjdzie źle, bardziej chce się śmiać niż płakać. Sprawia to, że często nie mogę się do takiego grania przekonać.
Dostajemy zestaw, w którego skład wchodzą łupanie, skrzypce, chóry, podniosłe wokale. To wszystko poprószone jakby celtyckim klimatem („Tuonela” ), gotycką atmosferą („Nocturnal Light”), kreskówkowością brzmienia („Great Marquis Of Hell”) i nastrojem jakbyśmy za chwilę szli bić się pod Grunwaldem („Eye Of Algol”). Kompozycja „Leviathan” niby podniosła, ale gdy wchodzi kobiecy operowy wokal muzyka robi się jakaś taka słodsza. A na szczycie tego wszystkiego znajduje się „El Primer Sol”, gdzie od początku wszystko idzie źle na czele z krzycząco-operowym śpiewem męskim.
Są utwory, w których pojawiają się słuchalne momenty. Całkiem ładnie wypada „Die Wellen Der Zeit” - kompozycja właściwie symfoniczna, inne elementy nie są zbyt inwazyjne. Nie ma tak słyszalnego efektu zgrzytu. Ale mimo wszystko po styczności z „Leviathanem” myślę, że czas poświęcony na jego słuchanie mogłem spożytkować lepiej. Oczywiście można pisać o „odważnym przekraczaniu granic” (jak ktoś lubi takie brzmienia, być może użyje takiego stwierdzenia), ale nową płytę zespołu ze Szwecji dopisuję u siebie do listy niezbyt udanych spotkań z symfonicznym metalem.
Pod szyldem Myrkur kryje się drobna, eteryczna blondynka Amalie Bruun, która zdążyła już zaznaczyć swoją obecność nie tylko na metalowej scenie. Mająca na swoim koncie długogrający album „M” i dwie epki Dunka, była jedną z gwiazd tegorocznego Metal Hammer Festival w katowickim „Spodku”. Krótko przed koncertem opowiedziała mi o swoich ostatnich dokonaniach, inspiracjach i planach na przyszłość.
W kwietniu ukazała się debiutancka płyta warszawskiej grupy Gorgonzolla, lubującej się w różnorodnych brzmieniach rockowych rodem z lat 90. Krążek zatytułowany „Eksploatowani” przynosi mieszankę rapcore’u, rocka, czy nawet gitarowej alternatywy. O kulisach powstawania albumu opowiedzieli nam: wokalista Dominik Pajewski, gitarzysta Bogumił Panuciak i basista Michał Koter.
Jeden z najważniejszych zespołów na norweskiej scenie wydał swój piąty album zatytułowany "Kvitravn".
Słynna szwedzka grupa wystąpi 29 listopada w krakowskim Kwadracie oraz 30 listopada w warszawskiej Progresji.