Dawno nie byłem świadkiem debiutu, o którym mówiliby wszyscy. Ostatnia taka płyta to Greta Van Fleet, ale w przypadku braci Kiszka wrzawę podkręcały kontrowersje. Tymczasem wydaje się, że Dry Cleaning uderzyli w jakąś czułą strunę większości wrażliwych na muzykę komentatorów, dziennikarzy, DJ’ów, prezenterów, fanów, entuzjastów, itd., mimo iż nie prezentują niczego nad wyraz oryginalnego. Wpływów starszej muzyki jest u nich za to bez liku, podobnie jak u Grety; może na dzień dzisiejszy na tym to właśnie polega, abyśmy potrafili transmitować swoje fascynacje, niekoniecznie poczuwając się do obowiązku pionierskości, oryginalności, albo, chociaż świeżości?
To powiedziawszy, uważam, że Dry Cleaning idealnie trafili w czas, miejsce i świat, w którym ukazuje się ich debiutancki album New Long Leg. 4AD stanęli na wysokości swojej legendy i z gąszczu glonów wyłowili perłę, która kontrastem chłodu i ciepła, humoru i alternatywy, dosadnie komentuje rzeczywistość. To subiektywne brzmienie, opierające się na post-punkowym, hipnotyzującym trio gitara/bas/perkusja, na tle którego emocjonalnie jak Krystyna Czubówna, ale językiem malowniczym jak u Morrissey’a, odprawia swój monodram Florence Shaw. Jej dojrzały głos i ‘deklamujący’ styl to doskonała szczepionka, chroniąca stoicyzmem skołataną duszę przed białym szumem rzeczywistości.
Dry Cleaning przychodzą do nas jako debiutanci, ale od razu z wyrobionym stylem. Ich sposób na muzykę czerpie zarówno z alternatywy Sonic Youth jak i art-rocka Talking Heads, a sam styl wokalny Florence to dziedzictwo Laurie Anderson, Susanne Freytag, a nawet Ms. Kittin. Z tymi numerami bardzo łatwo jest się zaprzyjaźnić, szczególnie w pandemii, gdy Florence, słowami pozornego potoku świadomości, kanałuje wymuszoną obojętność i tumiwisizm, jakimi chronimy się, na co dzień, aby nie zwariować. „Scratchcard Lanyard”, “Strong Feelings”, “Her Hippo”, “More Big Birds” i przesterowany, wydłużony, ale urwany nagle anty-finał “Every Day Carry” to zaraźliwe kleiwo i magnes dla uszu.
Mimo to, za najlepszy moment płyty uważam numer tytułowy. To popis, demonstracja możliwości zespołu, z tym lekko hipnotycznym rytmem, udomowioną awangardą w stylu Thurstona Moore’a, oraz tą osobliwą przebojowością, która będzie powodować taniec na koncertach, lub chociaż pełne aprobaty potakiwanie w oparach stoicyzmu zza ciemnych okularów. Czy z tej płyty słychać pandemię? Na pewno, ale to pandemia ogólnogatunkowa; coś, co wyzwoliło z muzyków, co najlepsze i pozwoliło im znaleźć swój głos, będący jednocześnie głosem ich słuchaczy. To muzyka, która nie próbując zarażać przebojowością, a wręcz przeciwnie, odpychając od siebie, de facto, przyciąga.
New Long Leg jest idealnym produktem naszych czasów i ustawia Dry Cleaning obok takich owoców współczesności, co Idles, Fontaines D.C., The Murder Capital, czy nawet Sleaford Mods. Powstaje pytanie, czy ich odnaleziona metoda nie jest zbyt jednorazowa? Obok entuzjastów słychać już głosy, że to wydmuszka; oryginalna, ale wystarczająca na 1-2 numery, a nie cały album (nie mówiąc o kolejnych). New Long Leg to pożądany towar, a Dry Cleaning to gorąca nazwa. Jest szum, jest głos, jest dobra chwila. Tylko na jak długo? Ile już razy widzieliśmy takie historie, jak wspomniana Greta Van Fleet, Royal Blood, czy The Strokes, którzy jednym albumem wyczerpali wszystko, co mieli do powiedzenia? Na razie nie ma co nad tym deliberować, tylko słuchać i głosić dobrą nowinę.
Debiutancka płyta grupy Dry Cleaning „New Long Leg” , którą recenzowaliśmy na naszej stronie, okazała się nie lada zaskoczeniem nie tylko dla fanów post-punka. W ubiegłym roku kwartet z południowego Londynu wydał drugi album „Stumpwork”, który poszerzył spectrum muzyczne zespołu. Kilka miesięcy wcześniej Dry Cleaning wystąpili na OFF-Festiwalu, a już za kilka dni zagrają u nas ponownie – tym razem na koncercie klubowym w warszawskich „Hybrydach”. Miałem okazję porozmawiać z jej basistą Lewisem Maynardem, który nie tylko opowiedział o dość pomyślnej dotychczasowej drodze artystycznej grupy, wyjaśnił kilka wątków z jej historii, ale opowiedział także o swoich zróżnicowanych fascynacjach muzycznych oraz pracy z Johnem Parishem.
Londyńska grupa zagra 27 marca 2023 w warszawskich Hybrydach. Będzie to jej pierwszy klubowy koncert w Polsce.