Legendary Pink Dots - The Museum of Human Happiness

Jakub OślakLegendary Pink DotsMetropolis Records2022
Otoczone w Polsce nabożnym kultem "Legendarne Różowe Kropki" kierowane przez Edwarda Ka-Spela wydały kolejny album studyjny w swojej nieliczonej gigantycznej dyskografii. Album "The Museum of Human Happiness" został poddany dogłębnej analizie przez naszego recenzenta Jakuba Oślaka.

Muzyka Legendary Pink Dots to cała galaktyka albumów, singli, kompilacji, wydawnictw live, zbiorów cyfrowych odrzutów, itd. Jest już tego blisko 200 pozycji, a wesoły kolektyw pod wodzą „Proroka” Edwarda Ka-Spela i Phila „Silvermana” Knighta na tym nie poprzestaje. Prawdą jest, że Kropki, całkiem dosłownie, żyją z muzyki; jako artyści całkowicie niezależni, produkują jej znacznie więcej, niż inni. Owo produkowanie można odebrać w sposób pejoratywny, gdyż nawet najtwardsi fani nie nadążają za kolejnymi owocami nakrapianego materiału. Aczkolwiek, co warto podkreślić, nawet niewielka ilość muzyki na mało istotnym wydawnictwie, jakie sygnują Kropki, jest czymś niezwykłym. Ich wypracowywany przez dekady styl to cała kosmiczna istota owej galaktyki – syntetyczno-psychodeliczna transmisja prosto z umysłów, które widzą i słyszą więcej, albo inaczej, niż inni.

Jednym z najważniejszych elementów muzyki Kropek, który przyciąga kolejne pokolenia słuchaczy, jest jej zupełne oddalenie od bieżących trendów. Ma to swoje przełożenie na czas, w którym żyjemy; wszelkiego rodzaju refleksje nad światem, jakie są przemycane w brzmieniu czy zaklęciach Ka-Spela, to subiektywna, osobista, misternie zawoalowana enigma, którą słuchacze tak lubią rozszyfrowywać. Tym bardziej istotnym staje się fakt, iż najnowszy album Kropek zatytułowany dosyć jednoznacznie The Museum of Human Happiness, jest całkiem dosłowną odpowiedzią muzyków na wydarzenia ostatnich dwóch lat. Pink Dots dosłownie uciekali przed pandemią, przemierzając Europę i grając w miejscach, które jeszcze nie podlegały globalnemu lockdownowi, jaki zapanował w marcu 2020 r. Zakończona w Londynie trasa była ostatnim momentem, w którym muzycy LPD przebywali razem w jednym pomieszczeniu. Wszystko co wydarzyło się od tamtej pory miało charakter ściśle zdalny.

Museum jest owocem takiego trybu pracy, oraz wyrazem oniemienia, jakie ogarnęło umysły zespołu w zamknięciu, pandemii, zdystansowaniu społecznym. Praca zdalna nie jest dla Kropek niczym nowym; aczkolwiek, żadna z ich dotychczasowych płyt nie powstała w stu procentach w trybie korespondencyjnym. Museum jest pod tym kątem pionierska; jest klaustrofobiczna, kliniczna, brzmi jak dopracowane demo, które nie zaznało profesjonalnej obróbki. Z tym większym zaskoczeniem stwierdzam, że Kropkom udało się wycisnąć z tej dziwnej sytuacji ile tylko mogli; Museum, pomimo niekorzystnych okoliczności, brzmi świeżo i na swój sposób optymistycznie. Atmosfera snu, którą znamy chociażby z Synesthesia albo Malachai, schodzi na drugi plan, a zastępuje ją przyziemny, przygnębiający stupor na jawie, nie mniej przerażający i wciągający, niż koszmary senne.

Na Museum Kropki nie usiłują przestawiać obwodu ich pokręconego świata, lecz wyciągają rękę, aby poczuć emocje, które wszyscy współdzielimy. To płyta o strachu, wyobcowaniu, lęku przed bliźnim w dystansie społecznym, zamknięciu w domu i absurdach związanych z pandemią. Barwy tej muzyki lawirują między strachem, paranoją, obłędem i pokrzywieniem zmysłów. Brzmienie stoi na chłodnej elektronice, brodzących gitarach i basie, fundamentach industrialu, nowej fali i synth-popu. Ich typowy ‘odlot’ dźwiękowy stał się bardziej zdawkowy, a puls płyty odmierza syntetyczny rytm i malowane słowem obrazy. Rzecz jest bardziej dynamiczna i poukładana, niż sporo starszych podróży poza horyzont wyobraźni, co dobrze oddaje ducha czasu w jakim powstała. To materiał kipiący chęcią do wyjścia na scenę i wybrzmienia na żywo, do czego niewątpliwie tęsknią sami muzycy.

Warto podkreślić jeszcze jedną niewątpliwą zaletę Museum; Kropki dawno nie brzmiały tak otwarcie rockowo! Pomimo przygnębiających okoliczności (tworzona w pandemii, premiera w środku wojny), jest to płyta z niezłym zastrzykiem energii, gniewu, niepokoju; Ka-Spel brzmi już nie jak prorok, ale arcymag, który zaklęciami usiłuje rozgonić zło, krzycząc prosto w jego trudno uchwytne oczy. Słychać warkot gitar i basu, czuć dudniące sekwencje maszyn, złowrogie sample i klawiszowe horyzonty. To album osadzony w rzeczywistości, idący za jej niepokojącym tropem, chłodną energią i coraz bardziej szaloną i nieprzewidywalną dynamiką. Podobnie jak jego poprzednik sprzed pandemii, Angel In The Detail, jest to płyta względnie łatwa w przyjęciu, co stanowi zachętę dla zupełnie nowych słuchaczy do wejścia w świat LPD. Zgodnie z ponadczasowym przesłaniem zespołu, Śpiewaj póki możesz!


Website by p3a