Bjørn Riis znowu to zrobił. Częstotliwość wydawania jego płyt solowych może być zaskoczeniem, ale lider Airbag w formie solowej jest propozycją odmienną od macierzystej; luźniejszą, bardziej ludzką, doskonałą w swojej niedoskonałości, przykuwającą uwagę fragmentarycznym dopracowaniem, jak i pozostałościami szkicu. Można próbować mu zarzucić, że skoro tak tryska pomysłami, to czemu Airbag wydaje płyty rzadziej, niż on sam? Czy to pozostałości po twórczej ‘obróbce skrawaniem’ Airbaga, czy szkicownik, w którym Riis chomikuje pomysły tylko dla siebie? Prawda zapewne jest odmienna. Wystarczy zerknąć na personel zaangażowany w produkcje płyt Riisa aby stwierdzić, że wszystko zostaje w rodzinie. A jeśli dzięki owej obróbce mają powstawać tak wybitne płyty, jak A Day at the Beach, to ja się na to piszę i biorę twórczość Norwegów jako jeden symbiotyczny pakiet.
Riis już wcześniej udowadniał, że potrafi sam napisać nie lada kawał muzyki, jak chociażby ostatnie A Storm Is Coming, czy Forever Comes To An End. Zatem, gdy tylko Everything To Everyone pojawiło się na horyzoncie czasowym, od razu odnotowałem ten fakt jako historię odrębną i wartą uwagi dla samej siebie. Jednakże, automatycznie rodzi się pytanie, co Riis ma nam ‘tak szybko’ do powiedzenia, skoro dopiero co wydał z Airbag jeden z najlepszych prog-rockowych krążków ostatnich kilku lat? Okazuje się, że całkiem sporo. Everything To Everyone to muzyka po opadnięciu kurzu, albo przed jego wznieceniem. To temat gdzieś z boku, znacznie intymniejszy, bardziej melancholijny, introwertyczny; aczkolwiek, nie bez osobistego, indywidualnego pazura i tożsamości. Mamy tu do czynienia z raptem sześcioma utworami, ale ich złożoność bez trudu wypełnia albumowy krążek.
Takie numery jak dynamiczny, mocny „Run” czy pełen pompy „Lay Me Down” brzmią tak, jakby Riis starał się w ich obrębie opowiedzieć całą płytę, prezentując pełen zestaw umiejętności, wrażliwości i doświadczenia. Jego wokal nie dominuje płyty, co bardzo cieszy i podkreśla atrakcyjność kompozycji instrumentalnych i złożoności tematycznych. Pod tym kątem, Everything To Everyone bardzo przypomina Zenith Macieja Mellera, będąc płytą dynamiczną, a jednocześnie kontemplacyjną i malowniczą. A to tylko pierwsza strona płyty Riisa; drugą wypełnia suita Every Second Every Hour, najbardziej wyrazista kompozycja tego albumu, niepostrzeżenie przechodząca w piękne Descending, a wreszcie w finałowy utwór tytułowy. Granice pomiędzy numerami są symboliczne, wręcz umowne; ten album to jedna, wspaniała opowieść, pełna emocji, zwrotów akcji, wątków i wzruszeń.
Everything To Everyone to kolejna udana płyta Riisa, zarówno solowego, jak i z Airbag. Nie jest dodatkiem do czegokolwiek, lecz istotą niezależną, równie ciekawą, odmienną i atrakcyjną. Co najważniejsze, jest niezwykle wciągająca i potrafi ‘zmusić’ słuchacza do wielokrotnego odsłuchu. Pomimo wspomnianej intymności, mnóstwo tu szczegółów, zdobień, konstrukcyjnej swawoli i chęci zaprezentowania pełnego wachlarzu świateł i cieni, jakie drzemią w sercu twórcy. To także kolejny wyraz jego niewyczerpanych inspiracji Porcupine Tree i Pink Floyd, ale w wydaniu cichszym, bardziej nastrojowym i skupionym, niczym Talk Talk z okresu ich dwóch ostatnich, perfekcyjnych albumów. Jeśli twórcza nadpobudliwość Riisa rodzi pytania o jakość jego kolejnych krążków, uspokajam: to wyborny album, który nie ma na celu zbawienia świata, lecz pokrzepienie serc słuchaczy, tu i teraz.