Ciekaw jestem, ile osób spodziewało się, że Billy Idol wyda jeszcze nową płytę? Częstotliwość ukazywania się jego premierowych wydawnictw w minionych dwóch dekadach była tragicznie słaba. Album "Cyberpunk" wyszedł w 1993 roku, kolejna płyta "Devil's Playground" trafiła na sklepowe półki 12 lat później, a na "Kings & Queens Of The Underground" czekać musieliśmy lat dziewięć. Pierwsza z wymienionych płyt była dla Idola artystyczną klęską, zaś następna choć przyzwoita, przeszła zupełnie niezauważona. Dlatego informacja o premierowym wydawnictwie tego artysty nie wzbudziła większego zainteresowania. I tu się okazało, że niesłusznie...
"Kings & Queens Of The Underground" to płyta nierówna, ale na szczęście utworów dobrych, a wręcz rewelacyjnych jest tu znacznie więcej niż ewidentnych gniotów (bo i takie trafiły na ten krążek). Już pierwsze przesłuchanie albumu wskazuje, że Idol zapragnął wskrzesić tu ducha swych płyt z lat osiemdziesiątych. Wskazuje na to chociażby nazwisko producenta płyty czyli samego Trevora Horna. Był on odpowiedzialny trzy dekady temu za brzmienie płyt takich artystów jak chociażby Yes, Pet Shop Boys czy Frankie Goes To Hollywood. I rzeczywiście: produkcja na "Kings & Queens Of The Underground" jest dość wygładzona i sterylna, ale bez obaw: jest tu bardzo dużo rockowego "kopa". Zasługa to przede wszystkim starego kompana Billy'ego Idola, gitarzysty Stevie'go Stevensa. Soczyste, mocne brzmienie jego instrumentu napędza ten album, choć jest tu kilka balladowych momentów. I właśnie te spokojniejsze fragmenty płyty są jej najsłabszą stroną. A kompletnym nieporozumieniem jest tu utwór tytułowy, utrzymany w stylu...łzawo brzmiącego walczyka!
Jednak jak już wspomniałem na początku, choć nierówna, to jednak ta płyta trzyma poziom. Zwłaszcza najbardziej dynamiczna część pierwsza albumu powoduje wypieki na twarzy słuchacza. Tu uwagę zwraca "Postcard From The Past" brzmiące jak echo niezapomnianego "White Wedding" sprzed 31 lat. Z kolei "One Breath Away" mogłoby z powodzeniem trafić na jedną z ostatnich płyt The Cult, zaś "Save Me Now" to z kolei bardzo udane połączenie rockowego numeru ze monumentalnym, "stadionowym" refrenem.
Nie można w tej recenzji pominąć głównego bohatera albumu. Można o tej płycie pisać różne rzeczy, ale ostatnią rzeczą, jaką można byłoby zrobić, to czepiać się śpiewu Idola. Trzyma on tu równy poziom i brzmi przekonywująco zarówno w rockowych numerach, jak i balladach. Słuchanie go jest jak zwykle dużą przyjemnością. Tak jak obcowanie z tym albumem. Po prostu jest to fajna płyta.
Ukazał się pierwszy od 7 lat premierowy utwór Billy'ego Idola zatytułowany "Bitter Taste".