Lubię słuchać płyt zespołów, które przez całą karierę są wierne jednej stylistyce i w dodatku potrafią na każdym albumie zainteresować słuchacza nowymi kompozycjami. Tak właśnie jest z Fear Factory, którzy wydają albumy od 23 lat i nigdy nie zeszli poniżej pewnego, wysokiego poziomu.
W 'cyber metalu' nie jest łatwo o zróżnicowanie brzmienia. Wiadomo: ciężkie jak walec drogowy riffy gitarowe, pracująca jak maszyna perkusja, lodowate brzmienie instrumentów klawiszowych, charczący, wściekły śpiew wokalisty. Ci, którzy pamiętają Fear Factory jeszcze z pierwszej połowy lat 90 (zwłaszcza od fantastycznego i klasycznego już krążka "Demanufacture" z 1995 roku) do takiego brzmienia płyt tego zespołu już się przyzwyczaili. I takie jest właśnie Fear Factory na "Genexus". I słucha się tego znakomicie.
Na "Genexus" nie ma niemal ani chwili na zaczerpnięcie tchu. Od otwierającego płytę utworu "Autonomus Combat System", aż do przedostatniego w kolejności "Battle For Utopia" z głośników tłoczy się do uszu słuchacza kanonada 'cyberdźwięków'. Wokalista Burton C.Bell wściekle charczy by znienacka przechodzić do wysokiego, czystego śpiewu (jeden ze znaków rozpoznawczych Fear Factory). Gitarzysta Dino Canizares generuje ciężkie, transowe riff gitarowe, zaś sekcja rytmiczna Tony Campos (bas)-Mike Heller (perkusja) brzmi jakby została zaprogramowana przez jakiegoś szalonego replikanta rodem z filmu "Łowca Androidów". Tempo jakie narzuca Heller na bębnach jest wprost kosmiczne. Świetnym pomysłem było umieszczenie na końcu płyty ponad 8-minutowego monumentalnego utworu "Expiration Date", który do połowy brzmi jak industrialny remiks jakiejś heavy metalowej ballady, zaś ostatnie 4 minuty to ambientowe, chłodne wyciszenie przerywane gdzieś w tle niepokojącymi, fabrycznymi odgłosami. Znakomite zakończenie znakomitej płyty. Kto wie, czy nie najlepszej od wspomnianego już "Demanufacture" sprzed 20 lat.
Klasycy metal-industrialu Fear Factory zagrają 6 grudnia w warszawskiej Proximie.