To jeden z tych artystów, których stale odkładałem na bok, ponieważ sam musiałem najpierw dorosnąć. Jego głos powracał takimi przebojami jak „Dance Me to the End of Love” czy „Everybody Knows” i za każdym razem rozpościerał wokół przyjemną aurę tajemnicy, nocy i zagadkowego snu. Gdy niedawno jego piosenka ozdobiła czołówkę drugiego sezonu Detektywa – nie poznałem go. A teraz, gdy dobiegł już 82 lat na karku, wydał nowy krążek. Tylko że tym razem, I’m ready my Lord!
Słuchając „You Want It Darker” myśl moja jest jedna i natychmiastowa – Leonard Cohen powoli gasi światła, częstując nas na rozchodnego najlepszym, najbardziej wytrawnym koniakiem jaki ma. To końcowe kartki w notesie, gdzie stary mistrz zapisuje swoje ostatnie wiersze wraz z instrukcjami co dalej. To cicha elegia o samym sobie, który szykuje się do ostatecznego, największego wyzwania życia. To zapis dylematów intelektualisty, hedonisty oraz osoby uduchowionej – jaką niewątpliwie jest Leonard Cohen – w ekstazie kolejnego dnia i strachu przed kolejną nocą. To wreszcie próba dialogu – z Bogiem? – którego do tej pory lekceważył, a do którego w trwodze przychodzi.
„You Want It Darker” to płyta niezwykle elegancka, intymna i subtelna. Budzi skojarzenia z „American IV: The Man Comes Around” Johnny’ego Casha, tym gdzie znajduje się słynne wykonanie „Hurt”. To wyraz bólu, strachu i niepewności – czegoś z czym każdy z nas będzie musiał się zmierzyć. Cohen także próbuje i póki co śpiewa najlepiej jak pozwala mu jego coraz głębszy, chrapliwy, popielaty głos. Ale tematyka piosenek wskazuje wyraźnie: nieuchronnie zbliżamy się do finału, napisów końcowych, ekranu kontrolnego, a wreszcie ciemności. To nie czas na sławienie Zuzanny czy uwodzenie Marianny – teraz przyszła pora rozliczenia i spowiedzi, sam na sam ze sobą, ostatniej refleksji i namaszczenia.
To wszystko może wydawać się frapujące i melancholijne, ale w rzeczy samej wypada zachwycająco. Panuje tu zarówno aromat retrospekcji – przeglądu życia i tego co pozostawia po sobie najlepszego – jak i osobistej eschatologii w obliczu świadomego przechodzenia. Wspomniałem o Johnnym Cashu, którego ostatnia płyta wydaje się bardzo tożsama z albumem Cohena; podobnie jest z ostatnimi krążkami Davida Bowie, Boba Dylana, Bryana Ferry, Scotta Walkera, a nawet Nicka Cave’a. To płyty świadome, których autorzy wiedzą w jakim momencie życia złapała ich muza. Mistrzowstwo Cohena (oraz wszystkich wymienionych wielkich) polega na uczynienia z tego momentu śpiewu łabędzia.
"Thanks For The Dance" to pierwszy pośmiertny album Leonarda Cohena i kontynuacja tego, czego słynny bard nie dokończył za życia.
Kolejny album koncertowy kanadyjskiego barda dokumentujący jego ostatnie, światowe tournee. Na płycie są niespodzianki.
Leonard Cohen sprezentował nam wspaniałą płytę na swoją "osiemdziesiątkę".
Po premierze płyty „Thanks For The Dance”, która pojawiła się na sklepowych półkach w listopadzie ubiegłego roku, nadszedł czas na dokument wspominający życie Leonarda Cohena.
„Happens To The Heart” to pierwszy oficjalny singiel z nadchodzącego pożegnalnego albumu Leonarda Cohena „Thanks For The Dance”.
22 listopada, w 3 lata po śmierci Leonarda Cohena, ukaże się jego nowy album studyjny "Thanks For the Dance".
W październiku i grudniu w siedmiu polskich miastach odbędą się koncerty pod hasłem "Cohen i Kobiety", w których weźmie udział plejada polskich wokalistek.