Obserwując karierę takich muzyków jak Neil Young można popaść w kompleksy. Pisanie niezwykłych piosenek od zawsze przychodzi mu z zadziwiającą łatwością, co jak wiadomo jest sygnaturą mistrzów. Przez całe muzyczne życie szedł własną drogą i uczył tego innych muzyków. Chociaż czas biegnie nieubłaganie, „Wujek” Neil nie przestaje pracować, choć „to niebezpiecznie dla ciała, ale zbawienne dla duszy”. Pomimo 71 lat na styranym karku, ma nam wciąż coś do powiedzenia i nawet jeśli „Peace Trail” nie jest oświeceniem dla uszu, to wędrówka jego śladami to nadal przywilej i przyjemność.
Jeśli spojrzeć na ostatnie siedem lat twórczości Younga, można z niemałą zgrozą stwierdzić, że ten weteran nagrał przez ten czas aż dziewięć albumów studyjnych (w tym dwa z Crazy Horse). Do tego trzy trasy koncertowe poza kontynentem amerykańskim, no i wiele oficjalnych nagrań live. Ponadto działalność charytatywna i społeczna, polegająca nie tylko na tekstowej walce z establishmentem i korporacjami, ale na wieloletnim wspieraniu amerykańskiej szkoły Bridge School. To właśnie na tegorocznym koncercie z cyklu Bridge School Benefit zadebiutowały piosenki z „Peace Trail”.
Wujek Neil wraca na nich do swoich folkowych korzeni. Już pierwszy, tytułowy numer (i chyba najlepszy na płycie), wszystko wyjaśnia. Stołek, gitara, ganek przed domem, kapelusz na czole i grymas pogardy. Proste, klasyczne instrumentarium (nie licząc, o zgrozo, wokoderów!), które brzmi jakby Neil i jego sesyjni towarzysze siedzieli w naszym salonie, na kanapie. Same piosenki, jak to u Neila – o świecie, społeczeństwie, Indianach, ale także o współczesności, o nas samych. Zbawianie świata zacznij od rachunku swojego sumienia – albo siedź cicho i pozwól robić to innym.
„Peace Trail” ciężko nazwać płytą przyjemną, do której chce się wracać jak np „Harvest Moon”, lub też epokową, którą pamięta się przez całe życie („Le Noise”). To jeden z tych krążków, które Young nagrał niejako dla siebie, bo miał taką ochotę, bo robi to co lubi. Jako słuchacze możemy mu w tym towarzyszyć, albo nie – nasz wybór. Jego wyborem jest granie i śpiewanie, które może dotrzeć do naszych serc, albo nie. On się przez to nie zmieni i dalej będzie robił swoje, czyli pisał piosenki. Od nas zależy to, czy posłuchamy co ma nam do powiedzenia jeden z największych autorytetów rocka.
Na koniec refleksja, która może nachodzić niejedną osobę pod koniec roku 2016, który jakże srogo obszedł się ze światem, zabierając nam cały szereg legend muzyki rozrywkowej. Czy „Peace Trail” to zachodzące słońce w muzykowaniu wujka Neila? Odpowiadam, nie. Misja nie została zakończona. To chwila odpoczynku, w której niczym Tom Waits siada na swoim podwórku, aby przygrywać ptactwu domowemu, sobie a muzom. Gdyby jednak traktować ją jako tą ostatnią, dobrze byłoby wziąć sobie jej słowa do serca, jako wskazówki dla świata podzielonego i otumanionego.
Siedem lat po premierze albumu „Psychedelic Pill” Neil Young & Crazy Horse powrócili z nową płytą „Colorado” nagraną w większości w tym właśnie stanie USA.