Clan of Xymox - Days of Black

Jakub OślakClan of XymoxMetropolis Records2017
"Days of Black" to już szesnasta płyta w dyskografii Clan of Xymox. Wrażenia po jej odsłuchaniu opisał Jakub Oślak.

Gdy trzy lata temu ukazał się album „Matters Of Mind, Body And Soul” rozkosznie oceniłem go jako najlepszy w dorobku Clan of Xymox – oczywiście licząc od roku 1997. Wszystko to, co Ronny Moorings i towarzysze nagrali wcześniej należy już do odległej historii, tej najwyższej i najniższej. Dwa pierwsze krążki Clanu to żywa historia muzyki alternatywnej i początek niszy nazywanej darkwave. Kolejny, czyli „Twist of Shadows”, to arcydzieło synth-popu i krótkotrwała rezydencja na antenie MTV. Później nastąpiły eksperymenty o których najlepiej będzie zapomnieć, a po nich cisza. Przerwana została „nowym” Clanem, którego brzmieniem kieruje już tylko i wyłącznie Ronny. Jak sam przyznał w wywiadzie, jego najwyższym celem i twórczym marzeniem jest skomponowanie albumu mrocznego i pięknego, a jednocześnie przebojowego. Wraz z premierą nowego krążka „Days of Black” odnoszę wrażenie, że słowo kosmopolitycznego Holendra mogło właśnie stać się ciałem.

Pierwsze uderzenie i wrażenie jest takie, że „Days of Black” jest naturalną konsekwencją i rozwinięciem tematów podjętych na „Matters...”. A wcześniej na „Darkest Hour”. A jeszcze wcześniej na „In Love We Trust”. Ciężkie syntezatory, post-punkowa gitara, romantyczne wersy Mooringsa śpiewane jego bladym głosem i ozdobione uwodzicielskim akcentem. Każda kolejna z wymienionych płyt nie przeskakiwała poprzedniej, a jednocześnie stanowi jakby dalszy ciąg wciągającego serialu. Rzecz w tym, że „Days of Black” nie tylko nie zanudza „wciąż tym samym”, o co jakże łatwo w darkwave, ale ku radości zgromadzenia jest coraz bardziej interesująca, płynna, składna i przebojowa. Mamy tu prawdziwe hiciory, na czele z „Loneliness”, a pomiędzy nimi jakże typowe dla Clanu mroczne przystanki – impresyjne wtrącenia, nadające płynności i charakteru fabuły. Pozornie nie dzieje się tu nic nowego, a mimo to radość z obcowania z niezwykle udaną płytą jest ewidentna.

Mówiłem wcześniej o przebojowości i jeszcze raz powtórzę: „Days of Black” to album nad wyraz przebojowy, wciągający i proszący o więcej natychmiast po zakończeniu. „Vixen in Disguise”, „Set You Free” czy „Your Kiss” to tylko niektóre z czekających nas tu niespodzianek. To album, jaki chcieliby usłyszeć fani Clanu. Wszystko jest tu poukładane pod ich oczekiwania, bez poligonu doświadczalnego, a za to ze szlifowaniem już wyrobionego rzemiosła. Intrygujące są słowa piosenek Ronny’ego, traktujące o niechęci ukazywania się światu i woli spoczywania w mroku. Już tytułowy, otwierający kawałek rozpoczyna się gorzkim żalem: Myślałem, że im uciekłem na dobre, ale znowu mnie przywołali. A dalej w „Leave Me Be”: Może już czas porzucić te głupoty i zejść ze sceny? Może to poza, a może refleksja nad upływającym czasem; mimo to, Ronny ponownie przywołuje muzy swojego serca i oddaje w nasze ręce soczysty, wyborny owoc swojego talentu. Cieszmy się nim, póki czas. 


Website by p3a