Popularność zespołu Royal Blood to niesamowita historia. Zaczęło się od koszulki z logo zespołu założonej przez perkusistę Arctic Monkeys – Matta Heldersa podczas festiwalu w Glastonbury w 2013 roku. A potem supportowanie właśnie Arctic Monkeys i występy na wielkich festiwalach. To wszystko jeszcze przed ukazaniem się debiutanckiego albumu. Gdy w sierpniu 2014 roku do tego doszło, rozpędzona już karuzela nabrała zawrotnej szybkości. Pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii, wysokie - w innych krajach. Nagroda BRIT Awards dla najlepszego brytyjskiego zespołu i komplementy od samego Jimmy’ego Page’a.
Przyszedł czas na zmierzenie z wyzwaniem zwanym „syndrom drugiej płyty”. Zwłaszcza w tym przypadku mógł to być balast ponad siły – po takim debiucie i wielu opiniach, że oto mamy do czynienia z wielką nadzieją współczesnej muzyki rockowej. I po trzech latach dostajemy nowy album duetu – „How Did We Get So Dark?”
Najważniejsza wiadomość płynąca z niego jest następująca: nie ma rewolucji. Znów krótko (długość płyty - 34 minuty). Nieco bardziej dopracowane, ale ciągle surowe, proste, garażowe brzmienie będące efektem zderzenia brzmień przesterowanej gitary basowej i perkusji. Nawiązujące do twórczości The White Stripes, Led Zeppelin czy Muse. Nie jest to odkrywanie niczego nowego, także w porównaniu z debiutem, ale dalej chce się tego słuchać. Sporo dobrych, nawet bardzo dobrych momentów. Świetne otwarcie w postaci energicznego utworu tytułowego. Przebojowe „Lights Out” ubogacone solówką w środku, chwytliwe „Hook, Line & Sinker” i „Look Like You Know”. Charakteryzujący się zmianami rytmu „Where Are You Now?” w bardziej wygładzonej wersji od tej powstałej na potrzeby serialu “Winyl”. "Hole in Your Heart" z ciekawymi zwrotkami z klawiszowym motywem i mocnymi, ciężkimi refrenami. I doskonały „Sleep” kończący album. Ciężko uwolnić się też od prostego do bólu "I Only Lie When I Love You”, choć nie mogę się do końca do niego przekonać. I tak dochodzimy do mielizn („She’s Creeping” czy „Don’t Tell”), przez które płyta robi się mniej interesująca. Niby poprawne kompozycje, ale nie ma w nich tego czegoś, co sprawia, że można na nie zwrócić jakąś szczególną uwagę. I to jest lampka ostrzegawcza dla zespołu. Bo cały ten album to w dużej mierze powtórka z rozrywki. A takie podejście często powoduje wpadanie w pułapki.
Świetna pierwsza płyta, druga – słabsza, ale całościowo bardzo dobra. Panowie z Royal Blood dali radę. Pytanie: co dalej? Na ile starczy energii? Mike Kerr i Ben Thatcher będą musieli zadać je sobie prędzej czy później. Wyjścia są dwa: stworzenie kolejnego albumu brzmiącego tak samo jak dwa poprzednie, co może się skończyć zderzeniem ze ścianą lub ewolucja, czyli włączenie do swojego brzmienia czegoś nowego. Oby zespół nie wypalił się zbyt szybko.
Kiedy Mike Kerr i Ben Thatcher zaczęli pracę nad nowym albumem postanowili wrócić do korzeni, do muzyki, którą grali zainspirowani takimi artystami jak: Daft Punk, Justice czy Phillipe Zdara z Cassius. Efektem jest płyta "Typhoons", którą zrecenzował dla nas Jakub Oślak.
"Limbo" to trzeci już singel zapowiadający nową płytę duetu Royal Blood.
Brytyjski duet zapowiedział na wiosnę premierę nowego albumu "Typhoons".
Pierwsza zapowiedź wyczekiwanego przez fanów nowego albumu, który planowany jest na wiosnę 2021 roku.
Royal Blood ogłosili wakacyjna trasę koncertowa, na której znalazła się Polska. Brytyjski duet wystąpi w warszawskim Palladium 26 lipca.