Każdy nowy album Stereophonics to w Wielkiej Brytanii duże wydarzenie. To jeden z „ich” zespołów, definiujący to, co Anglicy lubią, cenią, z czym się identyfikują i przy czym szaleją w barach i klubach. W swojej rodzimej Walii Stereophonics są skarbem i dumą narodową, najważniejszym obok Manic Street Preachers zespołem rockowym wszechczasów; OK, jest jeszcze Budgie, ale ci weterani hard rocka są większymi gwiazdami nad Wisłą, niźli rzeką Severn. Fakt faktem, premiera „Scream Above the Sounds” została oznajmiana kolorowymi billboardami od Leeds po Brighton, a stadiony w Cardiff i Swansea wyprzedadzą się natychmiast, jak tylko zespół ogłosi tam koncerty. Ma na to wpływ kilka elementów: Stereophonics obchodzą właśnie 20-lecie działalności, wrócili pod skrzydła wielkiej wytwórni, a sukces ich ostatnich płyt (w szczególności „Graffiti on the Train”) tylko rozbudził apetyty.
Nie mam wątpliwości, że nowy krążek owe apetyty zaspokoi. „Scream Above the Sounds” brzmi tak świeżo i interesująco, jak nigdy wcześniej; a przynajmniej od czasu przełomowego dla zespołu albumu “Performance and Cocktails”. Należy jednak od razu podkreślić – nowy album nie jest powrotem do brzmienia lat 90., nieokrzesanego i zaniepokojonego. Stereophonics kontynuują swój marsz poprzez pop-indie-rockowe rzemiosło, dopracowując swój piosenkarski warsztat do perfekcji. Oczywiście większość akcji rozgrywa się wokół Kelly’ego Jonesa, który nie tylko śpiewa, gra na gitarze i instrumentach klawiszowych, ale także przesuwa suwaki konsolety. Zawsze był i będzie twarzą i głosem tego zespołu, ale bez gwiazdorzenia; Stereophonics to nie Coldplay. Ich status „lokalnej” gwiazdy w Wielkiej Brytanii zupełnie im odpowiada, i właśnie za to cenią ich „lokalni” fani.
Gdy przesłuchamy „Scream Above the Sounds” na szybko, konkluzja może być jedna – to przecież nic nowego. A mimo to płyty słucha się lekko i z największą przyjemnością. Stereophonics nie tworzą rockowych oper ani progresywnych suit; ich domeną są klasyczne, indie-rockowe hymny, których napisanie jest nie mniej pracochłonne i wymagające, co takich cudów jak „Atom Heart Mother”. Zawsze będę bronić zespołów typu „chłopcy z gitarami”, których rzemiosło nie jest czymś łatwiejszym, niż pionierskie szaleństwa Pink Floyd. Muszą oni poruszać się wzdłuż ekstremalnie wyostrzonych schematów, gdzie powiedzenie czegoś ciekawego jest coraz trudniejsze. Takie zespoły jak Travis, Keane, Starsailor, White Lies, Interpol – wymieniać można długo – mają za zadanie upiec dobre pączki: pachnące, świeże i zachwycające, ale z tego samego przepisu co setki innych.
Stwierdzam, że po raz kolejny im się to udało. Czy płyta przetrwa długie lata, tak jak „Performance and Cocktails” – dziś tego nie stwierdzimy. Na pewno ma na to szansę taką jak „Just Enough Education to Perform” czy „Language. Sex. Violence. Other?”. Już dawno wyszli z cienia Manics; mają własny styl i frontmana z wizją. Ich brzmienie jest czyste i szybkie, idealne na początek dnia, gdy ruszamy w bój przez miejską dżunglę, albo gdy szukamy otuchy idąc samotnie nieznaną ulicą. To dobry towarzysz dnia, z dwoma hitami w poczekalni: "Caught by the Wind" oraz "All in One Night". Drzemie w tej płycie brytyjska dusza i jeśli tylko jej specyficzny smak i zapach jest nam miły – jej czar dosięgnie nas od razu. To także dobra okazja, aby odświeżyć sobie spory już dorobek Stereophonics.
Szkoccy ulubieńcy pań domu i fanów karaoke na Wyspach Brytyjskich dają o sobie znać nową płytą pod skromnym tytułem "10 Songs".
Mika Urbaniak i Victor Davies nagrali w duecie niezwykły album "Art Pop", na którym przedstawili swoje interpretacje 12 utworów z dorobków znanych zagranicznych i polskich artystów. Płytę zrecenzował dla nas Marcin Knapik.
Mika Urbaniak i Victor Davies prezentują drugi klip zapowiadający płytę "Art Pop", która będzie miała swoją premierę 10 maja. Tym razem wybrali utwór "America" z repertuaru brytyjskiej grupy Razorlight. Ilustracje piosenki stworzył Victor Davies.