W latach osiemdziesiątych w naszym kraju ogromnym uznaniem cieszyła się brytyjska wytwórnia 4AD. Duża grupa wykonawców skupionych w jej barwach (m.in. This Mortal Coil, Dead Can Dance, Cocteau Twins) charakteryzowała specyficznym oniryczno-marzycielsko-nostalgicznym brzmieniem. Do tego stopnia charakterystycznym, iż uknute zostało nawet powiedzenie "brzmienie 4AD". Skojarzenie z tą wytwórnia przyszło mi na myśl w trakcie pierwszego przesłuchania nowego albumu The xx "Coexist".
The xx w znakomity sposób nawiązali do tradycji 4AD. Muzyka na "Coexist" płynie leniwie, ocierając się o ambient i shoegaze (słychać tu wyraźnie echa albumu "Pygmalion" klasyków shoegaze - Slowdive). Część kompozycji jest śpiewana nieomal a capella przez Romy Madley Croft i Olivera Sima. Gdzieś w tle pojawiają się delikatne, "rozlane" dźwięki gitar, chłodne brzmienia instrumentów klawiszowych, niepokojące trzaski i szumy. Czyż nie tak właśnie brzmiały utwory na płytach niezapomnianego projektu This Mortal Coil? Albo na najlepszych albumach Cocteau Twins? Nie ma tu sensu wyróżniać którejkolwiek kompozycji, gdyż całość jest monolitem, który rozsypaby się po wyciągnięciu choć jednego elementu.
Nad "Coexist" unosi się aura przejmującego smutku i nostalgii. Wokalne dialogi pomiędzy Croft i Simem, wyśpiewywane, a właściwie wyszeptywane "na wydechu" (świetne nawiązanie do klasyków muzyki shoegaze jak chociażby wspomniany już Slowdive) potęgują tylko nastrój alienacji i wyobcowania. Dla niżej podpisanego, jest to płyta, która, obok nowego Dead Can Dance, jest najpiękniejszym krążkiem 2012 roku. Jest to jednocześnie idealny soundtrack na nadchodzącą jesień. Album skończony i doskonały.
Ponad dwa lata spędzone w studiach nagraniowych. Sesje w Reykjaviku, Londynie, Nowym Jorku. Londynie i Marfie w Teksasie. Owoc tych podróży to najbardziej optymistyczny i przebojowy album The xx. Choć nadal słychać tu echa minionych dokonań tego zespołu.
Romy Madley Croft z The xx prezentuje pierwszy solowy singel zatytułowany "Lifetime".