Henry Rollins nazwał go kiedyś "jednym z bogactw naturalnych Australii". Jest muzycznym wizjonerem, "obywatelem świata", poetą i producentem. Grał w pierwszym składzie Nick Cave & The Bad Seeds, wystąpił w jednym filmie z Michaelem Hutchence z INXS. Listę dokonań Hugo Race'a można ciągnąć niemal w nieskończoność. Warto dodać, iż jest muzykiem, który od lat nagrywa płyty z wieloma projektami, pod różnymi szyldami i obraca się w kilku, całkowicie różnych stylistykach (blues, avant pop, elektronika).
Projekt Fatalists Hugo Race stworzył 3 lata temu wraz z włoskimi muzykami. I jak to bywa w przypadku tego artysty, wkładając płytę po raz pierwszy do odtwarzacza nie wiemy, co zostanie nam zaserwowane tym razem. "We Never Had Control" nie jest tu wyjątkiem.
To płyta, która przypadnie do gustu tym, którzy cenią sobie mroczne, nieco bluesowe granie z dyskretnym dodatkiem elektroniki. Na tej płycie jest dużo akustycznej gitary, która w połączeniu z niskim, zachrypniętym głosem Hugo tworzy klimat rodem z delty Mississippi ("Meaning Gone", "Dopefiends", "No Angel Fear To Tread"). Race nie byłby sobą, gdyby nie dodał do tych brzmień szczypty psychodelii i eksperymentów. Najlepszy przykład to zamykająca płytę kompozycja tytułowa zaśpiewana przez Race'a w duecie z Violettą Del Conte Race. To leniwie płynąca ballada pełna sprzężeń gitary, posępnych dźwięków pianina i wiolonczeli.
Z drugiej strony Race ponownie udowadnia, że nie jest mu obca sztuka pisania świetnych melodii. Najlepiej słychać to zwłaszcza w dwóch utworach. "Ghostwriter" to piosenka, która z jednej strony ma odpowiedni ładunek przebojowości, ale jednocześnie nie odbiega za daleko od "psychodeliczności" całego albumu. Połączyć takie dwa oblicza trzeba umieć. Kolejny przykład to najbardziej przystępny utwór na "We Never Had Control" czyli "Snowblind". W tej kompozycji Race przysuwa się bardzo blisko do brzmień...country. Ale mamy tu także piękną balladę "Shining Light", która chwyta za serce swoją poetycką aurą i atmosferą smutku.
Niewątpliwie jest to bardzo ciekawa i jedna z najlepszych płyt w dorobku Hugo Race'a. Ciekaw jestem, jak ten materiał sprawdzi się na listopadowych koncertach tego artysty w Polsce. Jednak mając w pamięci jego wielokrotne występy w naszym kraju jestem przekonany, że i z tych utworów wydobędzie kolejne dno i zauroczy swoich licznych, polskich fanów.