Na Zachodzie bez zmian – tak w skrócie mogę opisać zawartość nowej płyty God Is An Astronaut, zatytułowanej „Epitaph”. To pochwała i zarazem nagana; z jednej strony to pozytywna informacja, że GIAA dalej „robią swoje” i robią to dobrze, ale z drugiej – szczerze - słyszałeś ją jedną, słyszałeś je wszystkie. Jestem sympatykiem brzmień post-rockowych i wszystkie klony GY!BE oraz Mogwai zawsze znajdą u mnie iskrę zainteresowania. To jednak miecz obosieczny; najwięcej wymagamy od tego, co kochamy najbardziej. W efekcie, gdy kolejny zespół dostarcza po raz n-ty „tą samą płytę”, nie sposób nie wytknąć im tego palcem. A potem i tak z przyjemnością jeszcze raz ją przesłuchać.
To jeden z paradoksów post-rocka; styl ten jest z założenia jest poszukujący, stawiający grubą kreskę i rozbijający w pył to, co się za nią przedostanie. To muzyka monumentalna, a jednocześnie intymna. Jest w niej zaklęte piękno i apokalipsa, cisza i huragan. Wszystko to jest oczywiście wykorzystane na „Epitaph” – kompozycje jak na ten styl przystało zgrabnie balansują pomiędzy cichą introspekcją a emocjonalnym barokiem. Jak zwykle u Irlandczyków, tak jak w całym post-rocku, są to brzmienia o wysokim potencjalne ilustracyjnym, wręcz proszącym się o wykorzystanie w filmie. Łatwo sobie taki film wyobrazić – pełen ognia, nieba, sztormu oraz bladych powiek obserwujących je na brzegu plaży.
To są jednak ogólniki, które łatwo można dopasować nie tylko do każdej płyty GIAA, ale i do wielu innych reprezentujących ten styl. Na tym właśnie polega wspomniany paradoks; z założenia poszukujący, w rzeczywistości odtwórczy. Większości post-rockowców jest naprawdę trudno przebić się poza obowiązujący schemat, a ci nieliczni którym się to udaje to elitarna ekstraklasa. Gdy słucham „Epitaph” z żalem stwierdzam, że Astronauci nawet nie próbują tego schematu przekraczać. Robimy to, co sprawdza się nam od wielu lat i za co publiczność nas lubi. Pytanie tylko na jak długo starcza tego kredytu zaufania od ich wiernych fanów; ta rzemieślnicza strategia może okazać się zdradliwa.
Tyle kontekstu i paradoksu, oraz zgorzkniałego marudzenia kapryśnego krytyka. Czy „Epitaph” jest płytą złą, nudną, produkcyjną i bez polotu? Nie! Sama w sobie jest krążkiem z dobrą, ciekawą muzyką rockową, mającą swój pomysł i niewątpliwy urok. Sporo tu chwytających uwagę momentów, zarówno gdy spada mocniejsze uderzenie, jak i wśród starych drzew przy cmentarnej alei. To brzmienia, które docenią zarówno sympatycy post-rocka, jak i ci, którzy nie mieli z tym stylem kontaktu. Konwencja i schemat potrafią być docenione równie mocno, co innowacje. Na „Epitaph” innowacji brak; te oznaczają przekraczanie granicy, co ewidentnie sprawia Astronautom dyskomfort.
God Is An Astronaut powracają z nowym albumem. Kompozycje z “Embers” będziecie mieli okazję usłyszeć na żywo 10 marca w warszawskiej Progresji oraz 17 maja w gdańskim Parlamencie. Na obu koncertach Irlandczykom towarzyszyć będzie wiolonczelistka Jo Quail.
Irlandzcy mistrzowie post-rocka zagrają w sierpniu w Lublinie, Wrocławiu i Krakowie.
Irlandzcy mistrzowie post-rocka wydali nowy znakomity album "Embers". "Słychać jest, że muzycy stojący za tym brzmieniem doznali w swoim życiu czegoś zwrotnego, pewnej cezury, która sprawiła, że ich muza zapłonęła dawnym ogniem, rzecz jasna w zgodzie z tytułem. A wraz z nią serca fanów".
Jedna z największych gwiazd post-rocka, irlandzka grupa God Is An Astronaut, świętuje w tym roku 15 rocznicę wydania albumu "All Is Violent All Is Bright". Z tej okazji zespół zagra w warszawskiej Progresji (27 września) i poznańskiej Tamie (26 października). Nasz wysłannik Jakub Oślak przeprowadził bardzo ciekawy wywiad z gitarzystą i wokalistą zespołu Torstenem Kinsellą.
Irlandzka gwiazda post-rocka God Is An Astronaut zagra w Polsce nie jeden, jak pierwotnie informowano, ale dwa koncerty.
Irlandzka post-rockowa grupa God Is An Astronaut wróci do Polski i wystąpi 17 lipca we wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry.
Jedyny polski koncert irlandzkich post-rockowców odbędzie się 1 maja w warszawskiej Progresji.