The Pineapple Thief - Dissolution

Jakub OślakThe Pineapple ThiefKscope2018
Mijają dwa lata od wydania Your Wilderness; zatem najwyższy czas, aby The Pineapple Thief ponownie uraczyli nas nowym, studyjnym albumem.

Jestem pełen podziwu dla produktywności i twórczego „szwędacza” tej formacji, a także konsekwencji i dyscypliny w ich polityce płytowej. Można się zastanawiać, o czym pisałem już wcześniej, czy zespół wydający płyty z zegarkiem w ręku ma nam wciąż coś ciekawego do powiedzenia? Odpowiedź każdy z nas znajdzie na Dissolution, które moim zdaniem trzyma wysoki poziom poprzedniczki. Bruce Soord, mózg zespołu, kipi pomysłami. Nowy album brzmi świeżo i wciągająco, i jest przynajmniej solidnym owocem prog-rockowego rzemiosła. Nie bez znaczenia jest obecność Gavina Harrissona, który z gościa w zespole objął status stałego członka, a tym samym mocniej zaangażował się w proces kompozycyjny. Same dobre wiadomości!

Na prog-rockowej mapie świata Dissolution plasuje się na bezpiecznym, poczesnym miejscu w królestwie wytwórni Kscope, której marka służy wielu za znak jakości oraz wyznacznik brzmienia. Wielkich rewolucji tu nie usłyszymy; Pineapple Thief to bliscy sąsiedzi zarówno dziedzictwa Porcupine Tree, jak i wrażliwości Gazpacho czy introwertyczności Riverside. To jedna z tych ekip, w których rękach spoczywa współczesny prog-rock i jego dalszy azymut. A ten, zamiast typowo przewlekłych kompozycji, coraz wyraźniej wskazuje marsz do wnętrza duszy, gdzie pod płaszczem radości najczęściej czycha smutek, przygnębienie i obojętność. Z pejzaży i kosmicznych przestworzy schodzimy do psychiki, jaźni, ego – nieodłącznych towarzyszy naszego życia, które odpowiadają za wszystkie dobre i złe obrazy, jakie dostrzega swoim przeczulonym okiem ludzka wyobraźnia.


Przestrzeń albumu Dissolution jest zagospodarowana w sposób przemyślany i fantazyjny. Pierwsza połowa – a konkretnie pierwsze cztery numery - to dopieszczone w swoich szczegółach i indywidualnych smaczkach przeboje. Wpadają w ucho od pierwszego przesłuchania, przez co cały album już na początku jego poznawania brzmi komfortowo i znajomo. Z kolei druga część płyty skupia się wokół najdłuższej, bo 11-minutowej kompozycji „White Mist”; to oczywiste nawiązanie do klasycznych suit, które można podzielić na 2-3 odrębne piosenki. To naturalna oś albumu, o imponującym przekazie i rozmachu, niewątpliwy gwóźdź programu nadchodzących koncertów. To, co najważniejsze: Dissolution wciąga i bawi, a jednocześnie nie męczy. Można go słuchać praktycznie na okrągło, co świadczy o jego potencjale rozrywkowym, jak i dopracowaniu kompozycyjnym.

Gdy myślę o muzyce The Pineapple Thief, do głowy przychodzi mi jedno stwierdzenie: niepozorność. Jak na rozbuchany, pompatyczny gatunek jaki reprezentują, Soord i jego kompani przynoszą wyjątkowo dyskretną, osobistą muzykę, jakże różną od ich kuzynów z Anathemy, Marilion czy Opeth. Ich magia nie tkwi w patosie, blasku i mocy; tu działają szczegóły, akcenty, i pięć talerzyków Harrisona. Tu liczy się harmonijność kompozycji, ich naturalne piękno oraz ładunek liryczny. To muzyka księżycowa; bez erupcji skal, barokowego przepychu, jazzu i matematyki. Soord ze spółką stawiają na wrażliwość i niedopowiedzenie, na romantyzm i związany z nim subiektywizm. Dissolution to kolejne już popchnięcie umownych granic rocka progresywnego w kierunku muzyki popularnej; czyli, ipso facto, próba przywrócenia jej statusu mainstreamu, zamiast uciążliwej niszy.

Website by p3a