Pinn Dropp - Perfectly Flawed

Marcin KnapikPinn DroppMusic & More2018
Debiutancki album warszawskiego prog-rockowego zespołu Pinn Dropp został wysłuchany i oceniony przez naszego recenzenta Marcina Knapika.

Nie możemy narzekać na brak polskich zespołów prezentujących klimaty progresywnego rocka, a ciągle pojawiają się nowe. Taką właśnie kapelą jest Pinn Dropp. W 2015 roku rozpoczęła się współpraca gitarzysty i kompozytora Piotra Syma oraz perkusisty, kompozytora i producenta Dariusza Piwowarczyka. Wiosną 2017 roku skład zasilił się o wokalistę i multiinstrumentalistę – Mateusza Jagiełłę. W zeszłym roku do składu dołączył basista Paweł Woliński.

W 2017 roku zespół wydał swoją debiutancką EP-kę „Re: verse, Re: treat, Re: unite”. Znalazły się na niej trzy utwory, które znalazły się także na trackliście debiutanckiej długogrającej płyty: „Cyclothymia”, „Unresolved” i „Kingdom of Silence”. Skoro przeszliśmy płynnie do albumu „Perfectly Flawed” to zacznę od tego, że podoba mi się okładka autorstwa Cezarego Skoczenia – baśniowa i tajemnicza. Jeśli czytający tę recenzję zobaczył określenie „rock progresywny” i pomyślał, że utwory będą pewnie na tej płycie trwa po kilkanaście minut, to ma rację.

Trzy utwory trwające więcej niż 10 minut. I tylko jeden utwór poniżej pięciu minut, ale za to bardzo ładny. Jest to wspomniany już wcześniej „Kingdom of Silence”. Jego klamrą są urocze partie fortepianowych klawiszy. Można określić tę kompozycję jako klimatyczny i piosenkowy utwór. Album zaczyna „Significant Someone” z ciepłymi, syntezatorowymi pasażami w roli głównej (gitary w roli dopełnienia). Bardziej klasycznego progrocka grupa gra w „Unresolved” i „Cyclothymii”. W drugim z tych nagrań zwraca uwagę połamana rytmika. Zaś obydwa wraz z utworem „Perfectly Flawed” tworzą triadę kompozycje, które łączy jeden temat – traktują o człowieku walczącym z niemożliwymi do pokonania problemami emocjonalnymi.


Centralnym punktem płyty jest prawie 21-minutowa suita „Perfectly Flamed”. Świadczy o tym fakt, że jej tekst znajduje się na dołączonej, czterostronicowej… książeczce? Byłoby przesadą to tak nazwać. Lepiej będzie użyć słowa „folder”. Pierwsza część („Illusion/Confusion”) - progrockowa (syntezatory, gitara). Perkusyjno-syntezatorowe przejście prowadzi nas do drugiej części („Almost Free”) - bardziej nastrojowej, podnioślejszej, z pinkfloydowymi klimatami (solówki) ale z agresywniejszymi momentami, gdy pojawia się wokal. Trzecia część („Victim of Imagination”) to kolejna eksploracja spokojniejszych rejonów, ale tym razem jest bardziej przestrzennie. Największy  pazur energetyczny wykazuje czwarta część („Disintegrate”). Piąta część („Words Without Meaning”) zaczyna się połączeniem akustycznej gitary z ciepłym brzmieniem syntezatorów, zaś ogólnie wywołuje podniosły klimat na koniec całkiem zmyślnie zaprojektowanej i ciekawej suity. A przed nią i po niej dostajemy „Flourescent Dreamscape” - najpierw pierwszą, a po suicie drugą część. To bardzo ładne utwory – klimatyczne i spokojne. Druga część z akustyczną gitarą i fortepianowymi klawiszami stanowi godne zakończenie płyty.

Album trwa ponad 70 minut, ale nie zauważa się upływu czasu. Podczas jego słuchania można się delektować nie tylko muzyką, ale i ciekawym głosem Mateusza Jagiełły. Dobrze to brzmi, nawet bardzo. Fani progrockowego grania zdecydowanie powinni zwrócić uwagę na ten album. Jest z czym się zapoznawać. Myślę, że warto trzymać za Pinn Dropp kciuki.

Website by p3a