ShataQS wygrała w 2001 roku finał „Szansy na sukces” - programu emitowanego na TVP 2, który niedawno został wskrzeszony na fali powrotu telewizji publicznej do formatów sprzed lat. W 2013 roku została zaś laureatką talent show „Must Be The Music. Tylko muzyka”, który pojawiał się na antenie Polsatu. Nie stała się jednak rozpoznawalną masowo wokalistką. „Fenix” to jej drugi album studyjny.
Jest to dziesięć kompozycji opartych na akustycznym instrumentarium. To jeden z czynników sprawiających, że album ma w sobie fajny klimat. Drugim czynnikiem jest głos wokalistki dostarczający kompozycjom ciepła i przyjemności z ich słuchania. Przebijają się z niego też soulowe inklinacje. W kwestii klimatów, w jakich się obracamy dużo jest na „Fenixie” etnodźwięków. Sprawiają to np. bębny w takich utworach jak „Labirynt” czy mocne echa ludowości w postaci zaśpiewów u „Przywróceniu” i „Świetle”. Rytmiczne utwory („Fenix” z ładną gitarą towarzyszącą transowemu rytmowi wybijanemu przez bębny czy „Bohater”) przeplatają się ze wolniejszymi i spokojniejszymi takimi jak „Motyl” czy „List”.
Nad całym albumem roztacza się pozytywna atmosfera. To zasługa rytmiczności, ale też słyszalnego w kompozycjach luzu przywołującego klimat reggae czy swingu. Teksty też pasują do takiej atmosfery. Przykład: w „Bohaterze” często pojawiają się takie oto słowa „Nie trzeba być bohaterem całego świata/Wystarczy być przykładem dla jednostki”. Trochę moralizatorsko te słowa brzmią, ale jak już ten tekst się wkręca w głowę w połączeniu z transowym rytmem, to już zostaje na dobre. Tak przy okazji – w kontekście przeszłości artystki utwór „Muzyka biznesem” brzmi ciekawie. Czytając materiały promocyjne o tej płycie zwraca uwagę informację o tym, że została ona nagrana w stroju 432 Hz. To też ma wpływ na jej przyjemny klimat.
„Fenix” jest albumem pełnym pozytywnych wibracji i optymizmu. Do tego – równym i dobrym, jeśli chodzi o poziom. Wiosna rozkręca się na dobre (przynajmniej wszystko na to wskazuje), więc dawka takiego grania się przyda.