Ten głos zna każdy, kto odnajdywał radość i tożsamość w muzyce lat 90. Perry Farrell, lider Jane’s Addiction, jeden z symboli amerykańskiej alternatywy tamtego czasu, kończy właśnie 60 lat; poza tym, wciąż brzmi jak zawsze – czyli jak wieczne dziecko, kochany łobuz, demon i trefniś na dworze bogini Eris. Z okazji swojego jubileuszu urządził imprezę dla swoich fanów, rodziny i znajomych – pierwszą od 18 lat solową płytę, zatytułowaną Kind Heaven – krążek krótki, ale na temat i do bazy.
30 minut to minimalny czas trwania płyty określanej jako album. Krótkie albumy są dziś bardzo popularne. Wystarczy na przesłuchanie w drodze do pracy – później ludzka atencja zaczyna się rozjeżdżać. Natychmiastowość naszego życia z powrotem uczyniła z nas dzieci, które nie potrafią spokojnie wysiedzieć godziny lekcyjnej. I Perry to świetnie rozumie; stąd jego radosny przekaz upakowany dokładnie do 31 min. W latach 90 byłaby to dopiero połowa przeładowanego kompaktu.
Wracamy na imprezę. Kind Heaven powstało nie tylko pod czujnym okiem Tony’ego Visconti, ale przy aktywnym udziale krewnych i znajomych Perry’ego. Rzut oka na nazwiska: Matt Chamberlain na perkusji, Chris Chaney na basie, Peter Di Stefano na gitarze; wymieniam tylko te kluczowe. Wokale, poza Perry’m – Judith Hill, Kirsteen Young, oraz żona Perry’ego, Etty Lau. A w chórkach na ostatniej ścieżce, dzieci głównego bohatera – Izzadore i Hezron. To wbrew pozorom, nie jest bez znaczenia.
Na imprezach bywa tak, że każdy usiłuje puścić coś swojego; stąd też rozstrzał stylistyczny i tematyczny kolejnych piosenek. Mamy tu indie-rockową kaszę („Snakes Have Many Hips”), porządne uderzenie („Pirate Punk Politician”), a nawet przebój na angielską nutę a’la Johnny Marr („Machine Girl”). Dalej do sprzętu dorywają się dziewczyny i zaczyna się dyskoteka – „Where Have You Been All My Life”, a nade wszystko najbardziej popowy, ale i przewrotny numer na płycie – „Spend The Body”.
Na koniec przychodzi spleen, powrót do domu bladym świtem, gdy taksówka mknie pustymi ulicami, w głowie brzmi „Belfast” Orbitala, a sumienie sprzecza się z rozsądkiem i czkawką. To wspomniana wcześniej piosenka „Let's All Pray For This World”, z głosami dzieci – jeszcze nie kac, ale już nie velvetowe „Sunday Morning”. To moment ciszy w sercu, kiedy nawet imprezowy 60-letni wampir zadaje sobie pytanie, co dalej? Czas upływa bowiem tak błyskawicznie, jak 30-minutowy album.