New Model Army - From Here

Jakub OślakNew Model ArmyearMUSIC / Mystic Production2019
New Model Army nagrali nowy album na małej norweskiej wysepce Giske, co miało duży wpływ zarówno na warstwę muzyczna, jak i tekstową płyty "From Here". Między innymi o tym napisał w swojej recenzji Jakub Oślak.

Żeby zrozumieć New Model Army trzeba poznać, zaakceptować i polubić ich dorobek w całości. To i całą filozofię jaką ten zespół prezentuje, ich tradycyjne wymykanie się podziałom muzycznym, alternatywny sposób bycia trwający już prawie 40 lat, introwertyczną wrażliwość Justina Sullivana; po prostu cały pakiet. Ich nowego krążka From Here nie da się tak po prostu włączyć i posłuchać; ci co tak zrobią nie wiedząc niczego o tym zespole odrzucą go jako dziwny, miałki, prosty, przestarzały. To album, który jest efektem nie tylko 40 lat grania, ale także zmian w zespole, sinusoidy aktywności i ciszy, oscylacji muzyki przez dekady, a także przemian politycznych, społecznych i kulturowych.

NMA odpowiada na wiele frustracji, lęków, niechęci ludzkich jednostek, dla których pokręcone słowa Justina Sullivana od zawsze stanowiły pożywkę dla myśli, chwili zadumy nad sobą i światem dookoła. From Here jest płytą nacechowaną wysoce osobiście, a lider NMA wyjątkowo głośno i wyraźnie śpiewa o tym, kim jest, kim są ludzie, gdzie zabrnął ten padół łez. To nic nowego dla tego zespołu, ale dziś brzmi to inaczej niż wtedy, gdy z gracją przesuwali linie tego co dozwolone. Dziś jest to sztuka bardziej refleksyjna i poetycka, chociaż nie pozbawiona czadu i nigdy nie docenionej przebojowości NMA. To jak zwykle mieszanka twardego gniewu, poezji, nocnego wycia i zwiastowania końca.

Jak każdy krążek NMA, tak i From Here ma w sobie nigdy nie odpalony dynamit medialny; przecież „Never Arriving” to hit, podobnie jak „End of Days” czy „Setting Sun”. Cały album jest poprowadzony logicznie i „ekspercko” – to nie są dziwne numery powrzucane na łapu-capu, lecz subtelna konstrukcja z doskonale rozłożonymi środkami ciężkości emocjonalnej. Być może żaden z nich nie jest specjalnie odkrywczy (ludzkość w muzyce już nic nie odkrywa), ale ma w sobie to, z czego NMA słynie –  siłę subtelności i detali konstrukcyjnych, które odróżniają rzeczy niepospolite od taśmowych i sztampowych. Czasem chodzi tu nawet o pojedyńcze dźwięki, które z pozornego zakalca robią hit.


Ale poza muzyką From Here to także przekaz. Bardziej niż wskazując winowajców dziwnej ścieżki tego świata, którzy w swojej bezczelności przestają się już ukrywać, ta płyta niesie receptę na antidotum. Osobistość warstwy lirycznej From Here idzie w parze z jej izolacjonizmem; nagrywana daleko na północy Norwegii, sugeruje zimną izolację od tępego zła, jakim duszeni jesteśmy codziennie. Gniew to za mało, a poezja to perły przed pędzące stado wieprzy; aby to przetrwać, jednostka powinna się skryć, w schronie własnych myśli, do których technologia i koła systemu jeszcze dostępu nie mają (chociaż próbują). I po przejściu kataklizmu rozpocząć wędrówkę na nowo, z podniesionym czołem.

From Here to nie tylko wyraz nieuleczalnej offowości NMA, ale też zmieniającego się punktu widzenia muzyka, który wysyła w świat swoją muzykę od prawie 4 dekad. Ten wiecznie obracający się kalejdoskop czasu musi mieć wpływ na jego gust, pryncypia, ideały i zasady; oraz, na styl i środki wyrazu. From Here to kontynuacja dobrej passy zespołu już od dwóch ostatnich albumów (Winter, oraz Between the Dog and Wolf). To rzecz dla Rodziny – fanów, którzy rozumieją czym ten zespół się kieruje, jak wciąż omija próby nazwania („Nazwać coś, to oddalić się od istoty rzeczy nazwanej”, Z. Beksiński) i jak wciąż potrafi zaczarować i zachwycić; w czym oni sami znajdują schronienie.

 

Website by p3a