„Let's go back to the world/That was 30 years ago” – tak mi się skojarzył utwór Riverside „Time Travellers”. A to dlatego, że sam sobie zadałem pytanie, ile razy w tym roku pisałem w przypadku polskiej płyty o nawiązaniach do lat osiemdziesiątych. Przyznam, że nie znalazłem czasu, by sobie to policzyć. Ale kilka na pewno się znajdzie. To nie zarzut, a dowód na to, że koło (w tym przypadku kultura) zatacza krąg. Tak było, jest i będzie.
Odwoływać się do przeszłości też trzeba umieć. Tym razem wzięły się za to dwie panie: Małgorzata Penkalla i Magdalena Gajdzica. Zespół Enchanted Hunters debiutował płytą „Peoria” w 2012 roku. Jest to drugi album studyjny. Jak widać, troszeczeczkę trzeba było na niego poczekać. Pomiędzy było jeszcze napisanie muzyki do filmu „Małe stłuczki”, utwory z soundtracku do niego ukazały się na EPce „Little Crushes”.
Najważniejsza zmiana w brzmieniu zespołu – bardzo słyszalny wpływ lat osiemdziesiątych. Synthpopowe brzmienia z tamtych lat witają nas już od razu w „Fraktalach”. Skojarzył mi się (też od razu) z Wczasami. Nie że z wakacjami, a z zespołem Wczasy ciekawie przypominającym brzmienie lat osiemdziesiątych. Warto też nadstawić ucho przy rytmicznym, najbardziej dynamicznym na płycie, momentami wręcz słodkim „Planie działania”. W podobnych rejonach obracamy się w „Dwóch Księżycach”.
Dominują na tej płycie kompozycje w średnim tempie. Klimatyczne jak króciutki „Czekaj dalej” oraz „Pretekst”. Mamy też eteryczny „Latawiec”. Plus dwie kompozycje, w których atmosferę ubogacają flety: „Bańka” oraz „Neptun”. Drugi z tych utworów (zamykający płytę) wypada na tle reszty płyty wręcz ambientowo. Wręcz niebiańsko się robi przy połączeniu fletów, wokaliz i dochodzących minimalistycznych, pomrukujących syntetycznych dźwięków.
Chciałbym zwrócić uwagę na dwie kompozycje następujące po sobie. I rozwijające się w niekoniecznie spodziewanych przez słuchacza na początku utworu kierunkach. „Przyjaciel” z bajkowej wręcz atmosfery połączonej z brzmieniem r’n’b dochodzi do niepokojących, budzących grozę, świdrujących dźwięków syntezatorów. Eterycznie, ładnie płynąca „Burza” przekształca zaś w utwór do tańca na dyskotece. Mimo że było to trochę karkołomne wyzwanie, przeskok ten nie wywołuje pojawienia się zgrzytu w uszach.
Jeszcze trzeba by było dodać, że teksty utworów są na tej płycie po polsku. Też ważna zmiana. Dwie poważne zmiany więc – i tekstowo i muzycznie. I obie na plus, bo teksty też ciekawe. O teraźniejszości i przyszłości, z obawami. Intryguje atmosfera tego albumu. Synthpop z melancholijnym, marzycielskim zabarwieniem. Ładnie, ładnie.