VooVoo - Premiera

Maciej MajewskiVooVooAgora Music2022
Na swojej dwudziestej dziewiątej płycie „Premiera” zespół Voo Voo po swojemu podąża rockową ścieżką.

Voo Voo swój styl grania wypracowywało latami, osiągając przy tym niezwykłą naturalność. W muzyce grupy słychać różne wpływy: bigbit, rocka, etno, folk, a wszystko to wymieszane jest i toczy się tutaj właściwie jazzowo. To oczywiście tylko ułamek, bo razem ze sprawnością instrumentalną idą różnorakie emocje i stany ducha: nostalgia, troska, niezgoda, czy nawet złość, podana jednak w subtelny sposób.

Już w otwierającej płytę „Ochocie” z tekstu Wojciecha Waglewskiego bije z jednej strony sentymentalizm, a z drugiej – niekoniecznie przyjemne wspomnienia. Utwór w pierwszej części prowadzą w dużej mierze bębny Michała Bryndala. W drugiej zaś dołącza Hania Rani ze swoim delikatnym pianinem i niemniej ujmującą wokalizą, kojarzącą się nieco z… Wandą Warską w temacie z filmu „Pociąg” autorstwa Andrzeja Trzaskowskiego. Nieco inną kategorię reprezentuje marszowy i kontestacyjny „Leżozwierz”, który zresztą pierwotnie miał być tematem całej płyty. Sytuacja na Ukrainie sprawiła jednak, że Wojciech Waglewski zaniechał tego zamiaru. Sam tekst jest niejako polemiką z wierszem „Leżenia” Mirona Białoszewskiego. Znamiennie przypomina tu: To pora jest teraz/By się pozbierać/I zrobić coś może/nim będzie gorzej, a chwilę dalej: Nie chce mi się/Udawać, że nie dotyczy/Że polityka/Mnie nie dotyka. Oba fragmenty stanowią bodaj najsilniejszą na całej płycie deklarację autora wobec tego, co ‘tu i teraz’. Świetnie wypadają tu także partie saksofonów Mateusza Pospieszalskiego do spółki z gitarą Waglewskiego. Atmosferę nieco tonuje „Ulicy okno”. Delikatny, ujazzowiony (naznaczony wysmakowaną partią solową na gitarze pod koniec) podkład tworzy tło do refleksji autora nad panującymi nastrojami ludzkimi, ukazanymi nie tylko przez pryzmat samego siebie, ale i… sąsiadów. Z kolei bigbitowe „Się porobiło” z zwrotem do Św. Antoniego, patrona sytuacji beznadziejnych, pomstuję na bieżącą kondycję stosunków(między)ludzkich. Wojciech Waglewski dołożył tu mocniejszą gitarę, niż w poprzedniku, silniej pobrzmiewają też partie basu Karima Martusewicza i saksofony Mateusza Pospieszalskiego. Pięknie natomiast płynie (sic!) „Łajba” najpierw z nieco knopflerową, a potem soczyście rockową gitarą, fantastycznie miarową partią bębnów i ciepło akcentującym całość basem. Prawdziwą perłą jest tu jednak krótka wokaliza gościnnie udzielającej się Mashy Natanson. Wokalistka znana ze współpracy z MILO Ensemble, czy formacją Čači Vorba, naznacza całość silnym pierwiastkiem etnicznym, przy wtórze klarnetu basowego, na którym zagrał Pospieszalski. Tę część płyty zamykają powolne i rozpimprowizowane „Beskidy”. Ciekawy zaś zabieg zastosowano w drugiej połowie albumu, bowiem każdy utwór zaczyna się od przedrostka ‘bez’. Mamy więc blisko siedmiominutowe, nieco plemienne „Bez saxu”, które otwiera… solówka perkusyjna Michała Bryndala (przyznaję jednocześnie, że tak prosto, a jednocześnie inteligentnie napisanego tekstu, traktującego o pieniądzach, nie słyszałem/czytałem już dawno). Mamy pełne tęsknoty „Bez sensu”, obudowane zapętloną partią elektroniczną, przypominającą lecący samolot i bardzo rytmiczną resztą z popisowym solem saksofonowym. Mamy wreszcie 100% Voo Voo w Voo Voo w postaci „Bez nerw”, a więc snującą się warstwę muzyczną na tle równie niespiesznego głosu Waglewskiego. Przyjemnie pulsuje „Beztrosko” z tekstem pełnym ‘życzeń’, ale i także z przynajmniej jedną ‘radą’ oraz z ‘brzęczącą’ codą. Album wieńczy klimatyczny i minimalistyczny „Bezruch”. Tu ponownie na pianinie zagrała Hania Rani, zaś jej głos do spółki z niemalże szeptem lidera brzmią niczym głosy… dziadka i wnuczki.

„Premiera” została zarejestrowana niemalże w całości na ‘setkę’. Nie jest to nic dziwnego. Więcej – zaskakuje, że członkowie zespołu, grający tu w tak zróżnicowanych stylistykach, mają do siebie tyle zaufania i emanują taką naturalnością. Ale jak pisałem na początku – to wynik wielu lat wspólnej pracy. Nie po raz pierwszy ujmują teksty Wojciecha Waglewskiego, ale tym razem bije z nich ogromna troska o drugiego człowieka. Dwudziesta dziewiąta płyta w dorobku Voo Voo, to nie tylko propozycja na wieczór przy winku, czy klimatyczną domówkę (choć tutaj może bardziej pasowałaby prywatka). To płyta po ‘voovoosku’ na zawsze.


Website by p3a