Andrzej Turaj nie próżnuje. Rok temu podziwialiśmy nowy materiał Hidden By Ivy, a dziś, siódmy już album God’s Own Medicine. Ten kto pamięta wydaną przed 4 laty „Drachmę” i ją polubił, może być spokojny. Ten, kto uważał ją za rokującą na przyszłość, ale wciąż boleśnie kiczowatą, uwaga: poziom nowej płyty został popchnięty w znacznie lepsze, śmiałe i pewne siebie terytoria. Zapominamy już na dobre o synth-popie, bolesnych wokalach i wyciu do księżyca; „Afar” to klasowy, efektowny darkwave, który na naszych oczach staje się coraz doskonalszy. Andy i jego kompani przynieśli płytę pełną porywających piosenek, niezwykłego nastroju, ale i wielu zaskakujących kompozycji.
Złowrogie główki maku. Gniewne warstwy nieba. Chłodne powietrze gwiżdże przez szparę w okiennicy. Niepokojący aromat LouLou Cacharel. Sylwetka w masce. Amorficzny korowód wokół zapomnianego grobu. Opium. God’s Own Medicine. Brudny palec wskazujący przekrwione oko. Płyty The Mission i Clan of Xymox pachnące piwnicą. Tajemnica zabrana w zaświaty. This Mortal Coil. Syjamskie topielice w koronach cierniowych. Konstelacja smoka. Morderca obudził się przed świtem. Zachwyt pod samotnym, spalonym drzewem. Smród smogu nad dachami. Lewitująca dłoń z zielonym sygnetem. Ronette Pulaski w czerwonym kimono uciekająca w dal białego, szpitalnego korytarza.
Niesamowita w tej muzyce jest umiejętność operowania schematami w taki sposób, aby uzyskać ciekawy, wciągający, porywający efekt. Punktem wyjścia są zimne i ciemne gotyki, lecz podane w dojrzały, darkwave’owy sposób. Wszelkie wady „Drachmy” zostały naprawione. Jest rytmicznie, hipnotycznie, melodyjnie i przebojowo, ale nad nami unosi się ta niepokojąca, romantyczna aura. Płyta otwiera się bardzo dynamicznie, rockowo, kłania się oczywiście The Mission, ale i New Model Army. Jest to jednak dynamika poetycka, służąca zadumie i melancholii. Z każdą kolejną piosenką bieg i taniec spowalniają, aż do całkowitego zatrzymania w epicentrum nastroju, snu i niepokoju.
Właśnie ta druga połowa płyty jest szczególnie efektowna. To zdecydowany kontrapunkt pierwszej, bardziej rockowej i dynamicznej. Najważniejszy nastrój to ten, gdy kończy się muzyka, a słuchacz zostaje sam na sam ze swoimi myślami i emocjami. Gdy posłuchamy „Constellation of the Dragon” skojarzenie może być tylko jedno – „The End” The Doors. W „Staring at the Sun” głos Baśni Lipińskiej przynosi ukojenie i nadzieję, a finałowy „Flame” nie pozostawia wątpliwości – to obszary starego 4AD. Te klimatyczne przebieranki, jak i zaproszenie dwóch wokalistek (Baśnia i Inga Habiba z Lorien), był z strzałem w dziesiątkę. „Afar” porywa, wciąga w dźwiękowe szarady i głośno domaga się uwagi.
Największym zwycięstwem tej płyty jest całkowite zdystansowanie dotychczasowego dorobku God’s Own Medicine. Andrzej Turaj z pasjonata staje się na niej poważnym, rasowym kompozytorem. Oczywiście, już wcześniej wielokrotnie wykazywał przebłyski, ale niestety były one równoważone wpadaniem w sidła kliszy, sztampy, a niejednokrotnie tandety. Teraz, wszelkie te wpadki zniknęły, a w ich miejscu zrodziła się wyborna muzyka dla duszy i wyobraźni. Nawet śpiewny akcent Turaja, do tej pory budzący skojarzanie ze Schwarzeneggerem, lub w najlepszym razie Ronnym Mooringsem, nabrał właściwego, dojrzałego wyrazu, znacznie przybliżając go ku głosowi Wayne’a Husseya.
„Afar” to triumf God’s Own Medicine i rodzimej sceny dark independent. To płyta, która przekracza granice schematów, ale z nimi nie zrywa. Jako słuchacz otrzymałem wyborny album, który pochłania się raz po raz z rosnącą przyjemnością. Turaj ma zmysł dobrej piosenki, harmonii, melodii, oraz jubilerski kunszt kompozycyjny. Polecam tą płytę wszystkim, tym bardziej, że jest to nasza rodzima produkcja, bez ślepego powielania zachodu, tanich sztuczek i samouwielbienia autorów.
Szósty album rzeszowskiej grupy God's Own Medicine przynosi solidną porcję miłego dla ucha rocka gotyckiego i dark wave.