Tashaki Miyaki - The Dream

Jakub OślakTashaki MiyakiMetropolis Records2017
"W muzyce Tashaki Miyaki usłyszymy echa i wpływy całej plejady bladych gwiazd rocka w stylu shoegaze/dream/psych. Warto wspomnieć o Beach House, Mazzy Star, No Joy, Tamaryn, a nawet The Black Angels czy My Bloody Valentine" - napisał Jakub Oślak w recenzji debiutanckiej płyty grupy Tashaki Miyaki.

Los Angeles jest jak wizja ze snu. Intrygująca i piękna, niebezpieczna i mroczna, fascynująca i zagadkowa, absurdalna i przerażająca. Tak przynajmniej wyobrażam sobie to miejsce po obejrzeniu „Mulholland Dr” Davida Lyncha, „Knight of Cups” Terrence’a Malicka oraz „The Neon Demon” Nicolasa Refna. Dzięki płytom The Doors, Guns’n’Roses, Red Hot Chili Peppers oraz Rage Against The Machine to miasto jawi mi się dodatkowo jako toksyczna brama do piekła i raju na ziemi. Ale jest też trzecia strona, która dochodzi do głosu dopiero od niedawna, brzmieniem takich zespołów jak Tashaki Miyaki. To muzyka ze snu, w którym nic nie jest na swoim miejscu, a znajomo wyglądające postaci poruszają się znacznie wolniej, niż tak jak je pamiętamy, jakby pod wodą.

Słuchając „The Dream” nie sposób nie myśleć o innym zespole z Los Angeles, a mianowicie The Black Ryder. Obie formacje, stosunkowo mało znane w Polsce, a nawet Europie, pozostają sobie siostrzane pod kątem estetyki, brzmienia i kompozycji. Z tą różnicą, że Tashaki Miyaki zabiera z tej sennej, spleenowej muzyki wszystko co mroczne, ponure i melanholijne, a pozostawia samą słodycz i radość. Słuchając „The Dream” chcemy być tam, gdzie grający ją muzycy – w Mieście Aniołów, gdzie nawet noc jest piękna, ciepła i kolorowa, a w powietrzu unosi się słodki aromat miłości i zachwytu. Takie Los Angeles istnieje prawdopodobnie tylko w snach, hipnotyzujących jak „Mulholland Dr”, a jego mieszkańcy biorą udział w spowolnionej pantomimie na dachach wieżowców i kalifornijskich plażach.

„The Dream” to debiut Tashaki Miyaki, ale ci, którzy poznali ten zespół wcześniej dzięki ich działalności w internecie, czekali na ten krążek jak kanie na deszcz. I w rzeczy samej, było na co czekać. Chociaż niezbyt nowatorska w brzmieniu, jest to cudowna płyta pod kątem wykonania i samego przebiegu. W roli głównej anielski, lecz jakże ludzki głos wokalistki, a drugi plan to sprzęgi starych gitar znalezionych na strychu i bardzo komfortowa sekcja rytmiczna. Ten album mógłby z powodzeniem znaleźć się w szafie grającej z amerykańskich dinerów z lat 50-tych, gdyby tylko pracowali tam post-punkowcy z ponad trzech dekad później. Nic dziwnego, że Tashaki Miyaki tak udanie zagrało cover najsłynniejszej piosenki The Everly Brothers, oczywiście także o tematyce snu.

W muzyce Tashaki Miyaki usłyszymy echa i wpływy całej plejady bladych gwiazd rocka w stylu shoegaze/dream/psych. Warto wspomnieć o Beach House, Mazzy Star, No Joy, Tamaryn, a nawet The Black Angels czy My Bloody Valentine. To przestrzeń, gdzie realizują się marzenia – czyli sny, a jakże – powiedzmy to wprost, wszystkich nas. Chcemy, że czas płyną wolniej, deszcz padał tylko w nocy, a na krzewach rosły jadalne róże i fioletowe banany. Chcąc wskazać najciekawsze utwory chciałbym wymienić singlowe „Cool Runnings”, ujmujące „Get It Right”, no i oczywiście finałowe instrumentalne „LAPD”. Warto jednak podkreślić, że każdy utwór na płycie to miód na duszę i słońce na powiekach, do przeżywania w zwolnionym tempie i dzielenia się wokół, dopóki bańka nie pęknie. 


Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie