Lilly Hates Roses to duet, w skład którego wchodzą: Kasia Golomska i Kamil Durski. Oboje z dwóch, różnych, muzycznych światów. On - muzyk rockowy, ona - piosenkarka występująca na lokalnych konkursach piosenki. Spotkali się, nagrali płytę "Something To Happen" i...z miejsca stali się jedną z największych nadziei polskiej sceny folkrockowej.
Nie wiem, jakie fluidy przepływały między nimi podczas komponowania tego materiału oraz sesji nagraniowych, ale oboje stworzyli świetną płytę pełną intymności, pięknych melodii i fajnych, inteligentnych tekstów. Większość piosenek na "Something To Happen" to wokalne duety Kasi i Kamila z dźwiękami gitary akustycznej w tle. Pojawiają się też delikatne, elektronicze aranżacje, tworzące nostalgiczny podkład dla ich muzyki. Jeśli lubicie porównania, to słychać tu zarówno Bon Iver, Boba Dylana z lat sześćdziesiątcych ubiegłego stulecia, Bruce'a Springsteena, a także nieco zapomniany duet Isobel Campbell/Mark Lanegan. Ich muzyka pasowałaby do jakiegoś amerykańskiego "filmu drogi", nie pogardziłby nią David Lynch, choć potrafią wpuścić do swej muzyki odrobinę słońca i optymizmu ("Youth").
Co ważne: ta płyta ani przez chwilę nie nudzi. Choć aranżacje, jak już wspomniałem, są bardzo oszczędne, to jest tu taki ładunek energii i emocji, który mógłby oświetlić kilkusettysięczne miasto. I te fanstastyczne dialogi wokalne Kasi i Kamila...