Joanna Frejus (Brda)

Joanna FrejusGrzegorz Szklarek
Na nasze pytania odpowiedziała Joanna Frejus, wokalistka bydgoskiej grupy Brda, w skład której wchodzą także: Marcin Karnowski (Variete, 3moonboys) oraz Marek Maciejewski (Variete).

- Czy Brdę należy traktować jako pełnoprawny zespół czy może jako projekt muzyczny?

- Nie do końca wiem, co miałoby o tym decydować. Kwestie nazewnicze zresztą nie są chyba tak istotne. Dla mnie Brda jest spotkaniem. Wpadliśmy na siebie, zaczęliśmy coś tworzyć, mniej lub bardziej przypadkowo (niektórzy twierdzą, że w sztuce nie ma przypadków). Z naszych działań powstaje muzyka.

- Spotkałem się z określeniem, że Brda jest projektem interdyscyplinarnym, w którym ogromną rolę, oprócz muzyki, spełnia także grafika i literatura…

- Muzyka jest podstawową formą, jaką przyjęliśmy. Warstwa tekstowa płynie obok. Marcin Karnowski jako poeta i pisarz bardzo duży nacisk kładzie na ten aspekt.  Teksty inspirują nas do pracy. Muzyka z nimi koresponduje. Gdyby słowa były inne, pewnie Brda brzmiałaby nieco inaczej. Natomiast grafika często powstaje podczas próbowania zespołu, a więc znowu mamy do czynienia z równoległym nurtem. Radek Drwęcki był z nami przy dwóch ostatnich płytach: przychodził na próby, podsłuchiwał nas i rysował.

- Czy nie myśleliście o nakręceniu filmu na bazie Waszej muzyki? A może chcecie zrobić to przy okazji kolejnego albumu?

- Ruchome obrazki bardzo nas interesują. Zrobiliśmy klip do nowej piosenki „Pod Ranek” i chcemy pójść dalej w tym kierunku. Standardowy film, jeśli mogę tak powiedzieć, ze swoją rozbudowaną i skomplikowaną formą chyba na razie nie wchodzi w grę, chociaż kusi nas coś nowego. Chcemy, by był to emocjonalny przekaz ubrany w obraz.

- Czy podczas koncertów używacie wizualizacji filmowych?

- Przede wszystkim na razie zagraliśmy zbyt mało koncertów. Dopiero zgłaszamy swoją obecność. Na wizuale przyjdzie czas.

- Jak tworzycie muzykę? Wiemy już, że Marcin Karnowski jest odpowiedzialny za teksty…

- Płynnie (śmiech). Brda nie ma ściśle określonego celu, nie wyznaczamy sobie terminów wydawniczych. Nie mamy też standardów pracy. To są przyjacielskie spotkania bez sztywnego podziału ról. Czasem jakiś pomysł przyniesie gitarzysta Marek Maciejewski, czasem Marcin zaczyna grać jakiś rytm, do którego z Markiem coś dokładamy. Gdy Marcin napisze tekst, zaczynam swoją pracę nad danym utworem. Wybieram słowa, które we mnie „rezonują” w danej chwili. Gdy wchodzimy do próbowni, jesteśmy sprawnie działającym mechanizmem, gramy na emocjach.

- Jak doszło do Twej współpracy z Brdą?

- Z Marcinem znam się od dłuższego czasu. Organizowałam koncerty jego zespołu 3moonboys w Wielkopolsce. Już wtedy dużo śpiewałam i wiedziałam, że Marcin pisze piosenki. Poprosiłam go, by napisał dla mnie kilka tekstów, na co się zgodził. Próbowaliśmy stworzyć minimalistyczną formę muzyczną: wokal plus perkusja. Nawet fajnie to szło, ale po jakimś czasie temat przycichł. Ja zajęłam się innymi rzeczami. Marcin i Marek pracowali nad muzyczną adaptacją „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Tak się złożyło, że jeden z utworów na tej płycie powinna wykonać kobieta. I zrządzeniem losu chłopcy pomyśleli o mnie (śmiech). Marcin zaprosił mnie do studia, przyjechałam, nagrałam co trzeba, spodobało się i tak zostałam.

- Na trzeciej płycie „Mean Dry” pojawiło się kilku gości. Jaki był klucz, według którego zostali oni wybrani?

- Chcieliśmy oddać głos ludziom, których znamy i lubimy. Ale bez wielkiego zadęcia. Nie chodziło o to, by wyłowić gwiazdy bydgoskiej sceny i zrobić „multiprojekt”. Po prostu tak wyszło. U nas często tak po prostu wychodzi.

- Wspomniałaś już o nowej płycie Brdy. Czego możemy się po niej spodziewać?

- Niespodziewanego (śmiech). Ale wolałabym jeszcze nic nie zdradzać. Wszystko jest w powijakach. Mamy nad czym pracować.

- Dziękuję za rozmowę.

Website by p3a