Thomas Adam (De/Vision)

Thomas AdamGrzegorz Szklarek
Nasz wywiad z Thomasem Adamem - klawiszowcem i autorem tekstów w jednej z najbardziej uznanych, niemieckich grup synthpopowych De/Vision. Już w najbliższą sobotę zespół wystąpi ponownie w warszawskim klubie Progresja Music Zone.

- Po zakończeniu trwającego właśnie tournée planujecie zabrać się solidnie za nagrywanie nowej płyty De/Vision. Czy możesz zdradzić coś więcej na temat tego projektu?

- Dopiero zaczęliśmy komponować nowe utwory i jak wiem z doświadczenia, zajmie to nam jeszcze kilka miesięcy. Szczerze mówiąc, to jedyna informacja jaką mogę przekazać na chwilę obecną, gdyż nie wiem jak ten album będzie brzmiał, ani kiedy się ukaże. Ale rzeczywiście, gdy zakończymy trasę koncertową będziemy się chcieli zabrać za komponowanie ze zdwojoną energią.

- Podczas wspomnianej trasy koncertowej celebrujecie 25-lecie zespołu. Taka rocznica to idealna pora na podsumowania. Jak oceniasz to ćwierćwiecze De/Vision? Z czego jesteś dumny i czy jest coś, czego żałujesz?

- Jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy jako zespół i z muzyki, którą nagraliśmy. Może nie wszystkie utwory wyszły nam idealnie, ale z większości jestem bardzo zadowolony. Jestem także dumny z decyzji, jakie podejmowaliśmy jako grupa, bez względu na to, czy okazały się słuszne czy też nie. I wreszcie jestem zadowolony z tego, że podążaliśmy wytrwale ścieżką jaką sobie wyznaczyliśmy, choć często wiatr wiał bardzo mocno w twarz.

Czy czegoś żałuję? Nie. Jak już wspomniałem, nie wszystkie nasze pomysły wypaliły bądź okazały się właściwe, ale to nie powód, by się użalać. Wszyscy popełniamy pomyłki. Tak samo wszyscy mamy marzenia, które się nie spełniają, ale nie płaczę nad tym co się wydarzyło bądź nie wydarzyło. Tego się już nie da cofnąć i nie ma co do tego wracać. De/Vision istnieje, ma duże grono wiernych fanów i to jest najważniejsze.

- Wraz z wokalistą Steffenem Kethem jesteście współzałożycielami De/Vision i jedynymi muzykami zespołu będącymi w składzie od samego początku. Na czym polega sekret długowieczności waszego muzycznego „związku”?

- Znamy się od blisko 30 lat, więc nie muszę podkreślać, jak dobrze się rozumiemy i jak blisko siebie jesteśmy po tylu latach. Zawsze traktowaliśmy siebie nawzajem z godnością i szacunkiem. U podstaw naszej przyjaźni leżą lojalność i szczerość. Gdy o tym mówię, wydaje się, że jest między nami zawsze kolorowo, ale tak nie jest (śmiech). Gdy nagrywamy płyty często kłócimy się i nie zgadzamy się ze sobą. Wiesz, w końcu mamy odmienne charaktery, ale jesteśmy rozsądnymi facetami i zawsze potrafimy osiągnąć kompromis, nieważne jak odmienne mamy opinie na dany temat. Aby tak długo utrzymać muzyczne partnerstwo nie tylko należy żyć ze sobą dobrze, ale trzeba także czuć to samo na temat tworzonej przez siebie muzyki. Cóż mogę dodać, u nas te warunki są spełnione.

- Jak powstają nowe piosenki De/Vision?

- Zaczynamy od komponowania. Na tym etapie pracujemy oddzielnie, każdy nad swoimi utworami. Tu chcę podkreślić, że głównym kompozytorem zespołu jest Steffen. Także nasi producenci Arne Schumann i Joseph Bach także są bardzo zdolnymi kompozytorami i jeśli tylko zaproponują nam jakieś ciekawe piosenki, przyjmujemy je. Gdy już mamy skomponowanych kilka utworów, spotykamy się i dyskutujemy o szczegółach. Decydujemy także, czy dana kompozycja jest na tyle dobra, by trafić na album czy też nie. Na tym etapie dyskutujemy również, w jakim kierunku ma iść nowa płyta, decydujemy na przykład, czy na tym wydawnictwie będą tylko brzmienia elektroniczne czy też dodamy coś akustycznego. I tak dalej. Gdy już dokonamy wyboru utworów, które trafią na album, nadchodzi pora, by napisać słowa, co jest przede wszystkim moim obowiązkiem. Czasem pomaga mi w tym Joseph. Gdy teksty zostaną napisane, zaczyna się proces produkcji albumu. Spotykamy się ponownie w studiu producenta i ponownie szczegółowo omawiamy wszystkie detale aranżacyjne. Pracę kończymy dopiero wtedy, gdy wszyscy są w 100 % usatsfakcjonowani końcowym rezultatem.

- Przez ponad 25 lat istnienia zespołu zmieniło się niemal wszystko, jeśli chodzi o produkcję płyt, technologie w studiach nagraniowych oraz narzędzia do promocji. Gdybyście 15-20 lat temu mieli dostęp do Facebooka czy Twittera oraz mogli korzystać z możliwości finansowego wsparcia przez fanów na takich platformach jak PledgeMusic, to czy teraz De/Vision byłoby innym zespołem? Bylibyście na innym etapie rozwoju?

- Artyście nie mogą już funkcjonować bez mediów społecznościowych takich jak Twitter czy Facebook. Są one koniecznie potrzebne dla celów promocyjnych. Używają ich miliardy ludzi, a każdy z nich jest twoim potencjalnym przyjacielem bądź klientem. Dzięki takim narzędziom, taki zespół jak De/Vision może kontaktować się bezpośrednio ze swoimi fanami. Takiej możliwości nie mieliśmy na początku naszej kariery. To znaczy mogliśmy się z nimi spotykać, ale nie na tak dużą skalę jak teraz. Ale z drugiej strony nie przeceniajmy mediów społecznościowych. Fakt ich istnienia nie ma praktycznie żadnego wpływu na muzykę, jaką tworzymy. To, jak ona brzmi zależy tylko i wyłącznie od tego, co czujemy i jakiego rodzaju zespołem jesteśmy. Nie wiem, jakim zespołem będzie De/Vision za 10 lat. Bez względu na wszystko Facebook czy Twitter nie będą miały na to wpływu.

- Jaka jest Twoja opinia o platformach takich jak PledgeMusic dzięki którym fani mogą wspomagać finansowo ulubionego wykonawcę? W ten sposób uzbieraliście fundusze na zrealizowanie Waszego ostatniego DVD koncertowego…

- To jest coś fantastycznego, gdyż pozwala na zrealizowanie projektu z pomocą ludzi, którzy chcą ci pomóc, gdyż w ciebie wierzą. Jest to szczególnie ważne dla niezależnych artystów, którzy nie mają finansowego wsparcia ze strony wytwórni płytowej. To jest także znakomite narzędzie dla małych wydawców, takich jak nasz label Popgefahr Records. Nie muszę tłumaczyć, jakim ryzykiem finansowym obarczone jest wprowadzania nowego produktu na rynek. Zawsze musisz najpierw wyłożyć jakieś pieniądze, by ten produkt powstał i nigdy nie masz pewności, czy zainwestowane pieniądze się zwrócą. To dopiero wyjaśnia się, gdy płyta trafia do sklepów. Jeśli masz szczęście, zwracają się koszty produkcji płyty. Jeśli masz wyjątkowe szczęście, zarabiasz na tym wydawnictwie. Ale jeśli nie masz szczęścia, tracisz mnóstwo zainwestowanych pieniędzy. Teraz, dzięki crowdfundingowi artysta może znacząco zmniejszyć własne ryzyko finansowe. Jeśli uda się zebrać wystarczającą kwotę by zrealizować projekt, wszyscy są szczęśliwi. Zespół – bo wydaje nową płytę, a fani – bo wspomogli artystę którego lubią i dostają od niego premierowe wydawnictwo.

Ale są dwie strony medalu w tej kwestii. Z punktu widzenia fana zawsze istnieje ryzyko, że może zainwestować własne pieniądze w produkt, który nie przypadnie mu do gustu. Inwestuje on pieniądze „w ciemno”. Gdy idzie do sklepu muzycznego, może zawsze sprawdzić, co oferuje dana płyta. W przypadku crowdfundingu takiej możliwości nie ma i musi zaryzykować.

- Wspomniałeś o założonej przez was wytwórni płytowej Popgefahr Records. Przez większość swojej kariery współpracowaliście z wydawnictwami niezależnymi, ale byliście też przez krótki okres związani z wytwórniami BMG i Warner. Dlaczego zdecydowaliście się być zespołem niezależnym?

- Założyliśmy nasz label Popgefahr kilka lat temu i nasza płyta „Popgefahr” z 2010 roku była pierwszym wydawnictwem opublikowanym w barwach tej wytwórni. Wcześniej, przez 20 lat współpracowaliśmy zarówno z wydawnictwami niezależnymi, jak i z dużymi wytwórniami, więc znamy plusy i minusy obu światów. Tak naprawdę nigdy nie zadecydowaliśmy, że chcemy być zespołem niezależnym. To stało się naturalnie. I myślę, że po prostu tacy właśnie jesteśmy i zawsze byliśmy. Wiesz, gdy współpracujesz z wytwórnią płytową, bez względu na jej wielkość bądź rangę, musisz uzgadniać wiele kwestii: daty koncertów, plany promocji płyt, sesje zdjęciowe, realizację teledysków. Zawsze byliśmy nastawieni na współpracę i byliśmy otwarci na sugestie z zewnątrz. Jednak mając własną wytwórnię jesteśmy za wszystko sami odpowiedzialni i to nam bardzo odpowiada. Jedno mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem: nigdy, żadna wytwórnia płytowa z którą współpracowaliśmy, nie miała wpływu na to, co nagrywamy i jak to brzmi.

- W katalogu De/Vision jest bardzo dużo piosenek, które mają duży potencjał komercyjny. Dlaczego więc nigdy nie dorobiliście się przynajmniej jednego dużego hitu radiowego? I czy tak naprawdę chcielibyście trafić do Top10 jakiejś dużej stacji radiowej?

- Całkowicie zgadzam się z Tobą, że wiele naszych piosenek ma potencjał na duże przeboje. Co z tego, skoro zawsze słyszymy, że nasza muzyka jest zbyt mroczna, by ją prezentować na falach komercyjnych stacji radiowych. To oczywiście bzdury. Kilka naszych piosenek trafiło w przeszłości na listy przebojów i całkiem dobrze sobie tam radziło, ale rzeczywiście, nigdy nie mieliśmy przeboju z prawdziwego zdarzenia. Cały czas czekamy na przełom i nagranie przez nas tej jednej, wyjątkowej piosenki, która mogłaby podbić listy przebojów. Gdybyśmy tylko znali receptę na taki przebój. Nigdy nie nagrywaliśmy i nie nagramy piosenek, aby zaskarbić sobie przychylność dziennikarzy radiowych. Ani nikogo innego.

- Macie bardzo wiernych fanów. Jak sądzisz, co jest takiego wyjątkowego w muzyce De/Vision, co przyciąga ich do Was?

 - Nie mam kompletnie pojęcia! (śmiech). Trzeba by ich zapytać. Ale poważnie mówiąc: myślę, że mamy dar pisania ładnych i przystępnych melodii. Dajemy naszym fanom możliwość „wyjścia” z mainstreamu i oferujemy im coś innego niż słyszą na przykład w rozgłośniach radiowych. Nasza muzyka nie jest tak płytka jak tam: jest prawdziwa, z nutą melancholii i unikalnymi dźwiękowymi krajobrazami, w których można się zagubić. Myślę, że fani czują, że jesteśmy szczerzy w tym, co robimy, a muzyka płynie prosto z naszych serc.

- Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Warszawie.

- Także dziękuję. Do zobaczenia.

Foto: Grzegorz Szklarek

De/Vision (Niemcy) + NUN (Polska): Warszawa, Progresja Music Zone, 24.01.2015, godzina 19.00. Bilety: 102 zł (przedsprzedaż)/115 zł w dniu koncertu. 

Powiązane materiały

De/Vision / Warszawa, Progresja Music Zone / 24.01.2015

24.01.2015
De/Vision / Warszawa, Progresja / 16.11.2013

16.11.2013
De/Vision powróci do Warszawy

Niemiecka gwiazda muzyki synthpop De/Vision wystąpi 24 listopada w warszawskiej Progresji.

5.01.2018
Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie