- Płyta jeszcze się nie ukazała, a już robi się zamieszanie z jej tytułem "Transfixiation"...
- Tak, pewnie myślisz o tych portalach internetowych, które błędnie zapisują tytuł albumu? Wielu dziennikarzy myli słowo "Transfixation" z "Transfixiation". No cóż, "Transfixiation" nie ma żadnego znaczenia i jest to wyraz wymyślony przez nas na potrzeby tej płyty.
- Twierdzicie, że nowy album jest “produktem dwóch lat nieustannego koncertowania i nagrywania”. Możesz rozwinąć tę myśl?
- Naszym pierwotnym celem, gdy zabieraliśmy się za komponowanie nowych utworów, było stworzenie płyty, która brzmiałaby tak, jak prezentujemy się na koncertach. Gdy zaczęliśmy pracować nad nowym albumem, byliśmy na tournee promującym nasz poprzedni krążek zatytułowany „Worship”. Z czasem zaczęło się coś psuć między nami, ciśnienie wewnątrz grupy zaczęło rosnąć, wszystko stanęło na głowie. Doszło do tego, że każdy z nas pracował oddzielnie, ale po jakimś czasie zaczęliśmy znowu działać razem. „Transfixiation” jest swojego rodzaju dokumentem tego, co w tamtym czasie przechodziliśmy jako zespół. Najpierw wszystko szło gładko, następnie atmosfera w zespole stała się bardzo zła, po czym zaczęliśmy ją odbudowywać. Dyskutowaliśmy w jaki sposób pokonać nasze problemy, czy chcemy kontynuować prace nad tą płytą czy też nie. Musieliśmy też wyjaśnić sobie, jakie mamy priorytety, co jest dla nas najważniejsze w życiu i tak dalej. Tak więc rzeczywiście „Transfixiation” jest w dużym stopniu „produktem” tych dwóch lat nieustannego koncertowania i spraw z jakimi musieliśmy się wtedy zmierzyć.
- „Transfixiation” to pierwsza płyta A Place To Bury Strangers w której nagrywaniu wziął udział perkusista Robi Gonzalez. Jaki był jego wpływ na muzykę zespołu?
- Ogromny. Bębny są bardzo istotnym elementem naszych kompozycji. Wymyślił na potrzeby tej płyty dużo znakomitych partii perkusji, które napędzają te utwory. Poza tym jest świetnym perkusistą koncertowym i ma w sobie bardzo dużo pozytywnej energii, która wpłynęła na brzmienie zespołu i klimat tej płyty.
- Byłem zaskoczony słuchając „Transfixiation”, gdyż jest ona nadal bardzo jazgotliwa, ale jest tam również sporo bardziej onirycznych fragmentów kojarzących się na przykład z klimatami shoegaze w stylu My Bloody Valentine czy też z electro. Skąd się wzięły te zmiany?
- Nie powiedziałbym, że zrobiliśmy to celowo. Myślę, że jest to rezultat przenikania przez nas dźwięków, które docierały do nas podczas pracy nad tym albumem. Interesujemy się tym, co się dzieje na rynku muzycznym. Ale była to też kwestia naturalnej progresji naszej muzyki. Wiesz, nie chcemy zamykać się tylko w jednej szufladce i jak najbardziej wskazane jest odświeżanie naszego brzmienia. Jeśli uważaliśmy, że dany utwór, nad którym właśnie pracowaliśmy, będzie dobrze brzmiał w stylistykach shoegaze czy electro, to tak właśnie brzmi. Zawsze wychodzę z założenia, że muzyka mówi sama za siebie.
- Mieszkacie w Nowym Jorku. W jaki sposób to miasto oddziałuje na waszą muzykę?
- Na wiele sposobów. W Nowym Jorku działa niezliczona ilość artystów, od których możemy czerpać nowe, interesujące pomysły, co wpływa na rozwój twojego zespołu i ciebie jako muzyka. To miasto sprawia również, że stajesz się pokorny wobec siebie i swojej twórczości. Jeśli uważasz, że robisz coś znakomicie lub tworzysz coś wyjątkowego, to zawsze w Nowym Jorku znajdą się artyści, którzy robią to dziesięć razy lepiej niż ty. Spotykając takie osoby dopingujesz siebie do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Może tego nie słychać na „Transfixiation”, ale uwierz mi, że tak było podczas powstawania tego albumu. Istotne jest także to, że w Nowym Jorku życie toczy się w bardzo szybkim tempie i czasem jest bardzo szalone. To także ma odbicie w naszej muzyce.
- Na „Transfixiation” jest jedna kompozycja, która jak wiem, ma dla was wyjątkowe, sentymentalne znaczenie. Mówię tu o „We’ve Come So Far”…
- Masz rację. Utwór ten ma w sobie dużo nostalgii, gdyż śpiewam w nim o tym, co przeminęło i o tym, co dobrego osiągnęliśmy do tej pory. „We’ve Come So Far” nie jest jednak kompozycją smutną, gdyż na przeszłość patrzę z nostalgią, ale jednocześnie z radością i przyjemnością.
- Jak wygląda podział ról w A Place To Bury Strangers? Kto jest odpowiedzialny za teksty, kto za muzykę?
- Ja jestem autorem tekstów oraz pełnię rolę głównego kompozytora, ale staramy się jak najwięcej pracować razem nad tworzeniem muzyki. Kiedyś było inaczej: na początku działalności zespołu, wszystko spoczywało na moich barkach, ale z biegiem lat zaczęło się to zmieniać.
- Czy wyobrażasz sobie A Place To Bury Strangers w wersji akustycznej?
- Hm…To ciekawe pytanie. Tak, wyobrażam to sobie i na pewno byłoby to interesujące doświadczenie. Na pewno przekazalibyśmy ze sceny te same emocje i ten sam lub bardzo zbliżony rodzaj energii, jakie mamy podczas naszych normalnych występów na żywo. Różnica polegałaby na tym, że w przypadku setu akustycznego wymagalibyśmy więcej od naszej publiczności. Gdy gramy normalne koncerty, atakujemy fanów bardzo głośną muzyką i intensywnymi światłami. Podczas występu akustycznego widzowie musieliby być jeszcze bardziej skupieni i jeszcze bardziej wczuć się w to, co gramy. Mogliby mieć problem z przestawieniem się z naszego głośnego wcielenia na wcielenie bardziej wyciszone. Na razie nie planujemy takiego występów, ale nie mówimy „nie”. Może kiedyś spróbujemy?
- A jeśli już jesteśmy przy waszych koncertach. Istniejecie już 13 lat, jesteście świetnym zespołem koncertowym, ale do tej pory nie zarejestrowaliście żadnego swojego koncertu z myślą o wydaniu go na DVD . Dlaczego?
- Wiem, że nasi fani chcieliby mieć pamiątkę po naszych koncertach, ale…wiesz, nie jestem przekonany do koncertowych DVD. Jakoś mnie to nie ekscytuje. Wychowałem się w czasach, gdy powszechne były kasety VHS. Uwielbiam ich klimat. Gdybyśmy mieli możliwość wydania jednego z naszych koncertów w takim formacie lub na taśmie 8 mm, to pewnie bym się na wahał. Poza tym, album koncertowy czy DVD to nie są nasze priorytety. Wolimy, by ludzie sami przeżywali nasze koncerty na żywo. Dlatego tak lubimy je grać.
- No właśnie: czy ponownie przyjedziecie do Polski? W rozpisce waszej najbliższej trasy nie ma żadnego polskiego miasta.
- Tak, na pewno do was przyjedziemy. Najprawdopodobniej po tegorocznych wakacjach. Lubimy grać w Polsce i przy okazji: pozdrawiam wszystkich naszych polskich fanów.
- Dziękuję za wywiad i do zobaczenia.
Nazywani “najgłośniejszym zespołem w Nowym Yorku” A Place To Bury Strangers powracają na trzy koncerty do Polski! Kultowa grupa dowodzona przez Olivera Ackermanna wystąpi 9 października we Wrocławiu, 10 w Warszawie i 11 w Poznaniu.
Nowojorska gwiazda noise-rocka powróciła z nową płytą "Synthesizer". (...)na tle pozostałych albumów wyróżnia się jako coś świeżego, wyzwolonego i nieokrzesanego, chociaż miejscami bardzo ciekawie poukładanego".
Nowojorska formacja A Place To Bury Strangers wydała właśnie swój siódmy album zatytułowany „Synthesizer”. Jego winylowe wydanie zawiera na okładce… elementy, z których można zbudować własny syntezator. O tym oryginalnym pomyśle opowiedział mi twórca zespołu, Oliver Ackermann, dzieląc się jednocześnie m.in. swoją filozofią dotyczącą grania na żywo. A o tym, jak przekłada się ona na praktykę, będzie można się przekonać odpowiednio 9 października we Wrocławiu, 10 w Warszawie i 11 w Poznaniu.
"Destrukcja" to słowo-klucz związane z nowym albumem nowojorskiej grupy A Place To Bury Strangers.
Nowojorscy królowie gitarowego hałasu w wybornej formie na nowej płycie.
Nowojorscy mistrzowie gitarowego hałasu wystąpią w lutym w Warszawie i Poznaniu.
Nowojorscy mistrzowie gitarowego hałasu wydadzą jutro płytę "Pinned".
13 kwietnia do sklepów trafi nowy album nowojorskiej formacji A Place To Bury Strangers zatytułowany "Pinned".