MM: W ubiegłym roku zagraliście trasę „Discovery World Tour”. Obecnie gracie koncerty pod wspólną nazwą „Space And Time World Tour”. Czym różnią się koncerty z obu tych tras?
DD: Podczas „Space And Time World Tour” świętujemy kamień milowy, jakim jest 50 lat od czasu debiutu Pink Floyd pod tą właśnie nazwą. Jest to więc trasa retrospektywna, na której prezentujemy nagrania z całego okresu twórczości zespołu - od czasów kiedy wokalistą był Syd Barrett, aż do wydania „The Endless River”, w tym wszystkie te ikoniczne utwory z „The Dark Side Of The Moon”, „Wish You Were Here”, czy „The Wall”. Zatem to muzyczna podróż przez cały świat muzyki Pink Floyd i myślę, że każdy fan zespołu znajdzie w niej coś dla siebie.
MM: Skoro gracie utwory z całego katalogu wydawniczego Pink Floyd, to dlaczego w setliście nie znalazł się żaden utwór z pierwszej płyty „The Piper At The Gates Of Dawn” z 1967 roku?
DD: (śmiech) Obeszliśmy nieco ten problem, ponieważ gramy utwór „See Emily Play”, który ukazał się jeszcze przed wydaniem „The Piper At The Gates Of Dawn”. Mimo, że nie znalazł się na płycie, traktujemy go jako nagranie, pochodzące z tamtego czasu, tym bardziej, że jest ono autorstwa Syda. Jest to także jak najbardziej zbliżona rzecz do tego, co znalazło się na „The Piper At The Gates Of Dawn”, więc uznaliśmy, że będzie reprezentowało najwcześniejszy okres twórczości Pink Floyd na tej trasie.
MM: A jaki jest Twój ulubiony okres twórczości Pink Floyd?
DD: Zazwyczaj, gdy myślę o moim ulubionym czasie, jeśli chodzi o muzykę Pink Floyd, to przywołuję okres „The Wall”, ponieważ to album, dzięki któremu zacząłem poznawać twórczość zespołu. To dzieło sprawiło, że zostałem fanem grupy i zacząłem odkrywać jej kolejne płyty, wgryzać się w tę muzykę - a w konsekwencji - grać ją na żywo.
MM: Przez 17 lat grałeś w The Australian Pink Floyd. Jak sam przyznałeś, założyłeś Brit Floyd, by robić pewne rzeczy lepiej, niż w tamtym zespole. Jak sądzisz - udało Ci się to?
DD: (śmiech) Tak, zdecydowanie! Z całą pewnością mogę powiedzieć, że było warto. Byłbym zresztą zdziwiony, gdyby się to nie udało. Rozpoczęliśmy działalność Brit Floyd w 2011 roku i od tego czasu mieliśmy już okazję zagrać na całym świecie i w dodatku zagraliśmy więcej, niż miało to miejsce w przypadku The Australian Pink Floyd. Myślę, że z Brit Floyd przenieśliśmy to na jeszcze wyższy poziom wykonawczy. Jest więcej szczegółów, efektów i jest jeszcze bardziej spektakularnie. Wszystko po to, by najdokładniej oddać charakter muzyki Pink Floyd i móc jak najbardziej zbliżyć się do oryginalnej wersji.
MM: A co było najtrudniejsze w momencie, kiedy zakładałeś Brit Floyd 4 lata temu?
DD: Wydaje mi się, że największą trudnością był strach, jak przyjmie nas publiczność. Stojąc na scenie po raz pierwszy z tą produkcją i wykonując te utwory z nową nazwą, czułem mimo wszystko niepewność, pomimo tego, że robiłem to przez wiele lat pod innym szyldem. Na szczęście okazało się, że publiczność nas polubiła. Nie wiem, czy bardziej, niż The Australian Pink Floyd, ale myślę, że mamy już swoje miejsce i z każdym rokiem zdobywamy serca coraz większej publiczności. Niedawno skończyliśmy ponad stukoncertową trasę po USA i Kanadzie. To niesamowite!
MM: W ubiegłym roku rozmawiałem z Colinem Wilsonem (założycielem The Australian Pink Floyd – przyp. MM). Powiedział mi, że właściwie nagrania z każdego okresu działalności Pink Floyd są trudne do grania na żywo. Zapytam więc, czy jest jakiś fragment twórczości grupy, który chciałbyś zagrać na koncercie, ale dotąd tego nie zrobiłeś?
DD: Nie ma zbyt wielu takich nagrań. Wydaje mi się, że najtrudniejsze są te pochodzące z najwcześniejszego okresu działalności Pink Floyd – powiedzmy z pierwszych czterech płyt jak na przykład te z płyty „More”, czy „Atom Heart Mother” (wydane odpowiednio w 1969 i 1970 roku – przyp. MM). Odtworzenie brzmienia tamtych płyt na żywo to nie lada wyczyn, ponieważ technologia, a przede wszystkim sprzęt, na którym je nagrano jest dziś niemalże nieosiągalny. Ale podobnie jest na przykład z odgrywaniem „The Wall”, które co prawda ma już więcej brzmień współczesnych, natomiast jego struktura i aranżacja nie należą do najprostszych (śmiech). Myślę jednak mimo wszystko, że podejście do najstarszego materiału z repertuaru Pink Floyd to coś, czym możemy się z Brit Floyd zająć w przyszłości.
MM: A czy zdarzyło Ci się być na koncercie Pink Floyd?
DD: Oczywiście. Po raz pierwszy byłem na ich koncercie w 1988 roku w Manchesterze, kiedy promowali album „A Momentary Lapse Of Reason”. Potem widziałem ich kilkukrotnie, kiedy byli na trasie z „The Division Bell”. No i oczywiście widziałem ich podczas „Live 8”, kiedy zagrali ponownie z Rogerem Watersem.
MM: Słyszałeś już nowy album Davida Gilmoura?
DD: Nie w całości. Słyszałem dotąd 4 utwory z tego albumu. W ciągu tygodnia jednak powinienem go już mieć i jestem go bardzo ciekaw. Poza tym mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć go na żywo.
MM: Nie mogę nie zapytać o Olę Bieńkowską. Czy jest stałym członkiem Brit Floyd, czy tylko tymczasowym?
DD: Ola śpiewa z nami na większości koncertów na trasie. Nie występuje z nami wszędzie, bo jak pewnie wiesz, udziela się też w innych projektach. Jednak na koncertach w Poznaniu i Krakowie – co właściwie jest oczywiste – zaśpiewa z nami.
MM: Masz już plany na kolejną trasę po zakończeniu „Space And Time World Tour”?
DD: Zawsze jest kolejna trasa (śmiech). Lubimy próbować nowych rzeczy, zmieniać repertuar, żeby publiczność nie nudziła się na naszych koncertach. Na pewno wrzucimy do setlisty nagrania, których dotąd nie wykonywaliśmy na żywo. To będzie ciekawe zarówno dla nas, jak i dla tych, którzy przychodzą na nasze koncerty.
MM: Dziękuję Ci za rozmowę.
DD: Również dziękuję i do zobaczenia na koncertach!
Foto: Grzegorz Szklarek
Rozmowa z Olą Bieńkowską - znakomitą, polską wokalistką, na temat jej solowej płyty "Resume (Take One)", Pink Floyd i występów z zespołami The Australian Pink Floyd, i Brit Floyd.