Prosta piosenka wcale nie jest prosta, skąd więc pomysł na tytuł płyty? Ma on coś symbolizować, jest pewnego rodzaju przenośnią czy może ma prowokować?
Tytuł płyty jest przekorny. Ogólnie teksty mówią o prostych codziennych życiowych sprawach, może muzyka jest momentami bardziej skomplikowana.
Kilka gatunków muzycznych na jednym albumie to przypadek czy celowy zabieg?
Wszystko zależy od tego jaki jest tekst piosenki i o czym ona jest. Generalnie nie ma tutaj większego zaskoczenia jeśli chodzi o muzykę. Mamy mieszankę popu, folku, bluesa i trochę rocka. To co się zadziało nowego to na pewno dodanie elektroniki. Została użyta w bardzo specyficzny sposób. Na płycie gra tylko dwóch muzyków, czyli Darek Defaltowski i Janek Smoczyński. Są również zaproszeni dwaj goście, bo śpiewa Kortez i Wojtek Waglewski. Do tej pory nie zapraszałam wokalistów na sesję nagraniową.
Mówi się, że trudno jest nagrać drugą płytę. Jak to jest z piętnastym albumem?
Przyznam szczerze, że nawet nie wiedziałam, że to już piętnasty album. Nie skupiam się na tym, czy to 14 czy 15 płyta. Nagranie tego albumu trwało troszkę dłużej niż w przypadku wcześniejszych płyt. Na ogół wchodzimy na kilka dni do studia i kończy się sprawa. W tym przypadku wszyscy pracowali bardziej domowo. Proces powstawania piosenki wyglądał mniej więcej tak: ja nagrywałam piosenkę w domu z akompaniamentem gitary Darka Bafeltowskiego; później Darek wracał do domu i tam nagrywał ślady gitar na czysto. Natępnie Janek Smoczyński przejmował te nagrane ślady, dogrywał groove oraz klawisze i powstawała fajna piosenka. Ten proces trwał kilka miesięcy. Ja pojawiłam się w studiu po otrzymaniu gotowych wszystkich śladów i nagrałam wokale. Przy miksach nie uczestniczę, bo po prostu na miksowaniu się nie znam.
Mówi Pani, że ten album jest pewnego rodzaju podsumowaniem dotychczasowej kariery. Mamy to odbierać tak, że szykuje się u Pani jakaś artystyczna zmiana, czy może te sześć lat, które minęły od poprzedniego albumu to czas jakichś przemyśleń oraz refleksji i stąd to podsumowanie?
To tylko świadomość przemijającego bytu - tak sądzę. Ta świadomość w żaden sposób nie napawa mnie rozpaczą czy smutkiem. Na tej płycie powiedziałam wszystko to, co chciałam powiedzieć. To o czym śpiewam zawsze było dla mnie bardzo ważne. W tych tekstach jest moje życie, to czym myślałam, co przeżywałam. Może słuchacz znajdzie też trochę siebie w tym wszystkim.
Trudniej jest nagrywać płytę, która od początku do końca jest projektem autorskim, czy płytę na której wykonujemy utwory innych artystów? I tu i tu jest presja, ale gdzie jest ona większa? Jest jakaś różnica?
Wszystko zależne jest od podejścia. Tzn. jeśli do nagrywania piosenek innego autora, który jest znany i sam wykonał ją już wcześniej będziemy podchodzić szalenie ambicjonalnie i będziemy mieć jakąś potrzebę konkurowania, to ta presja może być naprawdę duża. Człowiek, który tworzy piosenkę dla siebie wkłada w to bardzo wiele emocji, więc będą one inne niż moje, jeśli to ja zaśpiewam czyjąś piosenkę. Zawsze się martwię, czy zaśpiewana przeze mnie cudza piosenka będzie równie fajna, jak ta oryginalna. Inną kwestią jest to, że często zdarza się tak, że piosenki stają się hitami w wykonaniu zupełnie innych twórców, którzy są w stanie je tak przearanżować, zagrać i zaśpiewać, że są one przystępne i słuchane przez dużą publiczność. Nagrywałam płyty z piosenkami Dylana oraz Joni Mitchell i prawdę mówiąc nie miałam w głowie planu ścigania się z pierwowzorem. Zrobiłam to przede wszystkim dla przyjemności, ale też po to, żeby przekonać do ich twórczości moich fanów. Było to dla mnie bardzo dużą frajdą, ale też i nauką. Własna płyta jest obciążona bardzo dużą odpowiedzialnością i wymaga sporej pracy przy komponowaniu i nagrywaniu. To praca w stresie. Zawsze myślę: uda się czy nie?
W 2013 roku wyszła płyta „Burzliwy błękit Joanny’’ czyli album z piosenkami Joni Mitchell. Czy „Prosta piosenka” to jest płyta z ostatnich trzech lat, czy może proces tworzenia tej płyty trwał dłużej i właśnie był przerwany tym wydawnictwem z 2013 roku?
„Prosta piosenka” składa się z piosenek całkiem nowych, ale tez wracam do klimatów nieco starszych. Są piosenki takie jak singlowy utwór „Mój czas ucieka”, który powstał na bazie starego hitu o tytule „Kiedy będę starą kobietą”. Znajdziemy również powrót do lat 80 w piosenkach takich jak : „Rzeka miłości” Tiltu czy „Ja płonę” Wojtka Waglewskiego. Obie te piosenki są śpiewane z udziałem męskiej energii. Śpiewam w towarzystwie Korteza i Wojtka Waglewskiego. Z numerów, które można usłyszeć na innej płycie jest „Wielka słabość”. Tą piosenkę wykonywałam na albumie „Tribute to Eric Clapton”. Oprócz wspomnianych utworów jest dużo nowego materiału.
Skąd pomysł, żeby wykonać akurat piosenki Tiltu i Wojtka Waglewskiego? Jakiś specjalny sentyment czy może po prostu spodobał się Pani aranż i stwierdziła Pani, że fajnie będzie to zaśpiewać?
Nie śpiewam wielu piosenek o miłości, bo by mnie to zanudziło na śmierć. To jest domena i zwyczaj wokalistek popowych, które śpiewają albo o tym, że ktoś je bardzo kocha, albo że ktoś je właśnie porzucił, w związku z czym one potwornie cierpią. To totalnie nie jest moja bajka. Natomiast piosenka „Rzeka miłości’’ jest utworem bardzo intymnym i naprawdę fajnie o tej tematyce mówi. Chciałem mieć taką piosenkę na tej płycie, a że nie mogłam jej wymyśleć sama (śmiech). Pomyślałam, że zapożyczę go z czyjejś twórczości. „Ja płonę’’ pochodzi kultowej płyty”I Ching”. Tekst Bogdana Olewicza napisany do utworu Wojtka Waglewskiego jest bardzo bliski temu, co czuję w tej chwili, w związku z tym postanowiłam ją nagrać.
Skoro spotykamy się w związku z premierą płyty więc chciałbym zapytać, czy dzisiaj te płyty opłaca się wydawać na nośnikach CD czy też może lepiej jest wstawiać je do Internetu, żeby każdy sobie to sprawdził?
Ciężko mi powiedzieć. Być może jest to kwestia pokoleniowa. Ja jestem przyzwyczajona do przedmiotów, które biorę do ręki, a nie do cyfrowego zapisu w sieci. Jeśli chodzi o płytę, to nie tylko chcę jej dotknąć, ale nawet wolałabym, żeby była ona zarejestrowana analogowo, a nie funkcjonowała jako cyfrowy zapis. Pomimo tego, że mijają lata moje stare płyty analogowe w dalszym ciągu brzmią fantastycznie. Z zapisem cyfrowym tak już nie jest. Ja muzyki słucham, a dla dużej ilości osób stała się ona taką sferą użytkową. Wielu ludzie nie słucha muzyki, tylko lubią jak coś im w tle brzęczy, jeśli brzdąkanie jest głośne i w szybkim tempie, to tym lepiej, bo pobudza człowieka do życia, dodaje mu energii i przy okazji może robić mnóstwo innych rzeczy np. sprzątać, czy prowadzić samochód. Tak jak już powiedziałam, należę do tego pokolenia które słuchało muzyki, w związku z czym tak jak było w przypadku analogów jestem przywiązana do tego, że płyta powinna brzmieć bardzo dobrze i do tego fajnie by było, żeby była ona gadżetem.
Rytuał przeżywania i słuchania muzyki umiera dzisiaj?
Myślę, że to jest kwestia indywidualna. W tej chwili zauważalny jest właśnie bardzo duży powrót do analogów i tak naprawdę oprócz tego głównego nurtu, który generuje system,czyli rozbudowanego rynku komercyjnego, ludzie poszukują również czegoś innego. To wszystko zależy od tego jakie są potrzeby umysłowo-duszne.Dzisiaj kładzie się bardzo duży nacisk na to, kto jest w mainstreamie muzycznym, a kto w nim nie jest.Tym są zainteresowane media.Media interesuje rynek komercyjny.Alepomimo słabej obecności w mediach innej muzyki, rynek niezależny ma się całkiem dobrze.
Czy bycie legendą muzyki oznacza bycie w tym mainstreamie, czy Pani dąży do tego, żeby być w tym mainstreamowym kręgu, czy raczej to Pani nie interesuje?
Ja nigdy nie wejdę do tego głównego komercyjnego obiegu muzycznego, nie zacznę robić popu, a moja muzyka nigdy nie będzie pasowała to obrazka, który słuzy do pobudzenia lepszej sprzedazy usługi, czy przedmiotu. Nie będę nigdy „influenserką” . Nie jest to możliwe. Nigdy przez całą swoją karierę nie oczekiwałam, ze cos takiego się wydarzy. Od początku robię swoje – robię swoją muzykę, jest jakaś grupa odbiorców, która mi towarzyszy od bardzo wielu lat. Ostatnio ta publika jest coraz młodsza. Mogę wnioskować po tym, że jest grupa ludzi, których interesuje coś, co jest poza tym głównym nurtem,co jest indywidualne, nie nachalne i zawiera w sobie coś innego, niż to co zawierają piosenki typowo komercyjne, typowo popowe. Ja nie muszę wchodzić do mainstreamu, nie muszę funkcjonować w mediach, występować w reklamach. Mało tego, że nie muszę, bo nawet nie chcę. Nie chcę być celebrytką i nie potrzebuję, żeby ścigali mnie paparazzi. Nigdy bym sobie takiego życia nie życzyła.
Wróćmy jeszcze na chwilę do nowej płyty, a konkretnie do tego, w jaki sposób powstawały teksty. To są sytuacje spisywane z życia na bieżąco, czy raczej praca nad kartką przy stole?
Głównie korzystam z tekstów mojego byłego męża, więc zazwyczaj mam je gotowe. Zdarzają się oczywiście sytuacje, że są one lekko zmieniane żeby pasowały do kompozycji i do tego co w tej muzyce się zadzieje. Kilka tekstów jest również mojego autorstwa, ale nie traktuję ich zbyt poważne – po prostu zdarzyła się taka chwila, że słowa się ułożyły same. Różnie z tym bywa. Ale jak to mówi gitarzysta zespołu White Stripes można mieć najlepsze studio na świecie, siedzieć w nim pół roku i nie zrobić zupełnie nic, a można też siedzieć w domu i rano przy kawie napisać dwadzieścia utworów, które potem okazują się hitami. To jest nieprzewidywalna sprawa zupełnie.
Przy okazji poprzedniej płyty jak sprawdzałem, grała Pani całkiem sporą ilość koncertów. Czy przy tym albumie już są jakieś plany koncertowe?
Tak, dużo tego będzie. W kwietniu zagramy około 10 koncertów, a od maja będą koncerty plenerowe i tego mało też nie będzie. Na razie tyle. Jesienią pewnie też coś się będzie działo, ciężko powiedzieć, bo w Polsce koncertów nie bookuje się z jakimś bardzo dużym wyprzedzeniem. Pracuje się zazwyczaj nad nimi na pół roku wcześniej. Ja do 2019 roku mam zapiętą rozpiskę wydawniczą i będę nagrywała. Te koncerty będą zależeć od tego, czy mówiąc brutalnie będzie na nie popyt. Jest to obrzydliwe słowo, ale nie ma się co oszukiwać - taki jest czas.
Będąc przy koncertach, chciałbym zapytać, jak wspomina Pani koncert na Przystanku Woodstock?
Hmm, na Przystanku Woodstock było specyficznie, ponieważ grałam wtedy w takim składzie bardziej klubowym. Wydaje mi się, że to co ja robię, to nie jest taka typowa muzyka na scenę Woodstockową. Teraz pewnie bym zagrała w namiocie Sztuk Przepięknych i to byłoby to właściwe miejsce. Grałam już i w klubach i na festiwalach, w Sali kongresowej dwa razy, na stadionach, na fontannie i w różnych dziwnych miejscach, więc dla mnie to nie jest, aż tak bardzo istotne. Fakt jest taki, że na moich koncertach publiczność lubi sobie usiąść wygodnie i posłuchać, bo to nie jest muzyka do tańczenia, natomiast miejsce jest po prostu miejscem, a najważniejszy jest człowiek, który na koncert przychodzi. To dla niego się gra i fajnie gdy można z nim znaleźć wspólną energię podczas koncertu.
Uczestniczyła Pani bardzo mocno w Projekcie Grechuta i można było na tej płycie usłyszeć utwór „Korowód’’ Marka Grechuty w Pani wykonaniu. Czy jest szansa na całą płytę piosenek Grechuty zaśpiewanych przez Panią?
Raczej nie. To był bardzo fajny projekt. Graliśmy go przez trzy lata i wydaje mi się, że wystarczy. Ja po Bobie Dylanie i Joni Mitchell nie mam w planach robienia kolejnej płyty z czyimiś piosenkami.
Czy nagrywając piosenkę „W domach z betonu” spodziewała się Pani, że to będzie taki ogromny przebój na lata?
Nie, nie spodziewałam się takiego sukcesu tej piosenki. Ta powstawała w Polskim Radiu w sali im. Agnieszki Osieckiej podczas jednej z sesji nagraniowej dla PR. Nagrywał i miksował nieżyjący już Wojtek Przybylski.
Wiem, że to może przedwczesne pytanie, ale kiedy można spodziewać się następnej płyty?
Chciałabym nagrać jeszcze trzy płyty, a między każdą z nich przerwa powinna wynosić co najmniej półtora roku. Oznacza, że ja właściwie zjeżdżam z trasy wiosennej i zabieram się do roboty. Zrobienie płyty „od a do z” zajmuje właśnie około 1,5 roku, więc pewnie nowa płyta ukaże się za dwa lata.
Dziękuję za rozmowę.
Foto: materiały prasowe Universal Music.
Martyna Jakubowicz ponownie sięgnęła po repertuar Boba Dylana. Jak sama przyznała na płycie „Zwykły Włóczęga” to piosenki mistrza, które chciała zrobić po swojemu. Nie małą rolę odegrał w tym procesie gitarzysta Dariusz Befeltowski. O szczegółach artystka opowiedziała mi w poniższej rozmowie.