- Jak wrażenia po koncercie Desdemony na Castle Party?
- Ludzie goszczący na Castle są dla nas bardzo ważną publicznością , to jest jak egzamin, zwłaszcza kiedy masz do zaproponowania całkiem nowe utwory. Kilka lat temu mieliśmy przyjemność zagrać o podobnie wczesnej porze, tamto doświadczenie podpowiadało nam, że nie ma co liczyć na większą ilość zainteresowanych. Jednak pomimo upału, podczas naszego koncertu na dziedzińcu było sporo ludzi, którym chciało się stać, a nawet niektórym kiwać do naszych bitów. Kolejne dni o tej porze nie przyniosły takiej frekwencji, więc mieliśmy chyba dużo szczęścia.
- Album „Endorphines” jest pierwszą płytą Desdemony od 6 lat. Jakie mieliście przyjęcie na tym koncercie?
- Ciepłe. Podczas koncertu widziałem kilkukrotnie las rąk w górze, rąk, które klaskały. Byli wśród publiczności tacy, którzy wydawali się znać nasz nowy repertuar. Osobiście trudny egzamin uważam za pozytywnie zaliczony.
- Odniosłeś wrażenie, iż fani stęsknili się za Wami?
- Myślę, iż nasi dawni fani, czyli ta garstka osób, pozakładała już dawno rodziny, goni za pieniądzem i nie ma czasu na rozpamiętywanie o Desdemonach. Dużo osób o nas zapomniało, gdyż przez ostatnie kilka lat zespół niczego nowego nie wydawał i prawie nie koncertował.
- No właśnie: skąd tak długa przerwa między Waszą ostatnią płytą z 2006 roku, a albumem „Endorphines”? Czy na nowym krążku są jakieś pomysły sprzed kilku lat czy też cały materiał był skomponowany teraz?
- Zespół w owym czasie sporo przeżył. Zaczęło się od chęci wprowadzania muzycznych zmian. Rozbieżności w preferencjach doprowadziły do serii, nieporozumień, potem kłótni, następstwem których było wielokrotne trzaskanie drzwiami. Wiele zespołowych „muzycznych” prób, na które zjeżdżaliśmy się z różnych odległych miast owocowało jedynie narastaniem naszego wrzasku. Byliśmy sobą zmęczeni, przestaliśmy się spotykać i prawie byśmy zamknęli nasz desdemonowy pamiętniczek. Jednak przybył na ratunek nasz nieugięty menadżer Arek. Któregoś dnia wysłał mi link do utworu na Youtube, w którym to Agnieszka śpiewała w jakimś konkursie utwór Apocalyptiki i sugerowała, iż szuka zespołu. Ponieważ śpiewająca dotychczas w Desdeomonie Agata zdawała się właśnie wbijać do „desdetrumny” najwięcej gwoździków, nastąpiło w zespole wielkie poruszenie, ożywienie i chęć spróbowania wszystkiego od nowa. Arek zapytał mnie: „Może wokal?”. Odpowiedziałem: „Może wokal” (śmiech). Spotkaliśmy się z Agnieszką, porozmawialiśmy. Pokazała, że współpraca z wokalistką wcale nie musi być trudna. Na początku nie byliśmy do końca pewni, gdyż ona preferowała zupełnie inną stylistykę, bardziej operowo-metalową.
-Taki Nightwish?
- Dokładnie. Aby ją zatrzymać z nami staraliśmy się dodawać w naszym repertuarze więcej rzeczy w jej „klimacie”. Może nie „nightwishowych”, ale takich, które będą jej konweniowały. Wyszedł z tego bardzo zgrabny koktajl, w którym każdy jest zadowolony i realizuje się w stu procentach.
- Z tego zadowolenia nazwaliście płytę „Endorphines”?
-Dokładnie tak to wyszło. Propozycji było kilka. Szukaliśmy słowa, które najprecyzyjniej określi nasz stan ducha, a jednocześnie dźwięcznie zabrzmi. Świadkiem jednej z wielu dyskusji na temat tytułu był fotograf obecny na planie naszego teledysku. I właśnie on jest pomysłodawcą tytułu. Powiedział: "Nazwijcie płytę "Endorphines" skoro to co dzieje się z wami, aż tak was kręci”. Tym nas pogodził, potem już nikt nie ciągnął tematu, zapadła cisza, dalej kręciliśmy klip, ale każdy z nas już wiedział jak nazwiemy płytę.
- Na tej płycie słychać echa twórczości takich wykonawców jak chociażby Marilyn Manson, Nine Inch Nails czy Suicide Commando. Czy tworząc muzykę korzystaliście z fascynacji tymi wykonawcami? Jak wygląda proces komponowania w Desdemonie?
- Osobą odpowiedzialną za komponowanie w Desdemonie jestem ja. I przyznaję, trafiłeś tymi typami w dziesiątkę, rzeczywiście, te trzy nazwy które wymieniłeś są na liście moich fascynacji muzycznych, niosą w sobie duży ładunek „niegrzeczności” która zawsze mnie inspirowała. Ponadto jest cała masa innych „zdarzeń muzycznych”, albo nawet przypadkowych dźwieków, np. hałas za oknem, które mogą spowodować kiełkowanie (śmiech) wielkiego dzieła. Nie byłbym sobą nie wymieniając mojej największej inspiracji: The Beatles, którzy tak mocno zaczarowali moje życie, że teraz z Tobą rozmawiam zamiast np. łowić ryby, czy ściskać pilota TV. Teraz o procesie twórczym. Zwykle przedstawiam zespołowi moje pomysły w postaci (nazwijmy to fundamentu z parterem), jest tu zawarta cała elektronika, dokładam mało udolnie zaśpiewane pomysły wokalne, które Aga później zamienia swoimi możliwościami w pyszne belcanto. Kiedy dany projekt uzyska akceptację, wtedy wspólnie go dopieszczamy, budując kolejne piętra. Nanosimy poprawki typu: zmiana o ton wyżej czy niżej bo np. „kończy się gryf , żeby zagrać ten riff” albo Agnieszce pod wokal bardziej pasuje wyższa nuta. Później zwrotka krócej, refren dłużej itp. rffy powstają zwykle w oparciu o motorykę poszczególnych kawałków.
- Jak doszło do współpracy Desdemony z niemiecką wytwórnią Dance Macabre Records? Nie chcieliście wydać jej w Polsce?
- Myśleliśmy o tym, aby wydać płytę w wytwórni, z którą byliśmy związani do tej pory. Jednak umowa była dla nas trochę niewygodna, z powodów może nie koniecznie finansowych. Tu nie chodziło o zarabianie pieniędzy, tylko o komfort istnienia na rynku. Dlatego mocno walczyliśmy, aby rozwiązać kontrakt. Gdy już się nam to udało, myśleliśmy o różnych polskich wydawnictwach, dialog jednak się nie powiódł, ale nie ze mną o szczegółach. W pewnym momencie odezwał się do nas Bruno z Dance Macabre. Pomyślałem: "fajnie, ale nie ze mną o szczegółach, ja tu jestem od klepania dźwięków, a nie od myślenia o Brunach" (śmiech).
- Jesteście jednym z tych polskich zespołów, które na początku tego wieku tworzyły silną grupę grup gotyckich z żeńskim wokalami, a więc: Desdemona, Artrosis, Closterkeller, Batalion D;Amour. Wiem też, iż jesteś jedną z niewielu osób, które pamiętają początki Castle Party na zamku w Grodźcu w połowie lat dziewięćdziesiątych. Jak postrzegasz scenę gotycką w Polsce Anno Domini 2012?
- Nie jestem do końca pewien, czy można mówić w Polsce o scenie stricte gotyckiej. Od wspomnianej połowy lat dziewięćdziesiątych, to pojęcie się bardzo rozszerzyło. Gdyby w Grodźcu w połowie lat 90 wystąpił Marilyn Manson, nikt nie wpadłby na to, iż jest to gotyk. Ale jednak tak jest. Sięgając pamięcią do źródeł gotyku czy „zimnej fali”, można by było wyeliminować z tej sceny wielu wykonawców. Jednak ewolucja i przenikanie się gatunków muzycznych spowodowały, iż ta scena jest bardzo szeroka i zespołów określanych gotyckimi jest bardzo dużo. Założyliśmy, iż chcemy się odciąć od pojęcia „gotyk” po to, aby odciąć się od porównań do kopii innych wykonawców, co chętnie czyniono z Desdemoną wiele lat temu. I wydaje się, iż ten cel osiągnęliśmy. Niemniej jednak: jeśli ktoś chce nazywać nas grupą gotycką, bo słyszy w niej gotyk, może to robić. Skoro Manson jest gothem, to może Reznor także? A Martin Gore? Jeśli on, to może też Bono, Steczkowska i Zakopower? Nie interesuje mnie to. Ja dzielę muzykę na dobrą i słabą. I mam nadzieję, iż zawsze będziemy po stronie muzyki dobrej.
Foto: Robert Leśny
"Niewód" to tytuł najnowszego dzieła poznańskiego trio Salto.
Czwarty album jednego z czołowych, polskich reprezentantów sceny gotyckiej.
W najbliższy weekend zespół Wczasy wyrusza w trasę klubową po Polsce.
Stacjonująca w Trójmieście gotycko-rockowa grupa STILLNOX wyda 20 marca trzeci w swoim dorobku album "Malum".
Już jutro ukaże się drugi album stacjonującego w Anglii polskiego projektu gotycko-industrialnego Stillnox. Płyta jest zatytułowana "Aten".