MM: Czemu „Enigmatic” ukazał się dopiero jesienią ubiegłego roku, skoro zespół istnieje od 2011 roku?
PS: Jeśli chodzi o rok 2011, to wpadliśmy wtedy z Dawidem Miedziochą (klawiszowcem Limitu Dźwięku – przyp. MM), by zacząć razem grać. Od tego momentu powoli powstawały kolejne utwory. Po pewnym czasie stwierdziliśmy, że jest tej muzyki stosunkowo dużo, więc postanowiliśmy ją nagrać. Zanim znaleźliśmy basistę i perkusistę, ograliśmy materiał, a na końcu dotarliśmy do Marcina Trojanowicza, który płytę wyprodukował – znów minęło trochę czasu. Patrząc z perspektywy, trochę grzebaliśmy się z tą płytą. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że wszystko załatwiamy sobie sami, a do tego mamy inne obowiązki zawodowe, czy rodzinne, to nic dziwnego, że wszystko się rozciągnęło w czasie. I dlatego dopiero jesienią 2015 roku „Enigmatic” się ukazał.
MM: W jakim okresie zatem nagrywaliście tę płytę?
PS: Cały proces trwał ponad rok.Oczywiście nie było tak, że dzień w dzień siedzieliśmy w studiu i rejestrowaliśmy płytę, chociażby dlatego, że Marcin na co dzień jest przede wszystkim realizatorem Braci, w związku z czym - dużo z nimi podróżuje. Wyglądało to tak, że czasowo już byliśmy przygotowani i cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej, a w międzyczasie mogliśmy się lepiej przygotować do tych nagrań. Pierwsze partie zarejestrowaliśmy w moim domowym studiu, a resztę w Woobie Doobie Studios i w Studio Buffo.
Do momentu rozpoczęcia nagrywania płyty, byliśmy przekonani, że potrafimy grać. Nie mieliśmy wcześniej styczności ze studiem nagraniowym i gdy rzeczywiście przyszło do nagrania swoich rzeczy, zrobiło się dramatycznie. Mówię głównie o sobie, bo reszta instrumentalistów nie miała aż takich problemów. Kiedy Marcin zapytał, ile mam przygotowanych w głowie solówek, by móc je od razu zarejestrować, odparłem, że 80 %. I gdy zaczęliśmy nagrywać, to pojawiły się nowe pomysły. Dochodziło do sytuacji, że nagrałem ileś tam wersji danej solówki. Bywało też tak, że wydawało mi się, że zarejestrowałem solo życia, a nie zauważyłem, że miałem np. strunę rozstrojoną. Po prostu utknęliśmy w tym wszystkim na jakiś czas. I gdy odsłuchiwaliśmy następnie te utwory, to Marcin, mający absolutny słuch, od razu wyłapywał, co jest nie tak. Skończyliśmy jakieś 4 miesiące przed wydaniem. Potem jeszcze oczywiście miksowaliśmy całość. Przy masteringu jeszcze pojawiły się jakieś niedociągnięcia i od razu chcieliśmy to grać inaczej. Wtedy ponownie nasze zapędy studził Marcin, który sugerował najpierw dokończenie jednego, a potem przejście dalej. Mam nadzieję, że po tej płycie nauczymy się pokory w tej materii.
MM: Płyta jest bardzo dobrze, selektywnie zrealizowana. Jak to się stało, że po pierwsze realizował ją właśnie Marcin Trojanowicz, a po drugie – że nagrywaliście ją w Woobie Doobie Studios?
PS: Najpierw na mojej drodze pojawiła się dziewczyna Marcina, z którą pracowałem, a która przez przypadek dowiedziała się, że chciałbym nagrać płytę. Poleciła mi oczywiście jego. Na początku kompletnie nie wiedziałem, kim jest Marcin. Zadzwoniła do niego, powiedziała, że ma takiego kolegę, który chciałby nagrać płytę i że może byśmy się spotkali. Marcin się zgodził. Przyjechałem do niego do studia. Posłuchał kilku naszych koślawych demówek. Wyraził zainteresowanie, natomiast zastrzegł, że nie będziemy pracować od razu, gdyż miał w tamtym momencie inne plany. Ustaliliśmy jak będziemy nagrywać i Marcin jednocześnie zasugerował studio Woobie Doobie. Tam nagraliśmy klawisze, bas i bębny, natomiast moje gitary dograliśmy w Studio Buffo.
MM: „Enigmatic” brzmi bardzo dynamicznie i energetycznie. Nie kusiło Cię, by do któregoś numeru wziąć gitarę akustyczną i zagrać bardziej naturalnie?
PS: Przyznaję, że przy tej płycie nie myślałem o tym. Nie przypuszczałem też, że takiego utworu może na niej zabraknąć. Teraz, gdy pracujemy nad drugą, zaczynam kombinować nad tym, by takie brzmienia też na niej umieścić. Nie mam jeszcze co prawda pomysłu, jak to zrobić, ale sądzę, że taki utwór na naszej drugiej płycie będzie można usłyszeć.
MM: No właśnie - tych popisów na „Enigmatic” jest sporo. Od „Crazy” po ten odlot w końcówce „Magical Powers”. Vai, Satriani, Petrucci, Malmsteen, ktoś jeszcze Cię inspiruje?
PS: Wymieniłeś wszystkich tych, których gra ogromnie mnie jara. Dorzuciłbym jeszcze Erica Johnsona do tego grona. Na pierwszym miejscu jest jednak przede wszystkim Joe Satriani. On pozytywnie zniszczył mi mózg (śmiech).
MM: Co dalej, bo wspomniałeś o kolejnej płycie?
PS: Tak, jesteśmy właśnie na etapie składania demówek na drugi album. Mamy wstępnie 6-7 utworów, a na płytę planujemy 11 do 12. Z tyłu głowy mamy jeszcze poboczny projekt wokalny. Bo w Limicie Dźwięku miejsca na głos po prostu nie ma (śmiech). Na razie znajomi podsuwają nam kolejne osoby, które potencjalnie mogłyby zaśpiewać. To są bardzo różni ludzie. Zobaczymy, kto najbardziej się nada. Chcielibyśmy jednak wypuścić w tym roku dwa utwory właśnie z wokalem. Co ciekawe - będziemy natomiast grali z Limitem Dźwięku na Światowych Dniach Młodzieży 24 lipca w Siedlcach.
MM: Dziękuję za rozmowę.