MM: Narzuciliście duże tempo. W ubiegłym roku płyta, teraz płyta. Co się stało?
KS: Wracamy do lat 90. pod tym względem. Wtedy wydawaliśmy co roku. Potem ta energia trochę nam uszła. Niektórzy wykonawcy każą czekać na swoje płyty latami. Trzy, a nawet pięć lat między kolejnymi uważa się za dużą przerwę. „Czarne słońce narodu” powstało jednak z potrzeby odreagowania tego, co się dzieje wokół. W lutym napisaliśmy piosenki, w marcu je nagraliśmy i oto jest płyta. Zależało nam na szybkim wydaniu, dlatego wydaliśmy ją sami.
MM: „Czarne słońce narodu” zaskakuje, bo od samego początku jest dość ostrą płytą. Numery „Płoną opony” i „Antoni wzywa do broni” są dość chropowate. Jacek („Dżej-Dżej” Jędrzejak, basista, autor muzyki i tekstów Big Cyc – przyp. MM) dość mocno przeklina, ale płyta jest zrobiona w starym punkowym duchu. O to chodziło?
KS: Taka miała być – surowa, bezkompromisowa i właśnie taka charcząca. Ciekawostką jest fakt, że zdarzają się osoby, które nie do końca rozumieją taką estetykę. Tą płytą zainteresowały się także ludzie, którzy niekoniecznie są fanami Big Cyca. Z sympatią i nie napastliwie pytają, czemu np. nagrywaliśmy w takim studiu i czy to ze względów budżetowych. Nic z tych rzeczy – po prostu taka płyta nie wymagała ogromnych nakładów finansowych, jeśli chodzi o realizację. Dzisiaj ludzie słuchają dużych rozgłośni, gdzie leci muzyka w stylu Beyonce, która jest zupełnie inaczej tworzona. Muzyka stricte rockowa zniknęła z takiego radia wraz z Nirvaną. Oczywiście jest mnóstwo zespołów alternatywnych. Nie są one jednak w głównym obiegu. Kiedyś rock był nurtem wiodącym, muzyką protestu, a teraz jest jedną z wielu opcji. Myślę, że „Czarne słońce narodu” potwierdza kondycje zespołu, który jest w pełni sprawny nie tylko muzycznie, ale także tekstowo. Pierwotnie planowaliśmy 2-3 piosenki, nakręcenie klipu do jednej z nich i obserwowanie, jak zareaguje rynek. Chłopcy jednak tak się rozpędzili w studiu, że doszliśmy do wniosku, że skoro jest tyle piosenek, to robimy z całą płytę. I to rzeczywiście jest – jak pisał kiedyś Herbert – raport z oblężonego miasta. Taka gorąca publicystyka rockowa. To trochę kontynuacja nurtu, który był na „Moherowych Beretach” (czternasty album Big Cyc, wydany w 2006 roku – przyp. MM). Ale przecież w przeszłości mieliśmy mnóstwo utworów wesołkowatych. Zwróć uwagę, że „Antoni wzywa do broni” jest taką szyderą, natomiast pozostałe utwory są właściwie na serio. Walczyłem z zespołem, żeby dodać tam jeszcze więcej ironii. Mieliśmy nawet pomysł, żeby zrobić kawałek o Krystynie Pawłowicz, ale uznaliśmy, że byłoby to zbyt kabaretowe, bo inaczej się o niej nie da (śmiech).
MM: A skąd wziął się tytuł płyty?
KS: To nawiązanie do określenia Stalina, którego określano mianem „najjaśniejsze słońca narodu”. Termin wzięty z nomenklatury krajów dyktatorskich. Tytuł jest oczywiście ironiczny i wiadomo do kogo się odnosi. Zresztą wystarczy rzucić okiem na okładkę płyty.
MM: Zauważyłem też zmianę w waszym podejściu do postaci Lecha Wałęsy. Pamiętamy przecież płytę „Nie wierzcie elektrykom” z 1991 roku. Natomiast na tej płycie bronicie osoby byłego prezydenta.
KS: Ogólnie z biegiem czasu nasz stosunek do pewnych wydarzeń historycznych uległ zmianie. Na przykład w moim przypadku zmienił się stosunek do historii związanych z obradami przy Okrągłym Stole. Kiedy byłem członkiem Pomarańczowej Alternatywy i urządzałem happeningi w latach 1989-90, to byłem zdecydowanych przeciwnikiem Okrągłego Stołu. Po latach jednak, kiedy przemyślałem te wydarzenia, doszedłem do wniosku, że to obróciło się na korzyść. Jednak był to przewrót, który dokonał się drogą ewolucyjną, a nie rewolucyjną. W tym widzę pozytyw. Niestety my Polacy mamy tą naszą ułańską fantazję. To wszystko jest może piękną tradycją, ale nasze powstania były jednak nieudane. Okraszone klęskami i krwią młodych ludzi, nie posuwały spraw Polski do przodu. Powstanie Warszawskie jest na to najlepszym dowodem. Natomiast Okrągły Stół nie był wydarzeniem symbolicznym w takim wydaniu widowiskowym. Dużo większe znaczenie przypisuję się pod tym względem obaleniu muru berlińskiego. Natomiast Niemcy mogli to zrobić, ponieważ u nas komuna już upadła. Jeśli chodzi zaś o Lecha Wałęsę – matka zawsze mnie uczyła, że należy bronić słabszych. Kiedy dostał 10 milionów głosów od wyborców, napisaliśmy „Nie wierzcie elektrykom”. Wówczas w ogóle nam się nie podobał jako postać u władzy. Ma swoje plusy i minusy. Wielokrotnie też obrażał ludzi. Jednak mimo tego jest legendą i uważam, że w stanie wojennym zachował się przyzwoicie, nie wchodząc we współpracę z władzą. Utwór „Bolek” niekoniecznie jest obroną, natomiast pokazuje, że każdego tak naprawdę można uświnić.
MM: Z kolei utwór „Jestem gotowy” brzmi niemalże jak definicja poczynań bieżącej władzy. Nie obawiasz się, że rządzący mogą podciągnąć ten utwór pod siebie?
KS: Satyra polega na tym, że pewne rzeczy wyolbrzymia. Tekstów z naszej płyty nie należy przyjmować wprost. Bo jest to jednak wizja satyryczna. Myślę jednak, że możesz mieć rację i że mogą zostać wprowadzone przepisy, które mogą nam się wydać absurdalne, ale za chwilę nie będą. Okaże się np. że dziewczęta w piątki nie będą mogły chodzić w spódniczkach, bo piątek to dzień bezmięsny, a więc jakoś tam święty... Mnóstwo rzeczy można pod to podciągnąć. Zresztą zobacz, co się dzieje – minęło raptem pół roku rządów, a władza już walczy praktycznie z całym kosmosem. Poobrażała wszystkich dookoła, również na arenie międzynarodowej. Także nie wiadomo, co jeszcze strzeli im do głów.
MM: A czemu postanowiliście przypomnieć utwór „Mejk lof not łor” tutaj pod tytułem „Transparenty i sztandary”?
KS: Stwierdziliśmy, że brakowało na tej płycie utworu, który byłby takim protest songiem. Nie punkowy, ale taki, który dałoby się śpiewać. „Mejk lof not łor” jest właściwie taką piosenką hipisowską. Powiedziałem Jackowi, że na manifestacjach KOD-u, na których gramy, brakuje takiego utworu nieco lżejszego w przekazie. A tutaj mamy nową wersję starego hitu i jednocześnie chwilę oddechu.
MM: Z kolei „I can’t sleep” opowiada o bezsenności i trochę odstaje od reszty płyty. Skąd wzięliście ten numer i jak to się stało, że śpiewa w nim z wami Nika Boon?
KS: Nika Boom, a właściwie Dominika Boon, to dziewczyna z Gdańska, która ładnych parę lat temu wygrała „Szansę Na Sukces”, dostała stypendium artystyczne, ufundowane przez prywatną firmę i pojechała do Londynu, żeby się szkolić. Przez te trzy lata poznała różnych ciekawych ludzi. Obecnie nagrywa z bardzo różnymi muzykami m.in. z ludźmi związanymi kiedyś z Massive Attack. Nie zrobiła może wielkiej kariery, ale cały czas śpiewa i nagrywa różne fajne kompozycje. Ostatnio zaczęła też pisać po polsku, bo dotąd śpiewała głównie po angielsku. To po prostu nasza koleżanka. Bardzo się lubimy i za każdym razem, gdy gramy w Londynie, to gościnnie z nami występuje. Zaśpiewała też na naszym dwudziestopięcioleciu w klubie „Enklawa”. Natomiast sama piosenka „I can’t sleep” miała być pomysłem piosenki na wakacje, ale rzeczywiście na płycie tak pojechaliśmy, że ten utwór trochę odstaje (śmiech). To jest numer „Ja chcę leżeć”, tylko w wersji angielskiej. Jest takim bonusem. Żal go było zostawiać, więc wrzuciliśmy go na koniec płyty.
MM: Rozumiem, że teraz przed wami koncerty wakacyjne?
KS: Tak, po juwenaliach gramy właściwie przez całe lato w wielu miejscach. Typowo wakacyjna trasa, która potrwa do końca września.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Wakacyjny numer „Jedziemy na Chorwację” zachęca do odpoczynku w tym uwielbianym przez Polaków kraju. To już drugi w tym roku singiel formacji świętującej swoje 35 – lecie zapowiadający nowy album BIG CYC, który ukaże się jesienią 2023 roku.
BIG CYC w duecie z Jelonkiem to zaskakująca propozycja formacji znanej z rockowego brzmienia i dynamicznych utworów.
Big Cyc pozostaje na barykadach rock ‘n rolla na najnowszej płycie. Po ostatnich mocno punkowych albumach na „Manifesto” proponują jednak pogodniejszą aurę. Panowie nie muszą już nikomu nic udowadniać, a jednak mimo to wybierają nie do końca oczywiste formuły dla swojej twórczości. O szczegółach opowiedzieli mi Jacek ‘Dżej-Dżej’ Jędzejak oraz Krzysztof Skiba.
14 listopada ukaże się autobiografia Krzyśka Skiby zatytułowana "Skiba ciągle na wolności. Autobiografia łobuza".