Joanna Kondrat

Joanna KondratMaciej Majewski
Joanna Kondrat wróciła po 5 latach od wydania debiutu z nową płytą, zatytułowaną „Karma”. Nieco odmieniona, a przede wszystkim wzbogacona o liczne nowe, choć niekoniecznie dobre doświadczenia. Podczas długiej rozmowy, opowiedziała mi o tym, co kryje się za zawartością jej nowego wydawnictwa.

MM: Od wydania „Samosi” minęło 5 lat. Wiem, że 3 lata siedzieliście w sali prób, a co jeszcze działo się w tym czasie u Ciebie, oprócz tworzenia materiału na „Karmę”?

JK: W ostatnich latach niezmienny w moim życiu był tylko zespół. Pięć lat temu zostałam mamą, co reguluje ewentualny „nadmiar” czasu na tworzenie. Pierwsze piosenki na „Karmę” powstały 4 lata temu. Kompozycji było kilkadziesiąt – ocaliłam z nich kilka. Tworzę utwory niejako od końca. Najpierw decyduję się na wniosek końcowy. W drugiej kolejności na środki językowe i muzyczne, które mają do tego rozwiązania prowadzić. Nowe doświadczenia, szereg zmian w życiu przynosiły kompletnie nowe tematy piosenek, inspiracje, wnioski. Zmieniało się wnętrze autora, dlatego sporo pomysłów jako niekompatybilnych z moim wnętrzem nie tyle odrzuciłam, ile odstawiłam na bok. Na ich miejsce – wyrastały nowe piosenki. To trwało.

MM: Utwory na „Karmie” są bardzo wysmakowane. Napisałaś je z Maćkiem Tubisem, a produkowałaś z Marcinem Lamchem, z którymi też grasz. Nie chciałaś producenta z „zewnątrz”?

JK: Wielu twierdzi, że walorem „Karmy” jest to, że nie jest „wyprodukowana”. Marcin we wstępie do współpracy powiedział, że nie interesuje go tworzenie produktu. Albo jest chemia, gramy ze sobą, a potem zapisujemy „chwilę”, albo nie…
Ta płyta jest podsumowaniem pewnego etapu zarówno w moim życiu, jak i w życiu muzyków, z którymi gram. Oni też zostali rodzicami – mamy podobny punkt odniesienia, wyznajemy podobne wartości, zaufaliśmy sobie, co przyniosło współgranie. Wprowadzenie zdystansowanego obserwatora-producenta może i przyniosłoby efekt komercyjny, nie bylibyśmy jednak autentyczni, a materiał nie byłby nasz. Zamiast odkrywać koło, postanowiliśmy zrobić „swoje” i pozostać wiernym temu, co czujemy. Dla mnie najważniejszy jest przekaz, a te piosenki są narzędziem, by go wypuścić w świat. I nie chodzi o to, aby uczynić z zespołu tło. Joanna Kondrat jest czteroosobowym zespołem. Bez osobowości chłopaków wiele rzeczy nie zabrzmiałoby, jak brzmi.

MM: A czy na tym etapie znajomości i porozumienia można mówić o ego?

JK: Był taki moment, kiedy ego weszło nam w drogę. Prawdopodobnie dlatego, że praca nad płytą trwała bardzo długo. Na początku - byliśmy całkowicie pozbawieni egocentryzmu –  grała tylko dusza. Rok oczekiwania – od nagrania płyty do jej wydania, przyniósł rozmowy,  analizę tego, kto i jak zadecydował, czy to były dobre decyzje. Było to też spowodowane sygnałami od wydawców, które były skrajne różne…

MM: Co zatem było tym momentem wyzbycia się ego?

Z chwilą, kiedy „Karma” wreszcie się pojawiła, rozgrywki pomiędzy ego a muzyką wygasły. Materiał zyskał partnera w postaci Polskiego Radia, który mówił ludzkim głosem. Nikt mi tłumaczył, że zielone jest niebieskie (śmiech). Wcześniej – bliska byłam opcji wydania materiału własnym sumptem, przy współpracy dystrybucyjnej z dużym labelem. I jeszcze do końca stycznia ta opcja wchodziła w grę.

MM: Wiem, że zadawaliście sobie też pytanie po co ją robicie? No właśnie – po co jest „Karma”?

JK: Powodów jest mnóstwo. Wydaje mi się, że każdy rodzaj tworzenia ma moc terapeutyczną. Mówi się, że jeśli nie potrafimy czegoś zrobić dla siebie, warto zrobić to dla kogoś. To moment, kiedy zaczynasz szukać odpowiedzi na pytania. Motywacja, aby grzebać w nich po cichu ze sobą i dla siebie, jest niższa, niż kiedy decydujesz się na rolę podmiotu lirycznego i analizujesz z pozycji obserwatora, a nie uczestnika.
„Karma” miała dać odpowiedzi, które sama chciałam znać jeszcze chwilę temu.
Każda z piosenek, które znalazły się na „Karmie” jest wnioskiem wyciągniętym z doświadczeń i przemyśleń. Dodam też, że wszystkie piosenki były pisane dwa razy. Ja pisałam swoją wersję, po czym zderzałam to z wizją Maćka, który miał własny pomysł na dany utwór. Tak tworzyła się nowa kompozycja.

MM: „Karma” ma dużo więcej ciepła i życia, niż „Samosia”, do której muzykę napisał w dużej mierze Krzysztof Napiórkowski. Powiedziałaś, że ta płyta to biogram. Przeszłaś jakąś przemianę jako artystka?

JK: Ze sterylnej dziewczyny, która śpiewała na „Samosi” do bardziej doświadczonej artystki, która jest świadomym nośnikiem jasnych i ciemnych kolorów życia. Tamta płyta była absolutnie czysta. Nagrała ją osoba poszukująca. „Karmę” nagrała już autorka, która więcej doświadczyła i nie szuka w muzyce farmacji, tylko prawdy. To jest taki stan, kiedy na próbie zamykasz oczy i wpadasz w trans. Za chwilę utwór się kończy, a Ty dalej w nim jesteś, widzisz obrazy. Skóra cierpnie i mówi Ci, co czujesz, a przez to – co jest w zgodzie z tobą, co jest dobre. Szukaliśmy takich momentów. W tamtym czasie – więcej czułam, niż kategoryzowałam. Bywało tak, że nie umiałam tego nazwać. Udało się stworzyć między nami w sali prób, a potem w studiu coś, co sprawiło, że chcieliśmy w tym być i przyglądać się sobie nawzajem.

MM: Rafał Olbiński stworzył okładkę płyty. Powiedziałbym, że przedstawia moment przejściowy. Coś jak – do lotu/do biegu.

JK: Ja w nim widzę rozważania nad wiarą, jako źródłem siły do tego, co robimy. Czy to, co nas dotyka jest z nas, czy spoza nas? Wychodzę z założenia, że źródło jest poza nami. Uznaję byt nadrzędny. Patrzę dziś na nowych ludzi i sytuacje z perspektywy wszystkich doświadczeń, które zebrałam w ostatnich latach. O kilka z nich nie prosiłam. Nauczyłam się śmiać, zamiast płakać nad finałem pewnych sytuacji. Zamiast zatrzymywać się i żalić, zwykle idę dalej, na zmianę pytając: „serio?” i odpowiadając „no dobra, skoro tak będzie lepiej”. Wierzę, że przychodzimy tu z planem na nas, czy na nasze życie. Skrzydła na okładce nie są przytwierdzone do ciała. Są nad kobietą. Kto tu kogo niesie?

MM: Na poprzedniej płycie pojawił się tekst Wojciecha Kassa  do utworu „Jezioro”. Tu mamy „Wyprowadź Mnie” autorstwa Jerzego Sosnowskiego. Wiem, że ta współpraca sięga Festiwalu w Opolu. Dostałaś od niego tylko ten jeden tekst?

JK: Dostałam ich więcej. Napisaliśmy muzykę do trzech tekstów Pana Jerzego. Ten – ze względu na doświadczenia – nabrał szczególnego wydźwięku. Tekst otrzymałam tuż po koncercie w „Trójce”, pochodzi z książki „Tak To Ten” Pana Jerzego. Bardzo długo szukałam do niego klucza. Maciej również. W tamtym okresie zdecydowałam się NIE prosić w piosenkach o pomoc. Refren utworu Pana Jerzego „Skoro mnie znalazłeś – wyprowadź mnie na światło” wydawał mi się być wbrew temu założeniu. Doświadczenia sprawiły jednak, że prośba wydała nam się ważnym elementem przekazu płyty.

MM: Z kolei w „Duszy” na skrzypcach zagrał Staszek Soyka. Wiem, że sam to zaproponował, ale czy jego obecność na płycie była jakoś odgórnie zakładana?

JK: W jednym z wydawnictw usłyszałam, że jeśli zaproszę na płytę konkretnych artystów, to płyta się sprzeda. Mimo ogromnego szacunku dla ich dzieł, nie czułam tych nazwisk w kontekście „Karmy”. Był to jednak punkt wyjścia do pytania, kogo chciałabym usłyszeć przed końcem dnia i kogo chciałabym zamknąć na płycie „Karma”. To przywiodło nazwisko Staszka Soyki. Cenię go, szanuję, lubię. Za całokształt. To wielki artysta i szlachetna postać, nauczyciel piosenki. To, że zagrał na skrzypcach, nie zaśpiewał – było istotnie Jego pomysłem. 

MM: Na tej płycie spotykają się czterej giganci: Sosnowski, Olbiński, Soyka i Ten Typ Mes. No właśnie - jak to się stało, że na płycie pojawił się Mes, z którym napisaliście utwór „Lato”?

JK: W tekstach Mesa rządzi przekaz. Teoretycznie, twórczości mojej i Piotra nie da się połączyć. „Lato”, w którym się spotkaliśmy, jest utworem właśnie o tym. Jestem bardzo niedosłowna w tekstach. Wielu pytało, co mam na myśli pisząc, że „Lato chowa się przed zimą. Raz z nią kończy, raz zaczyna”. Nie chodzi przecież o lato... Wniosek, który przekazuję w ostatniej linijce zwrotki – „Nie zrobisz z zimy lata. Przestań łączyć sprzeczności”, dzięki obecności Mesa, stał się czytelny. Piotr usłyszał cztery utwory z „Karmy”. Był z nami w studiu. Widział, w jakiej atmosferze pracujemy. Cieszę się, że zgodził się napisać i wykonać fragment „Lata”. Wielka klasa twórcy, która ukrywa się pod pozornie lekkimi frazami. Swoją drogą, właśnie zaciekawiłam się, jak zabrzmielibyśmy w duecie śpiewanym.

MM: Natomiast utwór tytułowy jest dość przejmujący i bogaty w warstwie instrumentalnej, która z każdą minutą narasta. Jak będziecie go odgrywali na żywo?

JK: Są tu tylko cztery instrumenty. Na płycie, gościnnie zagrał na gitarze Maciek Mąka. Pamiętam, że do studia przyszedł z całą paletą świetnych pomysłów – jest wszak również producentem. A Marcin Lamch poprosił go o ogranie wstępu dwoma dźwiękami (śmiech). Patrzyłam na to z przerażeniem i powtarzałam sobie „Kondrat, nic nie mów. Starsi czasami wiedzą lepiej”… I rzeczywiście tych kilka dźwięków i akordów wystarczyło. Na koncertach gramy we trójkę. Ale energia jest podobna.

MM: A co z tymi dwoma utworami, które nagraliście, a które nie weszły na płytę?

JK: To piosenki„Zima i „Kocham”. Pierwsza z nich poczeka na nową warstwę muzyczną. Wrzucimy ją za jakiś czas na stronę. Drugą natomiast czeka przebudowa tekstowa i aranżacyjna. Grana w duecie – zawsze była dla mnie przeżyciem. Kiedy zaczęliśmy grać wszyscy – przestałam ją przeżywać. Poza tym, jak już mówiłam, koncept płyty był taki, żeby piosenki podawały wnioski. „Kocham” już w tytule nie dość że jest egocentryczne, to jeszcze niewiele daje tekstem. Odsłania tylko autora.

MM: Odnoszę wrażenie, że za sprawą „Karmy” trochę wypełniasz lukę po Annie Marii Jopek, która nie nagrywa od kilku lat. Odnajduje u Was zbliżoną wrażliwość, co słychać np. w „Czasie”.

JK: Na tym etapie, czego odzwierciedleniem jest brzmienie „Karmy”, radość czerpię z akustycznego, zespołowego grania… To jest chyba taki ogólny deficyt rynkowy (śmiech) od kilku lat. Nie wiem, jaka będzie następna płyta. Tym, co chcę przekazać, jest konieczność uznania autentyczności i prawdy za główne filtry dla sztuki. Tak brzmi głos i instrumenty. Brzmienie normalności – nowy-stary gatunek w muzyce (śmiech). Jeśli „Karma” nie dotknie prawdą, to nie ma tam innej „amunicji”.

MM: Macie już jakieś koncerty zabukowane?

JK: 27 sierpnia gramy „Koncert bez scen”, którym towarzyszyć będą misteria dla żubra, spacer po lesie w SILVARIUM – ogrodzie leśnym, w Nadleśnictwie Krynki, naturalnym domu żubra – słuchacze na kocach i leżakach, gramy w środku lasu. A 9 października gramy koncert promujący „Karmę” w Ośrodku Kultury Ochoty w Warszawie.

MM: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

Foto: Adam Burakowski

Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie