Mentor

Haldor Grunberg / Wojciech KałużaMaciej Majewski
Połączone siły wokalisty J.D Overdrive i muzyków grupy Thaw zaowocowały jednym z najciekawszych debiutów tego roku na polskiej scenie metalowej w postaci grupy Mentor. Płyta „Guts, Graves And Blasphemy” to wściekła mieszanka mocnego rocka, metalu i hardcore’a. W ostatnią sobotę zespół wystąpił wraz grupą Spirit w warszawskim klubie „Beerokracja”, a nam udało się namówić na rozmowę wokalistę Wojtka Kałużę oraz basistę Haldora Grunberga.

MM: Wiem, że ten materiał na „Guts, Graves And Blasphemy” częściowo mieliście już gotowy od kilku lat. Wynikało to z tego, że tak długo szukaliście wokalisty?

HG: Nie do końca. Wojtek pojawił się jakieś dwa lata temu. Zagraliśmy wtedy jedną próbę, a potem znowu to ucichło. Wiąże się to z tym, że wszyscy jesteśmy bardzo zajęci. Artur (Rumiński, gitarzysta grupy – przyp. MM) ma milion zespołów, ja milion zespołów produkuje, Wojtek pracuje przy organizacji miliona koncertów, a Bartek (Lichołap, perkusista – przyp. MM) przecież sam nie zagra (śmiech). Natomiast dodatkowym impulsem była propozycja Krzysztofa Słyża, założyciela Arachnophobia Records, który zapytał, czy mamy wydawcę na ten materiał i zaproponował nam jego wydanie.

WK: Krzysiek dał nam dość krótki deadline, więc zabraliśmy się do pracy, żeby to skończyć na czas.

MM: A kto wymyślił nazwę zespołu? Bo gdy wpisałem ją sobie w wyszukiwarkę, to wśród wyników, oprócz wszelkich tematów związanych z rozwojem osobistym, pojawił zespół weselny...

HG: Nazwę wymyślił Artur, jeszcze zanim napisaliśmy te utwory. Czytałem natomiast o jakiejś legendarnej grupie z Grecji o tej samej nazwie.

WK: Mało tego – był już polski Mentor kiedyś. Na Metal Archives czytałem, że funkcjonował już taki zespół w latach 80. lub 90. Nie wiem tylko, czy coś nagrał.

HG: Wpisujemy się zatem w tę legendę (śmiech).

MM: Wiem, że częściowo nagrywaliście tę płytę w studiu MAQ. Nie prościej było wszystko zrobić u Ciebie w Satanic Studio?

HG: W MAQ oraz w innych zewnętrznych studiach nagrywam bardzo dużo rzeczy. Głównie bębny i jakieś setkowe tematy. A w MAQ nagrywałem już sporo m.in. Belzebonga, czy Sunnatę. Moje studio jest raczej do miksów i dogrywania.

MM: Wojtku, wydaje mi się, że taka forma już za Tobą chodziła od dawna, bo już słuchając Cię w J.D. Overdrive odnosiłem wrażenie, że nosi Cię, by pokrzyczeć?

WK: Miałem już kilka takich „romansów” na boku. Była też taka sytuacja parę lat temu, kiedy przez prawie dwa miesiące byłem w kapeli hardcore’owej. O ile w J.D. Overdrive spełniam się w jakimś zakresie, to zawsze też chciałem mieć jeden taki zespół, w którym będzie wymagane ode mnie tylko darcie mordy. Pod tym względem Mentor się po prostu fantastycznie napatoczył. Spełnia wszystkie moje ciągoty do cięższej muzyki, zwłaszcza, że chłopaki dali mi wolną rękę. Jedynie Artur zabrania mi trochę growlować, natomiast mimo wszystko staramy się z Haldorem trochę tego przemycać.

MM: To rzeczywiście były dwie nagraniowe sesje po 7 godzin?

WK: Nie, to były dwie sesje trwające łącznie 7 godzin. Byliśmy momentami z Haldorem zaskoczeni, jakie rzeczy wychodziły. To była bardzo fajna, sympatyczna sesja – taki test naszych możliwości, a jednocześnie otwieranie i poznawanie nowych.

MM: Kiedy usłyszałem pierwsze zajawki, a potem całą płytę, to skojarzyło mi się to trochę z Motörhead. Także w waszym podejściu – ma być głośno, mocno i ma kopać. Dopiero z czasem zacząłem odkrywać tam różne smaczki. Czemu jednak ten materiał jest taki krótki? Liczy ledwie 30 minut...

HG: Ponieważ nie chcieliśmy, aby nam się to znudziło. Lepszy jest niedosyt, niż przesyt. Wolimy częściej wypuścić coś, niż męczyć bułę przez godzinę taką muzyką.

WK: To jest odpowiednia dawka w przypadku takiej muzyki. Tyle jej trzeba. 30 minut to jest bardzo optymalny czas. To ma być muzyka do samochodu – szybka i kopiąca.

MM: Jak wspomnieliśmy - część numerów była już gotowa wcześniej, natomiast kilka dopisaliście. Jak one powstały?

WK: Bardzo szybko. To jest ciekawe, że 4 numery na płycie mają 4 albo 5 lat, a następne 6 powstało w 2-3 tygodnie.

HG: Gdy mieliśmy te parę numerów, to w międzyczasie Wojtek dograł do nich wokale. Zmiksowałem jeden z nich, a następnie wziąłem się za drugi. Potem zaczęliśmy się zastanawiać, co z tymi i z pozostałymi kawałkami zrobić. Stwierdziliśmy, że te, które mamy odświeżymy i dorobimy nowe. Całość zamknęła się w 8 próbach.

MM: Po „Scarecrow Fields”, czyli ostatnim numerze na płycie, jest krótka przerwa i pojawia się jakiś numer hardcore’owy. Czy to jakiś cover?

HG: Tak, to jest ukryty cover harcore’owy zespołu, który nie jest bardzo znany. Nazywa się Caught In A Trap i pochodzi z Nowego Jorku. To grupa, w której Artur kiedyś grał, gdy mieszkał w Nowym Jorku. Więc można powiedzieć, że trochę scoverował swój zespół (śmiech).

MM: Skoro płyta jest taka krótka, to czy ukaże się na winylu?

WK: Były już rozmowy na ten temat i coś chyba idzie w tym kierunku, ale wszystko się dopiero okaże. Damy sobie na to jeszcze trochę czasu.

HG: Winyl musi poczekać, ponieważ to jest taki nośnik, który musi się sprzedać, bo inaczej będzie zalegać w garażu.

MM: Czy to znaczy, że niebawem pojawi się coś nowego?

HG: Myślę, że tak.

WK: Nawet ostatnio były rozmawialiśmy o tym, żeby usiąść nad nowym materiałem. Wiemy, że Artur jakieś tam pomysły już ma i przebąkiwał coś o ep-ce. Natomiast pierwotnie „Guts, Graves And Blasphemy” też miało być ep-ką, a skończyło się, jak widać, więc myślę, że jak się już za to weźmiemy, to jednak zrobimy całą płytę.

HG: Nie mamy ciśnienia. To nigdy nie będą długie numery, więc też raczej stawiałbym na płytę.

MM: Zdążycie jeszcze zagrać gdzieś w tym roku?

HG: Tak zagramy jeszcze 23 grudnia w naszym Sosnowcu razem z reaktywowanym Forge Of Clouds

WK: Ja tam będę w gościach (śmiech)

MM: Dzięki za rozmowę.

Polityka prywatnościWebsite by p3a