- Ostatni, jak dotąd, album studyjny Theatre Of Hate zatytułowany „Kinshi” ukazał się w październiku 2016 roku. Była to pierwsza płyta studyjna TOH od „As Stone In The Rain” z 1995 roku. Dlaczego musieliśmy czekać tak długo na wydanie nowego materiału?
- W przypadku Theatre Of Hate problemem jest dostępność muzyków. Gdy zespół rozpadł się w 1982 roku każdy z nas zaangażował się w inne projekty muzyczne i zawodowe, pozakładaliśmy rodziny, rodziły się nam dzieci. Musieliśmy po prostu trafić odpowiednio z czasem i tak właśnie się stało w przypadku albumu „Kinshi”.
- Czy to oznacza, że wkrótce ukaże się kolejna płyta Theatre Of Hate czy też „Kinshi” było jednorazowym „wyskokiem”? Masz już może pomysły na nowe kompozycje?
- W tej chwili mam już na moim IPhonie zarejestrowane pomysły na trzy nowe piosenki Theatre Of Hate. Wkrótce będziemy je dalej rozwijać i nagrywać. Mam nadzieję, że nowa płyta ukaże się w przyszłym roku. Dużo o niej dyskutowałem ostatnio ze Stanleyem (Stammersem – basistą Theatre of Hate).
- Tytuł „Kinshi” został zaczerpnięty z języka japońskiego. Co dokładnie oznacza?
- „Kinshi” to po japońsku „zakazany”. Pierwotny tytuł tego albumu brzmiał „Forbidden Music”. Potem zmieniliśmy go na „Kinshi”.
- Czy „Kinshi” to coś w rodzaju ‘concept albumu’?
- Kompozycje, które trafiły na „Kinshi” powstały już jakiś czas temu, ale nie pasowały do żadnego innego projektu z moim udziałem. W moich uszach były one utrzymane w stylu Theatre Of Hate i zachowałem je wierząc, że kiedyś nastąpi reaktywacja tego zespołu i będę mógł zarejestrować je z myślą o nowej płycie. Tak też się stało.
- Wielu fanów uważa Theatre Of Hate za Twój solowy projekt. Czy mają rację?
- Zdecydowanie nie. Jest to zespół w pełnym znaczeniu tego słowa. Każdy z nas jest wyjątkowy i każdy odznacza swój oryginalny stempel na muzyce Theatre Of Hate. Owszem, ja tworzę większość riffów i tekstów piosenek, ale Stan i John (Lennard – saksofonista zespołu) także mają swój udział w powstawaniu nowych utworów. Nikomu nie mówię, co ma robić. Każdy z nich ma wolną rękę w kwestiach muzycznych.
- „Kinshi” to pierwszy album Theatre Of Hate od słynnego „Westworld” z 1982 roku, w powstawaniu którego wzięli udział Stan i John. Czy czujesz, że nowa płyta jest kontynuacją tego, co zostało przerwane po rozpadzie zespołu w 1983 roku?
- Myślę, że nagrywanie „Kinshi” było dla nas krokiem w nieznane. Praca nad tą płytą mogła zakończyć się katastrofą. Jednak na szczęście wysiłek wszystkich osób zaangażowanych w powstawanie tego wydawnictwa sprawił, że jest ono tak świetne. Według mnie takie kompozycje jak „Black Irony”, „Facade”, „Eyeless in Gaza”, „Ukraine Girl” czy „Pleasured” są tak dobre, jak każda piosenka Theatre Of Hate z lat 1981-1982. Chcę tu jeszcze dodać, że do zespołu dołączył perkusista Chris Bell, który grał w oryginalnym składzie Spear Of Destiny (grupa, którą Kirk Brandon założył w 1983 roku po rozpadzie Theatre Of Hate) i brał udział w nagrywaniu pierwszego albumu tego zespołu czyli „Grapes Of Wrath”. Świetny bębniarz. Zagra z nami podczas październikowych koncertów w Polsce.
- W tym roku mija 35 lat od wydania albumu „Westworld”. Wielu fanów (w tym ja) uważa tę płytę za jedno z najważniejszych brytyjskich wydawnictw rockowych lat 80-tych ubiegłego wieku. Co według Ciebie kryje się za kultowym statusem tego albumu?
- Płytę wyprodukował Mick Jones z The Clash. Zrobił świetną robotę łącząc wiele elementów w jedną idealnie dopasowaną układankę. Na „Westworld” wszystko jest na swoim miejscu i nawet po tylu latach niczego bym tam nie zmienił. Fani rzeczywiście bardzo wysoko oceniają ten album i jesteśmy z niego bardzo dumni. Dwunastocalowe remiksy utworów z „Westworld” od dawna są oceniane jako wyprzedzające swoją epokę, a brzmienia z tej płyty były w kolejnych dekadach inspiracją dla wielu innych artystów.
- W 1982 roku zadałeś pytanie: „Do you believe In The West World?”. Jak brzmi Twoja odpowiedź w 2017 roku, gdy prezydentem USA jest Donald Trump, w Wielkiej Brytanii nastąpił Brexit, do Europy przyjeżdżają tysiące uchodźców, a w europejskich miastach wybuchają bomby?
- Pytanie „Do You Believe In The West World?” jest obecnie bardziej istotne niż w 1982 roku. Wtedy były bardziej naiwne czasy, choć nad światem wisiała groźba zagłady nuklearnej. Trump jest narcyzem i ego maniakiem. Według wielu diagnoz jest chory psychicznie. Uważam, że te diagnozy są prawidłowe, ale on siedzi w Białym Domu i rządzi za pomocą Twittera. Nie jestem przekonany, czy jego współpracownicy mają pojęcie co on pisze albo komu grozi. On nie prowadzi polityki, tylko wysyła posty na Twitterze. Przerażająca osoba. Brexit? To był ignorancki wybór dokonany przez brytyjskich nacjonalistów. To są idioci bez pojęcia o czymkolwiek.
- Dlaczego Theatre Of Hate rozpadło się w 1983 roku tuż po sukcesie albumu „Westworld”?
- Szczerze mówiąc złożyło się na to wiele czynników. Na przestrzeni kilku tygodni wystąpiliśmy aż trzy razy w telewizji BBC, wydaliśmy singla „Do You Believe in West World”, który trafił do Top 40, zagraliśmy dużo wyprzedanych koncertów. I nagle w to wszystko wmieszał się nasz management, który nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z tą sytuacją. Nie mieli na nas żadnych pomysłów.
- W październiku zagracie trzy koncerty w Polsce: w Warszawie, Toruniu i Zduńskiej Woli. Czego możemy się spodziewać po tych występach?
- Większość utworów będzie pochodzić z najwcześniejszego etapu działalności Theatre Of Hate, ale nie zabraknie także kompozycji z „Kinshi”. To jest wspaniała płyta i chcemy, by przekonali się o tym fani, którzy przyjdą na polskie koncerty. Nie jesteśmy zespolem, który odcina kupony od dawnych dokonań, lecz grupą, która cały czas ewoluuje. Tak zawsze było i zawsze będzie. W przeciwnym razie, nie widziałbym sensu w dalszym istnieniu Theatre Of Hate.
- Dziękuję za rozmowę.
Foto: Grzegorz Szklarek / Kirk Brandon w Warszawie / 12.02.2013
THEATRE OF HATE:
11.10.2017. Warszawa, Pogłos
12.10.2017. Zduńska Wola, Ratusz
13.10.2017. Toruń, HRP Pamela