MM: Widziałem Twoje dwa koncerty w krótkich odstępach czasu. Jeden na tegorocznym OFF-Festivalu w pełnym słońcu i drugi na Kraków Live Festival wieczorem w namiocie, w strugach deszczu. Zdziwiło mnie, że na ten drugi wyszedłeś w kompletnych ciemnościach.
RK: Koncerty się różniły, ponieważ na OFF-ie wyszliśmy w świetle słońca, a ten w Krakowie bardziej przypominał te, które graliśmy ma trasie koncertowej. One miały charakter nieco teatralny, bo tak też staram się przedstawiać płytę „Morze” i tak do niej podchodzę. Na jesień również przygotowujemy coś ekstra w tym temacie.
MM: Zastanowił mnie jednak zespół. Na jakiej zasadzie dobrałeś sobie instrumentalistów?
RK: Mój zespół spotykałem na przestrzeni lat. Na przykład Lewana (Piotra Lewańczyka, basistę – przyp. MM) poznałem na studiach i był uznawany za genialnego basistę, który nie chce z nikim grać. A ja po prostu wprost go zapytałem, czy by ze mną nie zagrał. Byłem w szoku, gdy się zgodził (śmiech). Podobnie było z Agnieszką Bigaj, która była moją koleżanką z wokalistyki. Studiowała rok wyżej i nigdy bym nie przypuszczał, że będziemy razem grali. Tak się jednak złożyło. Potem dołączyli Michał Piotrowski (perkusista – przyp. MM) i Kuba Jakubowskie (wiolonczelista – przyp. MM). Szczęśliwie nasze drogi się połączyły, także za sprawą festiwalu FAMA, gdzie poznałem także z moją sekcję smyczkową.
MM: Od wydania płyty „Morze” minął prawie rok i wiele już na jej temat powiedziałeś. A ja jestem ciekaw, czy tęsknisz za morzem?
RK: Bardzo tęsknię. Jestem jednak świadom, że te czasy, kiedy mieszkałem nad morzem już prawdopodobnie nie wrócą. Być może kiedyś na emeryturze… Ale to właśnie płyta jest moim pożegnaniem z morzem. Staram się jednak wracać tam możliwie jak najczęściej, chociaż nie tak często, jakbym chciał. Zresztą zawsze tęsknię za miejscami, w których mnie nie ma.
MM: Słuchając utworu „Mój Hymn o Warszawie”, przypomina mi się twórczość Marka Grechuty. Tymczasem na koncercie w Krakowie wplotłeś nawet fragment „Krakowa” – utworu, który nagrał z Anawą. Czy jego twórczość odgrywa jakąś rolę w Twoim życiu?
RK: Jak byłem w podstawówce, to wiele razy słuchałem jego utworów. Miałem taką składankę w stylu „the best of” i bardzo mi się to podobało. Wałkowałem non stop.
MM: Rozumiem, że dziadek Jan był dla Ciebie ważną postacią?
RK: Bardzo ważną. Był legendą wyścigów gołębi pocztowych. Prawdziwym mistrzem. Był jednocześnie bardzo skromnym człowiekiem, a zarazem inspiracją i wielkim wsparciem dla mnie. Utworem „Jan” chciałem wystawić mu pomnik w podzięce za wszystko, co dla mnie zrobił.
MM: Gracie na żywo „Grudniową Piosenkę”?
RK: Na koncertach festiwalowych niestety nie, chociaż uwielbiam ten utwór. Jest jednym z najbardziej osobistych, jakie napisałem. Planujemy wykonywać go na trasie jesiennej. I podobnie jak wcześniej, prawdopodobnie będziemy zaczynać od niego koncerty. Nie mogę się tego doczekać. Zrezygnowałem z tego utworu oraz z kilku innych po to, by ludzie za nimi zatęsknili.
MM: A co z utworem „I znów”, w którym śpiewasz razem z Kingą Pruś?
RK: Wykonywaliśmy go na koncercie z okazji premiery płyty. Odbył się on w takiej pracowni rzeźbiarskiej w Warszawie. Zagraliśmy wtedy cały album dla 100 osób. Kinga przyjechała specjalnie na ten koncert. Natomiast na trasie w tym utworze zastępuję ją Agnieszka.
MM: Rozumiem, że Agnieszce też zostawiasz grę na pianinie podczas koncertów?
RK: Zdecydowanie. Agnieszka jest dużo lepszą pianistką, niż ja. Zresztą ja nie gram publicznie na tym instrumencie. Ograniczam się wyłącznie do zacisza domowego (śmiech). Po prostu nie czuję się na siłach, by grać przed publicznością na pianinie. Za późno zacząłem też grać i jestem samoukiem w tym względzie.
MM: Myślisz już o kolejnej płycie?
RK: To jeszcze nie ten czas, by o niej myśleć. „Morze” jest albumem z muzyką alternatywną i wydaje mi się, że potrzebuje ona więcej czasu, by dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Chcę jeszcze poszerzać spectrum jego odbioru – także na żywo. Na pewno też będę musiał odpocząć po tej płycie. No i chcę również, aby moi słuchacze trochę za mną zatęsknili. Natomiast wiem, jaki album chcę zrobić, bo część kompozycji jest gotowa. Na razie odkładam jednak jego realizację na później.
MM: No właśnie – obserwując was na żywo na scenie, mam wrażenie, że cały czas pracujecie na żywej tkance.
RK: Tak, jak najbardziej. Staramy się też spontanicznie coś robić, mimo że mamy te utwory przecież dopracowane. Wiele również zależy od energii, publiczności oraz miejsca, w którym gramy. To na nas działa, a nie jest to prosty materiał do grania na żywo. Wymaga sporo skupienia i pracy, ale też nie wszystko jest w nim idealnie wyreżyserowane. To by się nie sprawdziło. Najważniejsze są emocje i prawa, jaka stoi za tymi piosenkami.
MM: Mnóstwo osób mówi, że ta płyta jest wręcz intymna, a ja uważam, że jest poetycka. Odnosi się do starej szkoły języka polskiego i właśnie piosenki poetyckiej z dawnych lat.
RK: To dla mnie bardzo duży komplement i bardzo Ci za niego dziękuję.
MM: Płyta jest na rynku od roku. Czy ukaże się na winylu?
RK: Tak, winyl ukaże się w rocznicę wydania płyty – 16 listopada.Będą bonusy w postaci zdjęć polaroidowych, które robiliśmy do sesji. Ogromnie się cieszę, bo marzyłem o tym, by mieć „Morze” na winylu.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Zmiana scenicznego image’u, czego najbardziej widoczną oznaką jest blond peruka. Ralph Kamiński polskim Davidem Bowie? Tak się zastanawiam, czy pisać przy tym zdaniu pytajnik czy jednak nie. Debiutancki album sprzed trzech lat - „Morze” sprawił, że Kamiński skupił na swojej twórczości uwagę wielu osób.
Utwór "Pięć minut łez" promuje film "Moje wspaniałe życie", który trafi do kin już 29 października 2021.
22 listopada ukaże się album "Młodość" Ralpha Kamińskiego.
7 sierpnia w warszawskim kinie Luna odbędzie się premiera nowego klipu Ralpha Kamińskiego do utworu "Kosmiczne Energie".