- Skąd pomysł na nagranie albumu „Second Hand”?
- Większość płyt powstaje w klasycznym cyklu: w jakiś czas po wydaniu jednej płyty artysta wchodzi do studia, nagrywa utwory, które w tym czasie zgromadził na kolejną, po czym wydaje i po wszystkim, natomiast „Second Hand” jest czymś, co chodziło za mną od dłuższego czasu, jest albumem który żył i nabierał kształtów poza tym oklepanym rytmem. Największy zaś wpływ na decyzję o nagraniu utworów innych autorów miały wspaniałe płyty z serii „American Recordings” Johnny’ego Casha. To dzięki nim wręcz zapragnąłem też zmierzyć się z repertuarem innych artystów, przed czym, nawiasem mówiąc, broniłem się przez wiele lat. Pamiętam, że jeszcze w Atmosphere opowiadaliśmy sobie dowcipy o zespołach nagrywających covery. Ale z wiekiem człowiek dojrzewa i czasem pojawia się prosta chęć zaśpiewania cudzych piosenek, przynajmniej takich, które od lat chodzą po głowie. Od początku też wiedziałem, że będzie dla tej płyty lepiej, jeśli powstanie w jakimś muzycznym dialogu, jeśli nagram ją z innymi muzykami, nie jak poprzednie, sam ze sobą, w swoim studiu, w swoich czterech ścianach.
- Według jakich kryteriów dobierałeś utwory na „Second Hand”? Jak rozumiem na tych kilkunastu piosenkach i artystach nie zamykają się Twoje fascynacje muzyczne.
- Oczywiście, że nie. Zwróć uwagę, jak skrajnie różne piosenki znalazły się obok siebie na tej płycie: „Ostatni taniec” Krzysztofa Krawczyka skomponowany przez Artura Rojka i „Golem” Paristetris. Albo „Miasto we śnie” Roberta Gawlińskiego i „Elephant” Homosapiens. A był nawet pomysł, by nagrać cover utworu „Piosenka jest dobra na wszystko” Kabaretu Starszych Panów. I właśnie te utwory udowadniają, że pole poszukiwań było bardzo szerokie.
- Czyli Twoim założeniem było też pokazanie szerszej publiczności mniej znanych, polskich utworów?
- Tak, jak najbardziej. Nawet śmiałem się niedawno, że muzyce polskiej możemy pomóc tylko my sami, oraz czasami może Pat Metheny, ponieważ muzyce reszty świata pomaga cała reszta świata i czasem jeszcze Marcin Kydryński (śmiech). Pewnie piosence „Mru Mru” Hey nie jest potrzebne to, by schylił się po nią Marcin Rozynek, ale była to kompozycja, która wiele lat temu urzekła mnie już przy pierwszym przesłychaniu płyty „Music Music”. Jednak poza nią na „Second Hand” są przede wszystkim utwory artystów – myślę - mniej znanych szerszej publiczności, jak na przykład L.Stadt czy Homosapiens, czy też piosenki, które choć nagrane przez uznanych twórców, to jednak znacznie mniej popularne, a genialne. Chciałem też uniknąć sytuacji, że biorę „na warsztat” przeboje.
- Jakie znaczenie dla Ciebie miały teksty tych utworów? Nie wyobrażam sobie, abyś nagrał piosenki, których słowa nie trafiałyby do Twego „ja” i nie oddawały Twego stanu ducha.
- Biorąc się za czyjś tekst trzeba czasem, jak aktor, przebrać się na przykład w czyjeś przygnębienie – tak, jak w utworach „Miasto we śnie” czy „Ukryte”. Trzeba zabrzmieć wiarygodnie, tak dla słuchacza, jak i dla samego siebie. Nie wyobrażam sobie, abym śpiewał słowa, które choć trochę do mnie nie trafiają.
- Większość tych tekstów, jak chociażby „Mru Mru”, „50 Trees” czy „Miasto we śnie” pasuje do Ciebie. Są one, nazwijmy to: poetyckie, nieco „zamglone”…
- Najprawdopodobniej nie jestem optymistą, bo zawsze bliżej było mi do opinii, iż świat jest raczej do niczego, niż że jest kolorowo i wesoło. Dlatego takie „Miasto we śnie”, „Ukryte” czy „Ostatni taniec” są mi bliższe niż radosne utwory na trzy-cztery.
- Nie kusiło Cię, aby te utwory bardziej pozmieniać? Oczywiście, brzmią one inaczej niż oryginały, ale mam na myśli bardziej radykalne zmiany aranżacji.
- Nikt nie chciał robić rewolucji i udowadniać, że jest genialnym aranżerem. Nikt nie zamierzał ścigać się z oryginałami. Nie tędy droga. Nikt z muzyków nagrywających ten materiał nie miał potrzeby by wywracać na drugą stronę tak fantastyczny utwór jak „Mru Mru”. Dla mnie ważne było to, że od muzyków z którymi pracowałem na płytą, mającymi przecież swoje upodobania muzyczne, dostawałem bardzo bliskie mi aranżacje tych utworów, że wyczuwałem w nich element czegoś co dotychczas pojawiało się w mojej muzyce. Jedynie w przypadku pierwotnej wersji „Wait”, miałem małe wątpliwości, jednak jakoś wytrzymałem napięcie i dziś jest to jeden z moich ulubionych kawałków na tej płycie.
- Czy artyści, których utwory zamieściłeś na „Second Hand” słyszeli już tę płytę? Jakieś ciekawe opinie?
- Tu będę tajemniczy (śmiech). Artysta X niepochlebnie wypowiada się o swojej piosence, zaś w samych superlatywach o piosence artysty Y. Natomiast artysta Y o swojej piosence wypowiada się niepochlebnie, ale wysoko ocenia kompozycję artysty X (śmiech). Myślę, że ja też - gdyby przyszło mi usłyszeć mój utwór nagrany przez kogoś innego - musiałbym poświęcić sporo czasu na jego przetrawienie. Ale większość opinii o coverach z tej płyty jest jak najbardziej pozytywna.
- Planujesz drugą część „Second Hand”?
- Nie wiem, ale przynajmniej tego nie wykluczam. W tej chwili najprędzej sięgnąłbym po którąś z piosenek Lecha Janerki z albumu „Plagiaty”.
- A co z Twoim autorskim albumem?
- Mam już gotowy nowy materiał. Ale ciągle dochodzą do niego nowe utwory. Najbardziej inspirujące są dla mnie ostatnio preludia Bacha grane przez moje dzieci na fortepianie. Zdarza się, że słysząc ich dźwięki, łapię za gitarę i nagrywam jakiś nowy fragment.
- Jest szansa na powrót Atmosphere?
- Nie widzę większego sensu, ale jeśli los znów skrzyżuje znów nasze drogi, to wszystko może się zdarzyć.
- Czego ostatnio słuchasz?
- Wystąpił u mnie przesyt rokendrollem. Czasem zachwyci mnie na moment na przykład Sufjan Stevens, lub jeszcze bardziej Other Lives, bardzo podoba mi się też ostatnia płyta The Beach House, ale szczerze mówiąc, o wiele bardziej ciągnie mnie ostatnio w stronę Ravela, Debussy’ego, czy Johna Cage’a. Groźne.
- Będziesz grał koncerty promujące „Second Hand”?
- Tak. Próby trwają i mam nadzieję, że jesienią zagramy pierwsze koncerty.
foto: EMI Music Poland
Marcin Rozynek nagrał 10 coverów swoich ulubionych, polskich piosenek. Efekt zaskakuje "in plus".