MM: Wiem, że były już porównania do Myslovitz, Happysad, czy nawet Pidżamy Porno, a mnie kojarzycie się i z Cool Kids Of Death i z Dawidem Podsiadło.
PP: To dość romantyczne porównanie (śmiech). Cool Kids Of Death bardzo lubię, wychowałem się na nich. Ich muzyka ma mnóstwo energii i nie zawsze jest taka prosta, jak się wydaje.
MM: Skoro płyta nosi tytuł „Ctrl C”, to skąd banany na okładce?
PP: Nasz perkusista jest grafikiem i mamy taką niepisaną umowę, że to on odpowiada za szatę graficzną naszych płyt. Spędziliśmy sporo czasu na wymyślaniu pomysłów na okładkę naszego pierwszego albumu. Wówczas komuś dawaliśmy je do realizacji. Do tego S.P. Records – wówczas nasz wydawca - chciał mieć wpływ na to, co się na niej miało znaleźć. Ostatecznie Matiz (Mateusz Dziworski, perkusista – przyp. MM) wziął się za to. Tym razem doszliśmy do wniosku, że nie chcemy, żeby było tyle przepychanek, bo nie to jest najważniejsze. Matiz po prostu kupił 7 kilo bananów, siedział w domu, robił ich zdjęcia. Potem odpowiednio je przerobił i wyszło coś takiego. Mnie się to oczywiście skojarzyło z The Velvet Underground, ale bardzo podoba mi się, jak zostało to wyrażone na okładce i w książeczce. Tytuł pojawił się jeszcze przed stworzeniem szaty graficznej. Zresztą dzięki temu jest więcej odniesień.
MM: A te marynarki? Wiem, że jesteś fanem „Antics” grupy Interpol.
PP: Tak, to pewnie też jest jakieś odniesienie. To wyszło najpierw jako pomysł na sesję zdjęciową przy stole. Na drodze burzy mózgów pojawiły się te owoce i żółty kolor. I do tego doszła propozycja dress code’u w tej sesji. To był bardzo fajny eksperyment. Nie wiemy, jak to będzie wyglądało dalej, bo czuję, że wszystko się cały czas zmienia i musimy iść do przodu. Dziś mamy taki pomysł i jego się trzymamy, a jutro może on nie mieć żadnego znaczenia.
MM: Skąd ta „Ofelia” w tym wszystkim? Czy to wpływ twojej codziennej pracy aktora?
PP: Bardziej się wzięła z doświadczeń. Na trzecim roku studiów przerabialiśmy twórczość Szekspira. Ja akurat wybrałem „Hamleta”. Poświęciłem temu sporo czasu. Długo pracowałem nad jego monologiem, w którym on dowiaduje się oszustwie swojej matki i o zdradzie ojca, więc pewnie stąd się to wzięło. Poza tym lubię „Hamleta”.
MM: Wiem, że to Wojtek Wierzba przyniósł syntezator na próbę, ale oprócz tego na płycie słychać trochę bitów, jak na przykład w „Nie Myśleć”, czy wspomnianej „Ofelii”.
PP: W „Ofelli” bit jest żywy, perkusyjny. Natomiast rzeczywiście w „Nie Myśleć” jest elektroniczny.
MM: Swoją drogą - „Nie Myśleć” to numer o niebycie.
PP: Ciekawa interpretacja. I chyba słuszna. To ostatni numer, zrobiony na tę płytę. Powstał już w trakcie prac w studiu. Napisałem go w domu. Chciałem go zrobić tylko na gitarze, ale za namową Pawła Cieślaka, naszego producenta, przetransponowałem wszystko na klawisze. I tak dźwięk po dźwięku to poskładałem. Poprzez obie aktywności zawodowe, miewam różne okresy. Raz mam pracę, a raz nie. I tego rodzaju rozterki chciałem w tym utworze zawrzeć.
MM: Nie masz wrażenia, że brak zasięgu, to dla wielu ludzi dzisiaj katastrofa?
PP: Paradoksalnie myślę, że to nie tyle katastrofa, ile sytuacja niewygodna. Każdy zna to uczucie, bo jest to strasznie przyjemne np. w jakiejś głuszy. Chyba, że masz coś ważnego akurat do załatwienia (śmiech). Sam tak miewam, ale to są takie chwile, że mam poczucie, że nikt się do mnie nie dobije (śmiech).
MM: Z kolei utwór, nomen omen „Zasięgi”, bardzo mnie poruszył – brzmi jak lament depresjonisty. To w tym utworze Michał zagrał na ukulele?
PP: Uwielbiam ten numer na koncertach. Gramy go zwykle na końcu. Świetnie się sprawdza, bo ten kawałek dąży do kulminacji. Ale czy to jest lament depresjonisty… Kiedy grałem tę piosenkę w domu, to wyświetlały mi się jakieś obrazy z paleniem czarownic, ze stosami stojącymi na ulicy… Natomiast rozwiązanie tej piosenki jest ostatecznie optymistyczne. Chodzi o moment w życiu, w którym jesteś gotowy do robienia swoich rzeczy. I tak, w tym numerze Michał (Gibki, gitarzysta – przyp. MM) zagrał na ukulele, natomiast na koncertach gra to na gitarze.
MM: „Skowronki” to z jednej strony pogodzenie, a z drugiej odpuszczenie. Poza tym słychać tu skrzypce.
PP: Skrzypce, altówkę. Wiesz, nie chcieliśmy się ograniczać, jeśli chodzi o tę płytę. Stąd tyle różnych dodatków. Gdy gramy na żywo, to owszem, jest to uboższe instrumentarium, ale energia jest większa. Jestem fanem tego, by wykonywać jak najmniej działań przeszkadzającej w relacji muzyk-słuchacz.
MM: Słuchając „Ctrl C”, odnoszę wrażenie, że te piosenki są „rwane”. Chętnie bym was usłyszał w szerszych formach, zwłaszcza, że pomysły wyjściowe mają predyspozycje to takiego grania.
PP: Myślę, że jest to możliwe. Na pierwszej płycie duża część pomysłów wyszła właśnie od takiego jammującego grania. Jednak w obecnej sytuacji, kiedy gramy sporo koncertów, mamy też inne aktywności, a do tego dochodzi życie prywatne, to nie zawsze jest to możliwe. A w przypadku tej płyty, sporą część materiału napisałem w domu. I bardzo często były to już zamknięte formy. Podszedłem do tego piosenkowo, natomiast nie było to jakoś szczególnie celowe ukierunkowanie. Uznałem po prostu, że taka forma będzie w porządku. Potem trochę jammowaliśmy wokół tych numerów i wiele rzeczy się zmieniło, natomiast był to jednak inny proces tworzenia całości.
MM: Planujecie jeszcze jakiś klip?
PP: Tak, jest kilka pomysłów. Musimy jednak mierzyć siły na zamiary. Poza tym jest to związane z czasem, którego – jak już wspomnieliśmy wcześniej – nie zawsze mamy odpowiednią ilość.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Foto: Błażej Grochulski
Czy grupa Ted Nemeth uniknęła syndromu drugiej płyty? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w naszej recenzji płyty "Ctrl C".
Prezentujemy pierwszy utwór zapowiadający solowy projekt Patryka Pietrzaka, wokalisty i gitarzysty łódzkiego zespołu Ted Nemeth.