MM: O projekcie „Cohen i Kobiety” po raz pierwszy usłyszałem w ubiegłym roku. Wówczas wystąpiliście na Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Teraz chyba zmienił się skład wokalistek?
LB: W Łodzi mieliśmy dwanaście Pań – absolutny kwiat polskiej wokalistki. Po prostu marzenie. Natomiast każda z tych artystek ma jednak swoje terminy, plany płytowe, trasy koncertowe. I były to główne powody, dla których musieliśmy nieco zweryfikować skład i to, co robimy w tej chwili. Repertuar się w zasadzie, nie zmienił - nawet doszły dwa dodatkowe utwory. Koncert pierwotnie był zamkniętym spektaklem dwunastoutworowym, który z punktu widzenia trasy koncertowej wydawał się za krótki. I dlatego trochę go wydłużyliśmy. Esencja jednak pozostała ta sama, a w połączeniu z nową, przepiękną scenografią, wrażenie jest jeszcze lepsze. Wróciliśmy też do genialnych prac Matyldy Damięckiej, która przygotowała nie tylko ideę plakatu, ale także grafiki, których nie udało nam się wykorzystać na koncercie w Łodzi. Zagraliśmy już jeden premierowo - testowy koncert w Rybniku na OFP-ie. Wyszło rewelacyjnie.
MM: Kto zatem już nie śpiewa w tym projekcie?
LB: Niestety nie ma z nami Marysi Peszek, Natalii Przybysz, Izy Lach i Ani Dąbrowskiej, Renaty Przemyk i Martyny Jakubowicz. Do składu natomiast doszły Natalia Kukulska, Urszula Dudziak i Basia Wrońska. I z pierwszego koncertu pozostały z nami, Daria Zawiałow, Anita Lipnicka, Grażyna Łobaszewska, Matylda Damięcka i Julia Pietrucha. Wszystkie artystki śpiewają obecnie po dwa utwory.
MM: A czy Panie miały jakiś wpływ na dobór utworów, które wykonują?
LB: Kuratorem koncertu w Łodzi był Marcin Tercjak. To był jego pomysł, by zagrać piosenki Cohena. Miał pewien zbiór utworów, które uważał za ważne i które chciał, by wziąć pod uwagę. Oczywiście tych piosenek było więcej, w stosunku do tego zestawu, który ostatecznie wybraliśmy. Łącznie było około dwudziestu pięciu utworów, z których zrobiliśmy te dwanaście. W momencie, kiedy mieliśmy zamkniętą listę wykonawców, bezpośrednio porozmawiałem z każdą z wokalistek, dla których dopasowaliśmy konkretne piosenki. Trochę to trwało i kiedy udało już się dopasować te utwory pod konkretną artystkę, zająłem się aranżem pod kątem ich głosów. Stąd też każdy z tych utworów jest trochę szyty na miarę.
MM: Które dwa utwory zatem dodaliście?
LB: Grażyna Łobaszewska zaśpiewa teraz dodatkowo utwór „Alexandra Leaving”, a Anita Lipnicka, może zaśpiewa dodatkowo „Bird On A Wire”. Jeszcze o tym rozmawiamy.
MM: Korzystaliście tylko z tłumaczeń tekstów Cohena autorstwa Macieja Zembatego?
LB: Głównie korzystaliśmy z tłumaczeń Macieja Zembatego. Trudno jednak nie wspomnieć o Danielu Wyszogrodzkim. Myślę, że to kwestia stylu i dopasowania. Doborem tych tłumaczeń zajmował się Marcin Tercjak. Zdałem się na jego wiedzę w tym temacie. Skorzystał z tłumaczeń obu panów.
MM: Pytam o to, ponieważ zastanawiam się, jak wokalistki podeszły do tych tłumaczeń?
LB: Różnie. Każda z wokalistek jest inna i w kilku wypadkach pozwoliliśmy sobie na drobne korekty. Osobą, która zainspirowała mnie, jeśli chodzi o temperaturę tego koncertu, jest Anita Lipnicka. I to z nią zacząłem pracować nad tym projektem. Kiedy zobaczyła tekst do „Famous Blue Raincoat”, to go niejako spersonalizowała pod siebie, wprowadzając też pewne delikatne zmiany. Mam przekonanie, że było to z korzyścią dla jej wykonania. Mieliśmy też inną sytuację z piosenką „First We Take Manhattan”, którą na festiwalu w Łodzi śpiewała Iza Lach. Okazało się, że nie mamy pełnego tłumaczenia – jest tylko pierwsza i druga zwrotka, a utwór ma cztery. W związku z tym musieliśmy te zwrotki „dotłumaczyć”. Tak więc było kilka rzeczy, które musieliśmy dopracować.
MM: Słuchałem kilku nagrań ze wspomnianego koncertu w Rybniku i rzeczywiście Panie podeszły do tych utworów dość różnorodnie. Na przykład Pani Grażyna Łobaszewska nadała „In My Secret Life” sporego patosu, natomiast Matylda Damięcka zaśpiewała „Waiting For A Miracle” z obłędną mocą.
LB: Cohen posiadając swój słynny niski głos, którym niezmiennie hipnotyzował publiczność, nadawał również charakter swoim nagraniom. Skomponował mnóstwo wspaniałych utworów. Dla mnie, jednak pozostanie, przede wszystkim poetą. Z jednej strony staraliśmy się „ukraść” Cohena piosence aktorskiej i sprawić by jego utwory brzmiały nowocześnie i interesująco, ale nie pompatycznie. Z drugiej jednak - jedną z najważniejszych osi, której chciałem się trzymać podczas pracy nad koncertem, był tekst. Kiedy Maciek Pilarczyk z Chaos Management zaproponował, by śpiewały tylko kobiety - dołożył absolutnie znaczącą cegiełkę do tego koncertu. Jechaliśmy samochodem i zapytał, co o tym myślę. Po chwili zastanowienia uznałem ten pomysł za ciekawy, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak kolosalny wpływ będzie to miało na aranżację całości i jak zmieni te utwory. Panie przecież śpiewają wyżej, co powoduje, że melodia staje się bardziej wyrazista. To dało mi większe pole do popisu zarówno w sekcji rytmicznej, jak i w innych przestrzeniach.
Każda z wokalistek ma odmienny styl, tak więc pojawiło się wiele kolorów. Chodziło o to, by każdy z utworów był jakby osobnym przedstawieniem. W całości spojonym „duchem i tekstem” mistrza, jednak bardzo osobistym dla każdej z pań.
Przykładowo - Daria Zawiałow ma bardzo lekką piosenkę, która w oryginale z samą gitarą akustyczną brzmi trochę jak wczesny Simon & Garfunkel. Daria jest bardzo żywiołową i energiczną wokalistką, więc zdecydowaliśmy zaaranżować ten utwór jako lekką rockową piosenkę.
Z kolei Grażyna Łobaszewska ze swoim nieprawdopodobnym głosem, broni się w każdej sytuacji. Tutaj świetnie się wpisała w utwór „In My Secret Live” który potraktowaliśmy trochę bluesowo.
Dlatego liczyłem bardziej na spójność, wynikającą z instrumentarium, jakie dobraliśmy i charakteru, w jaki używają ich poszczególni muzycy.
MM: Czy to znaczy, że musiałeś te utwory w pewien sposób „upiosenkowić”?
LB: Może nie musiałem, ale chciałem. Pomyślałem, że skoro nie mamy niskiego głosu Cohena, ale mamy jego teksty i trochę wolności, to postaram się wyciągnąć z tych kompozycji trochę więcej melodii. Z jednej strony zależało mi na tym, by jego fani odnaleźli się w tych wersjach i mieli czystą przyjemność z bycia na koncercie, a z drugiej - słyszałem te utwory trochę inaczej i nie chcieliśmy z kolegami odtwarzać po prostu coverów. Myślę, że udało się osiągnąć efekt o który chodziło. Do każdego z tych utworów podchodziliśmy osobno. Każdej wokalistce wysłałem demo piosenki tylko z linią fortepianu. I pierwszą rzeczą, o jaką je prosiłem – po dobraniu tonacji – było zaśpiewanie głównej linii w formie demo. Kiedy otrzymałem demo wokalne, zacząłem je oprawiać aranżacyjnie wokół ich głosów. W tym momencie zaczynało pojawiać się zróżnicowanie. Starałem się, żeby Panie zabrzmiały najlepiej jak to jest możliwe w poszczególnych utworach, które śpiewają.
MM: Ale to chyba nie jedyna Twoja rola, bo słuchając tych nagrań, miałem wrażenie, że gra big band?
LB: To jest zespół, który się składa w dwunastu znakomitych muzyków. Sam gram w nim tylko na basie. W pewnym momencie pomyślałem nawet, żeby odpuścić i by zagrał ktoś inny, ale to się tak fajnie gra i to wszystko tak dobrze brzmi, że nie mogłem sobie darować największej przyjemności, jaką jest granie i przebywanie z tak znakomitą grupą ludzi. W zespole jest podstawowy człon, który stanowią bębny, bas, gitara i klawisze. Andrzej Rajski gra na perkusji, Bartek Gasiul i Michał Marecki na klawiszach, Bartek Kapłoński na gitarze i ja na basie. Bardzo zależało mi na tym by byli to odpowiedni muzycy - nie tylko na poziomie zawodowstwa, ale również w kwestii porozumienia i kreatywności. Jakby nie było, spędzamy z sobą trochę czasu. Miałem pomysły aranżacyjne oraz dość klarowną wizję, ale chciałem byśmy sobie chwilę pograli te numery i znaleźli wspólne brzmienie. Często słuchałem ich propozycji i wiele z nich znalazło się w tych aranżacjach. Starałem się tylko korygować ewentualne kierunki, które nie pasowały do całości.
Oprócz tego w zespole są jeszcze dwie sekcje - chórek z trzema niezwykle ważnymi Paniami: Olą Chludek która opracowywała aranże chórków, Kasią Owczarz i Ireną Kijewską oraz sekcja brassów z Michałem Tomaszczykiem na puzonie, który ją aranżował, Łukaszem Korybalskim na trąbce i Mariuszem Kozłowskim na saksofonie. Do tego składu w ostatnim momencie doszedł mój przyjaciel Michael Jones, który gra na skrzypcach i różnych perkusjonaliach.
MM: Jak będzie wyglądała trasa?
LB: Zagramy osiem koncertów.Dwa w NOSPR 14 października, 27 października w Ice Kraków i dzień później w Warszawie na „Torwarze”. Następne koncerty są w grudniu: 10-ego gramy w „Filharmonii” w Szczecinie, 14-ego w „Arenie” w Gdyni, 15-ego w „Sali Ziemi” w Poznaniu i 16-ego w „Wytwórni” w Łodzi.
MM: Zmieniając temat – nie mogę nie zapytać o książkę „Lżejszy Od Fotografii. O Grzegorzu Ciechowskim” autorstwa Piotra Stelmacha. Zauważyłem, że pokrywa się to w dużej mierze z tym, co jest w biografii „Republika. Nieustanne tango” Leszka Gnoińskiego.
LB: Naprawdę? Moim zdaniem różnią się zasadniczo. Książka Leszka biegnie chronologicznie i jest świetnie spisaną historią zespołu z przemianami politycznymi w tle. Natomiast „Lżejszy…” jest osobisty. Pełen subiektywnych opinii i spostrzeżeń. Ma fantastyczną i zaskakującą strukturę - na pierwszych stronach odpowiada na pytanie o to, co nas wszystkich tak naprawdę boli w związku z brakiem Grześka. Potem cofa się w czasie, co powoduje, że kończy się urodzinami, wschodem słońca, czyli optymistycznie. Wydaje mi się, że niezwykle ważne jest to, że wszystkie osoby, które w tej książce się wypowiadają, pracowały z Grześkiem i znały go osobiście. Każda z nich ma swój portret Grzegorza i tego kim był. Jesteśmy jak świadkowie zdarzenia, gdzie każdy pamięta inaczej daną historię. To sprawia, że ta książka jest też intrygująca. Także dla mnie jest interesująca, bowiem po raz pierwszy mogę mieć pełniejszy obraz Grzegorza poprzez bardzo wiele niezwykłych par oczu ludzi, którzy opisują i oświetlają go z różnych stron. Do tej pory znałem głownie swoją perspektywę. No cóż, Grześka nie ma w sensie fizycznym, ale jest to, co po sobie pozostawił. Pytanie, czy to nie jest taki niesamowity dar, który mają artyści, że pozostawiają po sobie coś, co jest wartością intelektualną i abstrakcyjną? Muzyki nie można przecież złapać – nie jest czymś materialnym. Możną ją jednak na coś zapisać. Pozostaje jedynie nośnik, na którym jest zarejestrowana. Po artyście na tym nośniku, zostają te najważniejsze aspekty jego umysłu i kreatywności jako istoty ludzkiej. Podobnie jak David Bowie, którego muzyka ukazuje się także po jego śmierci. Nie znałem go osobiście, ale wciąż słucham jego nagrań. Czy artyści umierają, czy po prostu mija ich twórczy czas, po którym pozostawiają swoje dzieła, które wypełniają taką globalną chmurę kultury, czy humanizmu, z której wszyscy czerpiemy? To właśnie jest dla mnie tą wartością w „Lżejszym…”, która jest dodatkiem do całej twórczości Grześka. My na tym budujemy swoje osobowości i światopoglądy artystyczne, konfrontując się i dyskutując z twórcą, mimo że fizycznie już go nie ma.
MM: Piotr Stelmach wspomina na początku książki, że dla niego twórczość Republiki się nie skończyła i ciągle trwa. Wspomina też, że cały czas dbacie o dorobek zespołu. Wydaje mi się, że on tym samym uchyla pewną furtkę… Czy Wy planujecie jeszcze jakiekolwiek wspólne nagrania?
LB: W tej chwili nie planujemy. Natomiast codziennie są nowe realia, dzieją się nowe rzeczy, jesteśmy w innym miejscu. Tak rzeka non stop płynie, więc nie mogę zakładać, że na przykład za rok nie będziemy niczego planowali, bo przepowiadałbym przyszłość, o której nie mam pojęcia. Póki co, każdy z nas ma swoje projekty i staramy się je i w nich realizować. Nie jest to proste, bo po tak mocnym zespole jakim była Republika, ciężko jest zaistnieć w innej sytuacji. I te 14 godzin rozmów, które spędziłem z Piotrem Stelmachem sprawiło, że zobaczyłem siebie. Chcąc nie-chcąc, musiałem zweryfikować swoje postawy i przekonać się, gdzie zachowałem się jak głupek, a gdzie postąpiłem rozsądnie. Poza tym ta książka pozwoliła mi „załatwić” pewnie nierozwiązane kwestie, które pozostały takimi wraz ze śmiercią Grześka. Przekonałem się na przykład, że to, co mi po nim zostało, to jakaś niekończąca się wdzięczność. Dług, który u niego zaciągnąłem, muszę teraz spłacić pracą dla innych. I większe, czy mniejsze pretensje, które się w tej książce pojawiają, nie mają tak naprawdę większego znaczenia w stosunku do tego, co powinienem teraz robić.
MM: Nad jakim projektem jeszcze w takim razie pracujesz?
LB: Są dwie rzeczy. Jedna jest totalnie świeża. To absolutnie fascynujący projekt, planowany na 2019 rok. Będę pełnił podobną funkcję jak w przypadku „Cohen i Kobiety”. Nie mogę jednak powiedzieć jeszcze dokładnie, co to za projekt. Drugim natomiast jest zespół Elements. Bardzo prywatny osobisty projekt, czy może raczej zespół który mamy z Andrzejem Rajskim i Maćkiem Gładyszem. Nagrywaliśmy kiedyś razem płytę dla Roberta Gawlińskiego. Teraz w trio wydaliśmy naszą pierwszą ep-kę i za chwilę będzie następna.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Oficjalna strona projektu i info o trasie koncertowej: http://www.cohenikobiety.pl/
Metallica zapowiedziała wydanie definitywnej wersji sześciokrotnie platynowego albumu „Load”. Wydawnictwo ukaże się 13 czerwca nakładem Blackened Records.
Uznawany za jednego z czołowych pianistów Jacob Karlzon wydał album "Winter Stories".
11 października David Gilmour wystąpił w londyńskiej Royal Albert Hall na koncercie promującym jego nowy album "Luck & Strange". Nasz wysłannik Jakub Oślak był świadkiem tego wydarzenia i podzielił się swoimi wrażeniami.
Po niemal dokładnie siedmiu latach od premiery ostatniego wspólnego albumu, Kazik Staszewski powraca do grania z poznańskim Kwartetem ProForma. Swoją premierę miał właśnie utwór „Rudy 102”, będący pierwszą od 2017 premierą formacji i zarazem zapowiedzią nowego wspólnego albumu.
Trzecia edycja Jazz Around Festival odbędzie się w dniach 28-29 czerwca w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej.
"CRITIQUE OF SWING IN TWO PARTS", czyli nowy, długo oczekiwany album Pianohooligana ukaże się już 25 kwietnia.
Tegoroczna edycja inowrocławskiego festiwalu po raz pierwszy będzie miała 2 dni i odbędzie się 23 oraz 24 sierpnia.
Ekipa kierowana przez Andrew Eldritcha wróci do Polski półtora roku po koncertach w Warszawie oraz Wrocławiu i wystąpi 11 listopada w łódzkim klubie Wytwórnia.
Paradoksem artystów płodnych jest to, że każdy ich krążek szybko znika w tłumie mu podobnych. "Soft Tissue" to ‘kolejny bardzo dobry album Tindersticks’, ale to słodko-gorzka pochwała.
David Gilmour stwierdził, że "Luck and Strange" to najlepsza płyta jaką nagrał od czasu "The Dark Side of the Moon".
Po 24 latach czekania z nowym albumem studyjnym powróciła grupa The The kierowana przez Matta Johnsona.
Brytyjska grupa And Also The Trees wydała jeden z najlepszych albumów w swojej liczącej ponad 40 lat dyskografii. To płyta skierowana przede wszystkim do miłośników melancholijnego, klimtycznego rocka.
"Cześć Glen, co u ciebie, co nowego? A nic, wszystko po staremu". Tak najkrócej można streścić to, co dzieje się na nowym albumie uwielbianego przez polską publiczność irlandzkiego barda.
Rzeszowskie zimnofalowe 1984 wzięło "na warsztat" teksty legendarnego autora tekstów Bogdana Loebla. Owocem tego projektu jest album "Projekt Loebl", którego recenzję możecie przeczytać poniżej.
Amerykańska formacja The Black Angels wreszcie dotarła do Polski. 10 lutego zagrała w stołecznym klubie „Niebo”. Parę godzin wcześniej miałem okazję porozmawiać z liderem grupy – wokalistą i basistą Alexem Maasem, który opowiedział mi nie tylko o swoistej filozofii muzycznej zespołu, ale także o działaniach solowych i fascynacji twórczością Wu-Tang Clan.
Istniejąca od 30 lat belgijska grupa dEUS jest u progu wiosennej europejskiej trasy koncertowej, w ramach której 2 maja wystąpi w gdańskim klubie B90. Z tej okazji porozmawialiśmy z liderem, wokalistą, autorem tekstów i reżyserem Tomem Barmanem.
Obaro Ejimiwe, kryjący się pod pseudonimem Ghostpoet, to jeden z najbardziej intrygujących artystów brytyjskiej sceny. 18 lutego wystąpił w warszawskim klubie „Niebo”, promując wydając w ubiegłym roku czwarty album „Dark Days + Canapés”. Przed koncertem opowiedział nam o swoim podejściu do sztuki, jej aspektach wizualnych oraz o tym, czy uważa się artystę triphopowego.
Trzecią płytą zatytułowaną „Roma”, grupa Sorry Boys ugruntowuje swoją pozycję na polskiej scenie, ale także poszerza spectrum artystyczne pod wieloma względami. Szczegółowo o złożoności i wieloznaczności nowego albumu opowiedzieli nam wokalistka, autorka tekstów Bela Komoszyńska oraz gitarzysta Tomasz Dąbrowski.
Wokalista belgijskiej grupy Balthazar nagrał solowy album "We Fucked A Flame Into Being" pod szyldem Warhaus. W Polsce płyta ukaże się 2 września nakładem wytwórni Mystic. Z tej okazji muzyk zgodził się udzielić nam krótkiego wywiadu.
Znakomita wokalistka jazzowa Lora Szafran opowiedziała nam między innymi o powstawaniu jej najnowszego albumu "Nad Ranem".
Nick Cave kontynuuje serię pogrzebowych płyt, tym razem przesyłając słuchaczom psałterz pełen onirycznych scenografii dla słowa mówionego, których adresatem jest Bóg.
Brytyjscy mistrzowie klimatycznego grania z Tindersticks grają już 30 lat. Dla uczczenia tego jubileuszu zespół wydał płytę "Past Imperfect: The Best Of Tindersticks '92 - '21".
Uwielbiana w Polsce norweska grupa Madrugada powróciła z pierwszą od 14 lat płytą studyjną. A już 3 kwietnia zespół wystąpi w warszawskim klubie Niebo.
Zanim przejdę do samej płyty, dwa słowa gwoli wstępu i wyjaśnienia, kim do licha jest Scott Von Ryper? To Australijczyk, ale rezydujący w Los Angeles (gdzieżby indziej). Jego głównym wehikułem jest The Black Ryder, duet w psychodelicznych oparach shoegaze, który tworzy z Aimee Nash (żoną Iana Astbury z The Cult).