Patryk Kumór

Patryk KumórGrzegorz Szklarek
Wokalista, kompozytor i multiinstrumentalista Patryk Kumór wydał niedawno nowy singel "Skok Na Bank". Jest to kolejna zapowiedź nowej płyty muzyka. Z tej okazji spotkaliśmy się z Patrykiem i porozmawialiśmy między innymi o jego współpracy z teamem producenckim Amber Revival, udziale w programie Must Be The Music oraz jego metalowych korzeniach muzycznych.

- Twój nowy singel „Skok Na Bank” jest jednym z owoców trwających od roku sesji nagraniowych. Co jeszcze wtedy powstało?

- Mnóstwo muzyki. Nie tylko dla mnie, ale także dla innych artystów. Od lat bowiem komponuję także dla innych oraz na potrzeby filmów. Podczas wspomnianych sesji nagraniowych popełniłem utwory dla Marty Gałuszewskiej, Michała Szczygła, a także do kilku produkcji filmowych. Ten czas wykorzystałem także na przemyślenie kwestii „co dalej?”. W pewnym momencie intensywność wydawania moich piosenek była tak duża, że zaczęło mi to bardzo przeszkadzać. Stylistycznie było to „od Sasa do Lasa”: tu rokendrollowo, tam popowo. Kompletny misz-masz. Wynikało to z tego, że zawsze dużo komponowałem i gdzieś w tym nawale pracy utraciłem kierunek, w którym ma iść moja twórczość. Ten rok wykorzystałem na przemyślenie wielu spraw, wysłuchanie po kilkanaście razy moich dotychczasowych płyt, zamknięcie dotychczasowego etapu i rozpoczęcie nowego.

„Skok Na Bank” nie jest może do końca piosenką, która zapowiada to, co się znajdzie na nowym albumie, ale sygnalizuje kierunek w którym idziemy, a więc w stronę alternatywnego popu, zwłaszcza jeśli chodzi o aranżacje i teksty.

- Powiedziałeś kiedyś, że „Skok Na Bank” jest piosenką, która zlikwidowała ograniczenia, które sobie stawiałeś. Co miałeś na myśli?

- Stawiałem sobie takie ograniczenia z racji tego, że zastanawiałem się, czego oczekuje ode mnie odbiorca. Byłem na takim etapie, na którym myślałem czy to, co tworzę spełni oczekiwania fanów czy też nie. Zacząłem wpadać w pętlę i komponować nie to, co chciałem. Nie była to dla mnie dobra sytuacja, bo wiadomo, że zawsze trzeba iść na kompromis między sobą, producentem, wydawcą, ale był to ostatni moment w którym uznałem, że mogę sam sobie udowodnić, że mogę napisać coś dla siebie, bez myślenia o tym, jaka będzie na to reakcja mojego słuchacza. Jeśli się spodoba to super, jeśli nie – to też mi to chyba zostanie wybaczone. Na szczęście odzew jest bardzo pozytywny i przypomniało sobie o mnie sporo osób, które kiedyś o mnie zapomniały (śmiech).


- Przy „Skoku Na Bank” współpracowałeś z berlińskim duetem producenckim Amber Revival. Jak doszło do Waszej współpracy?

- Pierwszy raz usłyszałem o nich na campie songwritingowym w Amsterdamie, gdzie pisaliśmy piosenki na Eurowizję. Była tam też między innymi Kasia Moś, która tworzyła tam swój numer na ten festiwal. Ja z kolei skomponowałem wówczas kilka piosenek, które pojawiły się w różnych krajach we wstępnych eliminacjach do Eurowizji. W każdym razie o Amber Revival wspomniał mi mój dobry znajomy rosyjski tekściarz Leonid Gutkin. Powiedział mi, że Netta Nimrodi i Arie Burshtein są ludźmi, którzy podobnie do mnie czują muzykę i odnosi wrażenie, że mogłoby z tego coś być. Zaprosiliśmy ich na pierwszy tego rodzaju polski camp, który został orgaznizowany w Sopocie przez ZAIKS i wytwórnię Universal Music. Tam ich poznałem i po całym dniu wspólnej pracy zadzwoniłem do Leonida i powiedziałem mu, że się nie pomylił. Jest między nami muzyczna chemia, rozumiemy się niemal bez słów. „Skok Na Bank” był naturalną kontynuacją tego, co narodziło się w Sopocie i wydaje mi się, że na tym numerze nasza współpraca się nie skończy.

- Skąd czerpiesz inspiracje do tekstów swoich piosenek?

- Ze swoich życiowych historii, bo trochę ich mam na koncie (śmiech). Jestem człowiekiem, który nie ma żadnych oporów, by nawet przy obcych ludziach mówić o swoich emocjach. Uważam, że za mało okazujemy swoich emocji. Więc to jest jedna inspiracja, a drugą są na pewno filmy. Kocham kino. Czasem potrafię siebie dopasować do danego obrazu i opisuję w swoich piosenkach, co ja bym zrobił na miejscu bohatera danego filmu, jakbym się zachował. Nie staram się układać moim słuchaczom życia na siłę, nie podpowiadam, ale wiem, że jest parę osób, które są mocno zżyte z niektórymi moimi utworami. To jest chyba dowód na to, że na końcu wszyscy jesteśmy do siebie podobni.

- Masz rzadko spotykaną częstotliwość wydawania płyt. W latach 2014 - 2016 ukazały się aż trzy Twoje albumy…

- To był szalony czas. Działo się wtedy tak dużo, że aż trudno w to uwierzyć. Wspomniałem o tym na początku naszej rozmowy…Bardzo chciałem wtedy nagrywać, byłem tak głodny pracy, że zamykałem się na dwa miesiące w studiu nagraniowym i pyk, powstawała płyta. Przesłuchiwałem ją, bardzo mi się podobała, ale za jakiś czas przychodziła refleksja, czy to na pewno jest ten kierunek? Dlatego teraz chcę stworzyć album, który będzie miał wspólny mianownik, a będzie nim poczucie, że nowe piosenki będą w 100% takie jak chcę. Gdy ich posłucham za 10 lat chcę nadal móc powiedzieć, że nawet dziś są dobre. Ale takie piosenki nie jest łatwo napisać. Teraz raczej pisze się pod kątem obowiązujących trendów muzycznych.  

- W poprzedniej dekadzie grałeś na instrumentach klawiszowych w metalowych grupach Darzamat i Division by Zero. Co takiego się wydarzyło, że przeszedłeś taką metamorfozę stylistyczną między tamtymi ciężkimi klimatami a obecną działalnością solową?

- Bardzo dużo się wydarzyło. W Darzamat działo się wówczas dużo rzeczy, które do końca mi nie odpowiadały. Czułem się autorem znacznej części materiału, gdyż tworzyliśmy muzykę głównie z gitarzystą Chrisem, który obecnie gra jeszcze w Infernal War. Dochodząc do Darzamat byłem jeszcze dzieciakiem, a po kilku latach, gdy zdobyliśmy większą popularność i zaczęliśmy grać duże trasy koncertowe – między innymi z Moonspellem, wszystkim nam trochę odbiło. Poczuliśmy się wypaleni, a wiadomo, że tworząc muzykę potrzebna jest pasja. Gdzieś to się zaczęło zaburzać. Poza tym ja dużo pracowałem przy instrumentach, zacząłem robić muzykę do filmów, posypało mi się też trochę spraw prywatnych. Pewnego dnia uznałem, że nie dam rady być wiarygodny, a grając taki rodzaj muzyki trzeba takim właśnie być. Wychodząc na ostatnich pięć koncertów z nimi czułem, że jestem tam trochę na siłę. Natomiast ciekawe jest to, że nie dalej jak rok temu znowu się ze sobą skontaktowaliśmy, gdyż chłopaki myślą o reaktywacji zespołu i nagraniu płyty, na którą mamy jeszcze ważny kontrakt. Kto wie, może wezmę w tym udział, choć nie wiadomo, jak będzie z czasem, bo teraz się u mnie dzieje tak dużo.

- Odszedłeś z Darzamat i nagle po 5 latach ciszy pojawiłeś się w „Must Be The Music”…

- Nawet ostatnio rozmawiałem z kimś z Polsatu, że ludzie, którym nie bardzo poszło w tym programie, nie chcą o tym mówić. A ja właśnie przeciwnie – nie mam z tym problemu. Przez długie lata miałem taki kompleks, że nie lubiłem być oceniany. Nie czytałem recenzji płyt, unikałem rzetelnej krytyki. Pomyślałem jednak, że chcąc rozpocząć przygodę ze śpiewaniem muszę się tego pozbyć. I jeśli się z tym nie oswoję teraz, to nie ma sensu aby brnąć w to dalej, bo jakakolwiek krytyka zniszczy mi psychikę. Wziąłem więc udział w „Must Be The Music”. Były słowa uznania między innymi od Adama Sztaby i Kory, ale była i krytyka, którą przyjąłem na klatę i wyciągnąłem z niej wnioski, na których zbudowałem to, co jest teraz. Bo jeśli ktoś ci mówi, że „oczekiwaliśmy od ciebie więcej” to oznacza, że może być jeszcze lepiej. Gdy niedawno obejrzałem swój występ przyznałem im rację – stać mnie było na więcej.

- Dziękuję za rozmowę.

Foto: oficjalny profil FB Patryka Kumóra

 

Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie