MM: Twój poprzedni anglojęzyczny album „Party Crasher” ukazał się 10 lat temu. Czemu musieliśmy tak długo czekać na kolejny?
PG: Po pierwsze - byłem zajęty działaniami Roxette. Trwało to 6 lat. Po drugie – nagrywałem płyty szwedzkojęzyczne (w ubiegłym roku Per wydał dwie płyty „En vacker natt” i „En vacker dag” – przyp. MM). I dopiero po zakończeniu tamtych aktywności, znalazłem czas na nagranie i wydanie „Small Town Talk”. To naturalne posunięcie. Nagrywam tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę.
MM: „Small Town Talk” przynosi spokojną i lekką mieszankę bluesa i folku. Co było jej główną inspiracją?
PG: Zacząłem pisać materiał na tę płytę, kiedy Roxette zakończyło koncertowanie, czyli w 2016 roku. Chciałem zrobić coś diametralnie odmiennego od tego, co nagrywam w tym zespole. Zależało mi na płycie lirycznej, opartej na brzmieniach akustycznych. Początkowo wszystko napisałem po szwedzku. Poleciałem do Nashville, gdzie pracowałem z tamtejszymi muzykami. To było spełnienie jednego z moich wieloletnich marzeń. Nie wiedziałem początkowo, czego oczekiwać. Okazało się to jednak wspaniałym doświadczeniem. Mniej więcej w połowie nagrywania płyty zdałem sobie sprawę, że nagrywam coś wyjątkowego. W związku z tym postanowiłem przetłumaczyć teksty utworów na język angielski. To zmiana zaowocowała tym, co słychać na „Small Town Talk”.
MM: Album zatem powstał najpierw w języku szwedzkim?
PG: Tak, w takiej formie go zarejestrowałem i wydałem w ubiegłym roku, a dokładnie wiosną („En Vacker Natt” – przyp. MM). Koncertowałem z nim także w lecie po Szwecji. Na tamtą trasę sformowałem nowy zespół, składający się ze szwedzkich muzyków, w którym uwzględniłem także elementy muzyki country, jak gitara hawajska, dobro, czy skrzypce. Z tym samym zespołem będę grał także tej jesieni piosenki Roxette.
MM: No właśnie – na płycie słychać sporo brzmienia skrzypiec. Kto na nich zagrał?
PG: Wszystko zostało nagrane w Nashville poza trzema piosenkami. Na płycie na skrzypcach zagrał Stuart Duncan, który jest niesamowitym muzykiem. Usłyszałem go, kiedy grał z Alison Krauss i Robertem Plantem. Okazało się grał praktycznie ze wszystkimi w świecie muzyki country. Inną postacią jest Dan Dugmore, który zagrał na gitarze hawajskiej i gitarze dobro. To absolutna legenda. Jeden z najlepszych muzyków na świecie. Jest jeszcze Mickey Raphael, który zagrał na harmonijce ustnej. To muzyk, który od 34 lat gra z Williem Nelsonem... Miałem ogromne szczęście współpracować z tymi wszystkimi instrumentalistami. To coś niesamowitego.
MM: Ponownie Twoim głównym współpracownikiem na płycie jest Helena Josefsson. Wasza współpraca trwa już 15 lat. Nie jesteście sobą znudzeni?
PG: Nie, wręcz przeciwnie! Helena jest niesamowitą wokalistką, wspaniale się z nią pracuje. Z każdym kolejnym rokiem jest coraz lepsza. Poza tym współpraca z nią jest dla mnie interesująca jako autora piosenek, ponieważ jej styl śpiewania jest zupełnie odmienny, niż Marie (Fredriksson, wokalistki Roxette – przyp. MM), która śpiewa bardziej zadziornie i rockowo.
MM: Kto jest bohaterem piosenki „The Finest Prize”?
PG: To opowieść o dziewczynie i chłopaku, którzy dochodzą do takiego momentu w swoim życiu, w którym próbują odnaleźć na nową swoją tożsamość. Generalnie jednak ten utwór można interpretować na wiele różnych sposobów. Napisałem go pierwotnie na ostatni album Roxette („Good Karma” ukazał się w czerwcu 2016 roku – przyp. MM). Wówczas jednak go nie nagraliśmy. W Nashville zarejestrowałem go ponownie po szwedzku, natomiast ostatecznie wróciłem do wersji angielskiej, którą słychać na „Small Town Talk”. To jedna z moich ulubionych piosenek na płycie.
MM: Skoro wspomniałeś ponownie Roxette – planujecie kolejny album?
PG: Nie, Roxette póki co jest tematem zamkniętym. Przykro mi z tego powodu, ale też rozumiem Marie. Jej zdrowie nie pozwala na koncertowanie i dlatego zakończyła działalność na polu muzycznym w 2016 roku. Prowadzi obecnie bardzo spokojne, ustabilizowane życie. Rozmawiamy co tydzień ze sobą.
MM: 21 października ponownie wystąpisz w Warszawie. Oczywiście wszyscy spodziewają się repertuaru Roxette. Zagrasz coś poza tym?
PG: Postaram się przemycić kilka kompozycji z mojego solowego repertuaru. Natomiast rzeczywiście setlista będzie zawierała głównie piosenki Roxette. Mamy ponad 70 utworów, które możemy zagrać, więc jest w czym wybierać (śmiech). Chcę je wypróbować z tym zespołem. Myślę, że cały set zamknie się jednak w 25 kawałkach. A ponieważ mam w zespole i gitarę hawajską, i skrzypce, to przełożenie utworów Roxette również na takie instrumentarium jest ciekawym i ekscytującym wyzwaniem. Nie zacząłem jeszcze prób, w związku z tym, nie wiem, czy uda się to zrobić (śmiech).
MM: A kto będzie śpiewał partie Marie? Helena?
PG: W zespole śpiewają wszyscy, ale jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji, kto będzie śpiewał jej partie. Prawdopodobnie będziemy się wymieniać z paniami śpiewającymi w poszczególnych piosenkach.
MM: Wróćmy do przeszłości. Na przełomie lat 80. i 90. Roxette było wszędzie. Jest jednym z moich pierwszych wspomnień muzycznych. Wydawało się wówczas, że każdy kolejny utwór, który wydajecie od razu staje się hitem. Jak myślisz, co było kluczowym momentem dla tej ogromnej popularności, jaką się wówczas cieszyliście?
PG: Myślę, że piosenki, płyty i nieustanne koncertowanie mocno się do tego przyczyniło. Roxette zawsze świetnie pracowało w studiu. Nagrywaliśmy głównie w Sztokholmie, ale brzmieliśmy jak nikt inny, co było dla nas ogromnym atutem. Równocześnie bardzo dobrze wypadaliśmy na żywo. Zawsze mieliśmy ze sobą znakomity zespół muzyków. Do tego Marie była wyjątkową frontmanką. Kiedy patrzę na okres od 1988 do 1995 roku, był to czas nieustannego nagrywania, koncertowania i promowania naszej twórczości. To był jeden wielki trip (śmiech). Byliśmy zaskoczeni, że właściwie na całym świecie nasze piosenki są tak dobrze przyjmowane. To był wspaniały czas i do dziś bardzo miło go wspominamy. A ponieważ pochodzimy z małego szwedzkiego miasteczka, międzynarodowy sukces i kariera tym bardziej wydają się czymś niewyobrażalnym.
MM: Zawsze mnie zastanawiało, jak to się stało, że „It Must Have Been Love” trafiło na ścieżkę dźwiękową do filmu „Pretty Woman”? Wiem jedynie, że pierwotnie była to piosenka świąteczna.
PG: Zgadza się. Natomiast powodem, dla którego znaleźliśmy się na tej ścieżce dźwiękowej był fakt, że pojawili się na niej inni artyści związani – tak jak my – z wytwórnią EMI. Stąd na płycie są utwory Davida Bowiego, Natalie Cole, Go West, czy Roberta Palmera. Pamiętam, że podczas obiadu w Los Angeles przedstawiciel wytwórni zapytał nas, czy mamy utwór na ścieżkę do „Pretty Woman”. Odpowiedziałem że nie i że nie mamy czasu go nagrać, bo cały czas koncertujemy. Wspomniałem mu jednak o piosence, którą nagraliśmy dwa lata temu właśnie z tym świątecznym tekstem. Nagraliśmy ją jeszcze raz z nowym tekstem, który napisałem i dorobiłem nowe intro. Utwór zmiksował Humberto Gatica, który był wówczas bardzo rozchwytywany. Reszta jest historią... Piosenka stała się tak wielkim przebojem, że nagrywając ją, nawet przez moment nie zdawaliśmy sobie sprawy, że będzie aż tak popularna. Poza tym nikt nie spodziewał się też takiego sukcesu samego filmu „Pretty Woman”. To był obraz niskobudżetowy, a okazał się hitem na skalę światową.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Foto: Grzegorz Szklarek
Lider szwedzkiej grupy Roxette wystąpi 21 października w warszawskim klubie Stodoła. Będzie to jego drugi koncert w tym miejscu.