MM: „Muzyka i słowa” – tytuł już sam w sobie nasuwa sugestię, że to dzieło w pełni autorskie. To cieszy, zwłaszcza po płytach z tekstami Miłosza, Leśmiana czy Osieckiej. I słuchając tej płyty, idąc od początku, czyli od piosenki „Przyszedł czas na zmiany”, mam wrażenie, że Pan o tych zmianach śpiewa bardzo lekko. Przez to gwizdanie oraz gitarę kojarzy mi się z reggae.
SS: I słusznie się kojarzy. To jest stworzone według takiej niepisanej zasady, że jak się mówi rzeczy poważne, to nie trzeba ich oprawiać w jakiś niezwykle poważny, czy nawet żałobny ton. Wręcz przeciwnie – należy spróbować podać to może nie lekko, ale pogodnie.
MM: W tym tekście pojawia się wers: Damy radę Tato. Zastanawiam się, czy nie lepszy wydźwięk miałyby te słowa, gdyby śpiewali je Pana synowie Kuba i Antek, którzy grają z Panem?
SS: A to jest słuszna uwaga. To jest super pomysł. Dziękuję. Możemy to naprawić na koncertach.
MM: Przyszedł czas na zmiany/Dzieci poszły z domu/O mojej tęsknocie/Nie mówię nikomu to z jednej strony pogodzenie, a z drugiej - Pan chyba nie musi się z tym specjalnie godzić, bo synowie z grają z Panem?
SS: Trzeba na to spojrzeć z różnych perspektyw. Mamy ze sobą kontakt na bieżąco i jesteśmy w dobrych stosunkach ze sobą. Kuba i Antek są cudnymi muzykami. Antek dodatkowo od 2004 roku opiekował się u nas dźwiękiem, bo jest dyplomowanym inżynierem dźwięku. Natomiast Kuba gra na bębnach i śpiewa tak, jak nikt inny nie byłby w stanie. On zna cały mój repertuar od a do z i czuje się w nim organicznie. To jest niezwykle cenne. Ale nie możemy być dla siebie wzajemnie zakładnikami. Ja muszę być w każdej chwili gotowy na to, że on pójdzie swoją drogą – tak jak Antoni. Nasze drogi się rozchodzą. Antek nagrał płytę. Okazało się, że jest kompozytorem. Bardzo mnie to cieszy, bo to jest muzyka kulturalna. Na „Muzykę i słowa” nagrał piękne keyboardy. Kuba na razie ze mną zostaje, chociaż nie gwarantuje, że nie założę nigdy ensemblu ‘bezsojkowego’.
MM: Z jednej strony „Ławeczka-bajeczka”, czyli ten naturalny teatr, który lubi Pan sobie poobserwować, z drugiej „Lubię wracać do Warszawy”, a z trzeciej – „W Piotrowym mateczniku”, to szczególne opowieści o miejscach.
SS: To są opowieści o moich małych ojczyznach. Począwszy od Górnego Śląska, gdzie się wychowałem. Stamtąd ruszyłem do Warszawy zdobywać świat. Kończyłem szkołę i pomału się przemieszczałem w tę stronę. I pokochałem to miasto. Prawdę powiedziawszy po 40 latach życia powoli przesuwam się na parter, ponieważ chcę być bliżej przyrody. W międzyczasie, kiedy rozstałem się z moją pierwszą żoną, moi synowie zamieszkali na Warmii w domu mojego przyjaciela. W nim dorastali syn Piotra i moi synowie. My też dojrzeliśmy. I o tym jest „W Piotrowym Mateczniku”. To najbardziej osobista piosenka na tej płycie.
MM: A na kolejnym biegunie jest utwór „Nie ma ich”, gdzie padają słowa: Tam gdzie była synagoga/Dzisiaj jest wieżowiec/Tam gdzie był żydowski bazar/Dziś jest blokowisko. Nie brakuje Panu tamtego obrazu Warszawy?
SS: Ja tamtej Warszawy nie widziałem, ale oczywiście, brakuje. Zobaczyłem kiedyś film „Warszawa 1935” i zrobił on na mnie piorunujące wrażenie. Mocno to odcierpiałem, bo poczułem jak to mogło wyglądać. Ale trzeba pamiętać, że wówczas Warszawa była miastem dwojakim. Było dolne miasto i górne. W tym dolnym nikt nie chciał żyć. Tam się dopiero coś rodziło po latach niepodległości. Dla mnie jest to traumatyczne doświadczenie, które nie jest moje. My jesteśmy pokoleniem, którego nie dotknęła wojna. Tomek Jaśkiewicz, który urodził się w 1943 roku opowiadał, jak będąc małym chłopcem wspinał się z kolegami nielegalnie na jedyną wieżę na Placu Zbawiciela i widzieli całe północne miasto zrównane z ziemią. Ale ja śpiewam przede wszystkim o Warszawie dzisiejszej. Jestem pełen podziwu i miłości wobec tej, która jest teraz. To jest metropolis. Więc albo metropolis albo głucha cisza. Natomiast jeśli chodzi o Żydów, to bardzo mnie to męczy i jest to jedna najwcześniej napisanych piosenek na tę płytę, bo nie rozumiem, jak można było dwadzieścia kilka lat po wojnie wygonić Żydów, czyli to, co stało się w marcu 1968 roku. A w domach wciąż się tli antysemityzm. To nie są wrogie żarty, ale przede wszystkim niechlujne. To jest coś, co musimy przepracować.
MM: Chciałem jeszcze zapytać o utwór „Mamulu, Tatulu” – na płycie koncertowej, zapowiadając go, mówi Pan, żeby marzyć, ale by tych marzeń nie fetyszyzować. Co Pan miał na myśli?
SS: Miałem na myśli to, żenie odradzam marzeń, bo są źródłem inspiracji i motorem działań. Chodzi o to, żeby, gdy marzenia się nie spełniają, nie dopuszczać do rozpaczy. Bo rozpacz jest demonem.
MM: Te piosenki wyszły od gitary. Tych klawiszy nie jest tutaj zbyt dużo i są one nienachalne.
SS: Jest nienachalnie, bo gra kto inny. Jak gram tylko na pianinie w ostatnim utworze „Wielka rzeka”. To akurat jest utwór kojarzący się z pewnym kryzysem, że wylądowałem na OIOM-ie. Ale zależało mi przede wszystkim na tym, żeby to były proste piosenki, które ludzie mogliby sobie śpiewać razem. I cały czas o tym myślę, że zastanawiam się kto jest nadawcą, a kto odbiorcą. Brakuje mi takich rzeczy. Poza tym na gitarze ja ledwo gram, więc siłą rzeczy te utwory musiały być proste (śmiech).
MM: Z tego, co Pan mówi, wyłania się konkluzja, że to jest płyta refleksyjno-biesiadna.
SS: No daj Boże.Jeśli tak Pan to odczytuje, to mogę tylko czuć satysfakcję.
MM: Zastanawiam się też, czy trudne było dla Pana to przejście po płytach z tekstami wielkich poetów do płyty ze swoimi tekstami?
SS: Nie, to nie było trudne. Jak ze wszystkim – trzeba się było za to po prostu zabrać. A w takich przypadkach najczęściej się o tym najpierw myśli, czegoś się obawia, niepokoi. I to też nie jest na nic, bo lepiej najpierw pomyśleć, niż zrobić to na końcu. Zacząłem robić tę płytę latem 2017 roku, ale pierwsze zapiski robiłem już trzy lata wcześniej.
MM: Czemu ta płyta dodatkowa – z zapisem koncertu z okazji 60-lecia Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego – jest taki krótka?
SS: Ten koncert dłuższy. Postanowiliśmy wydać na razie tylko te kilka utworów.
MM: Tytułem puenty: o czym marzy dzisiaj Stanisław Soyka?
SS: Żeby się zdyscyplinować. Wiem, że mogę i zdążyłbym naprawić to, co nabroiłem z moim organizmem przy pomocy niesportowego trybu życia. Wierzę, że człowiek może się naprawiać. W imię tej wiary marzę, by zrzucić wreszcie 25 kilogramów raz na zawsze.
MM: Co dalej?
SS: Koncerty. Za dwa lata obchodzimy dwudziestolecie działalności w tym składzie. Kapela jest świetna i trzyma nas w jędrności. To jest wielka satysfakcja. Gram też swoje recitale, chociaż już rzadziej, bo to jest bardzo energetyczne obciążenie, ale na szczęście jeszcze mogę. Ja lubię się trudzić. Trudno mi sobie wyobrazić nic nierobienie. I choć były momenty, że mi się nie chciało, to dziś mi się chce.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Trzeba było trochę lat naczekać się na nową płytę z autorskim materiałem Stanisława Soyki. Były interpretacje utworów Czesława Niemena, tekstów Agnieszki Osieckiej, wierszy Bogusława Leśmiana, swingowych standardów z lat 30. i 40. XX wieku. Nadszedł czas na w pełni autorski materiał. Tytuł mówi w tej kwestii wszystko.