MM: Wasza współpraca zaczęła się od płyty „Chaos Pełen Idei”, natomiast od kogo wyszła inicjatywa nagrania płyty w duecie?
JP: To była nasza wspólna decyzja.
WM: Widywaliśmy się regularnie, ponieważ graliśmy wspólne koncerty z materiałem z „Chaosu Pełnego Idei”. I za każdym razem umawialiśmy się na wspólne granie u jednego lub u drugiego. W ten sposób powstawała piosenka za piosenką, więc naturalnie zdaliśmy sobie sprawę, że nie możemy zmarnować tej okazji, skoro mamy ze sobą taki przelot.
MM: Obaj jesteście dość silnymi osobowościami artystycznymi. Jak zatem dzieliliście się pomysłami?
JP: Czasami ja przynosiłem jakiś pomysł, a czasami Wojtek. Nie było tak, że któryś z nas forsował na zasadzie: oto piosenka i tak będziemy grać. W naszej współpracy chodzi o to, że obaj mamy wolną rękę.
WM: Korzystamy również z tego, że każdy z nas potrafi wnieść coś innego do tego projektu. John zwraca uwagę na rzeczy, na które ja bym w ogóle nie zareagował. I o to chodzi w tworzeniu zespołu: odbijasz swoje pomysły od innych. Dzięki temu np. Red Hot Chili Peppers jest dużo lepszym zespołem, niż każdy jego z muzyków osobno. Podobnie było z The Beatles, czy Led Zeppelin. My skorzystaliśmy z tego, że mamy zajawkę, jakbyśmy mieli po kilkanaście lat. Nas to naprawdę kręci.
MM: To inaczej: czy któryś pomysł nie przeszedł zupełnie?
WM: Wymyśliliśmy razem czterdzieści utworów z myślą o tej płycie. Wchodząc do studia, nie zrobiliśmy sobie tracklisty z utworów, które wcześniej wybraliśmy. Po prostu wybieraliśmy je, grając. W końcu okazało się, że mamy 15 numerów zrobionych.
JP: Ja nie miałem nawet gotowych tekstów, bo nie wiedziałem, co danego dnia będziemy nagrywać (śmiech).
MM: A gdzie nagrywaliście i z kim?
WM: Nagrywaliśmy w Black Kiss Studio, czyli u Arka Kopery, saksofonisty Pink Freud. Świetne miejsce i świetny producent. Natomiast już rok wcześniej zaprosiłem do współpracy gitarzystę Piotra „Rubensa” Rubika i perkusistę Tomka „Harrego” Wadowskiego. Dzięki temu spotkaniu doszliśmy do wniosku, że nie chcemy dodawać żadnych dodatkowych instrumentów. Okazało się, że mamy normalny zespół rockandrollowy, zajawkę jak małolaci, a do tego wszyscy potrafią śpiewać chórki (śmiech).
MM: Słuchając tej płyty, rzeczywiście słychać podejście rockandrollowe w starym stylu. Mnie skojarzyła się ona w jakimś stopniu z dokonaniami The Black Keys oraz Jacka White’a. Idąc od początku: „Broken Heart Sutra”, to pieśń miłosna.
JP: Tak, to smutna piosenka o miłości. Ja nie mam wyłącznie dobrych doświadczeń z tym uczuciem.
WM: To jest bardzo ważny utwór, dlatego uznaliśmy, że powinien rozpoczynać płytę. Opowiada istotną część naszego życia i wprowadza w nastrój całego albumu. Jest pewną mantrą i pozwala wejść w nasz świat.
MM: A czy „Six Feet Under” to piosenka o bezsenności?
JP: Też (śmiech). Chociaż to również jest piosenka o miłości. Ale rozumiem, że nawiązujesz do słów: Bury me six feet under. I can’t sleep. Podoba mi się ta interpretacja.
WM: To jest utwór, który powstał w studiu. To nie była jedna kompozycja z tych czterdziestu, które mieliśmy wcześniej. Z tym się wiąże ciekawa sytuacja: ponieważ dużo komponuję na gitarze, kupiłem sobie świetny wzmacniacz lampowy z lampowym tremolo i pogłosem. Chciałem pokazać gitarzystom moją nową zdobycz, więc przywiozłem go do studia, a dzień wcześniej wymyśliłem na nim riff. Wszyscy uznali, że jest zajebisty i robimy z tego numer. Postawiliśmy ten wzmacniacz w reżyserce i zaczęliśmy nagrywać. Basówka przepuszczona przez ten sprzęt brzmi jak gitara Johna Lee Hookera, czy Roberta Johnsona. I to wszystko na malutkim, butikowym piecu gitarowym (śmiech). Cały zespół to załapał i zaczął wokół tego grać. Wyszedł nam bardzo rootsowy, bluesowy kawałek.
MM: O singlowym „Don’t Ask Questions!” opowiadaliście już przy okazji jego premiery, natomiast kolejnym singlem jest „Strangers”, która w warstwie wokalnej przypomina Nicka Cave’a.
JP: Wow.No tu mnie zaskoczyłeś (śmiech)
MM: Potem wjeżdżacie z punkowym wręcz „Life Story”
WM: To też utwór wymyślony w studio (śmiech). Ten riff zagrał Piotrek Rubik i zaczęliśmy do niego dokładać kolejne części. To wspólna kompozycja całego zespołu.
JP: A ja musiałem wymyślić, co mam w nim śpiewać (śmiech). Nie rapuję, więc musiałem podejść do tego inaczej, co nie było łatwe.
MM: Czy kolejnym singlem będzie „Melancholia”?
WM: Tego jeszcze nie wiemy.
MM: Pytam, bo to jeden z najbardziej ‘obrazowych’ kawałków na płycie. Słuchając go wyświetla mi się klimat w stylu klipów Bjork w kosmosie.
WM: W tym numerze jest zabieg z pogłosem, w którym wokal Johna ‘zanika’.
JP: To kolejny utwór, który zainspirował film „Melancholia” Larsa Von Triera. Mocno go przeżyłem.
MM: Natomiast sama opowieść kojarzy mi się ze „Starmanem”, czyli Davidem Bowiem
WM: A tu trafiłeś w dychę, bo gdy John przyszedł, powiedział, że ma numer na trzy, ale chciałby go zagrać inaczej – w stylu Davida Bowiego. Zrobiliśmy z tego rockowy numer, który swinguje.
MM: „Black Dress” to zaproszenie na pogrzeb i jednocześnie na tańce na grobach. Zastanawiam się jednak - znając Twoje zamiłowanie do koloru czarnego i Twoją mroczną naturę – czy to nie jest także zaproszenie na ślub?
JP: Cieszy mnie Twoja wyobraźnia (śmiech). Pozostawiam wolną interpretację.
MM: Wojtku, a to rzeźbienie po strunach?
WM: To czysty rock and roll. Wymyśliłem, że musi to być jak najbardziej naturalne i taki pomysł wpadł mi do głowy.
MM: „Orange Sunshine” odnosi się do kwasu z lat 70., zaś muzycznie kojarzy się z „Rocking In The Free World” Neila Younga.
WM: A widzisz – kiedy zagrałem ten numer Johnowi, to jemu się to skojarzyło z Hendrixem. Nie wiedzieliśmy tylko, jak to zrobić. To są stare zagrywki hipisowskie, gdzie unisono grają gitary i bas, a do tego John opowiada o swojej prawdziwej historii. Na końcu jeszcze Piotrek Rubik dołożył te pojechane gitary.
MM: Natomiast sporym zaskoczeniem jest „Nothing Makes Sense” z tekstem traktującym o beznadziei, a ubranym w taneczny puls.
JP: Tak, chodzi o to, aby się nie poddawać nawet w beznadziejnych sytuacjach.
WM: Opowiadamy o tym, że nawet, kiedy jest źle, to sytuacja nie jest bez wyjścia.Jesteśmy na tym świecie tyle lat i cały czas potrafimy znaleźć inspiracje, miłość oraz motywację do tego, by wciąż robić i tworzyć dobre rzeczy.
MM: John, „Driver” mógłby spokojnie znaleźć się na Twojej dowolnej płycie
JP: Tak, to taki mój klasyk (śmiech).
WM: John po prostu świetnie gra na gitarze akustycznej i śpiewa. Zawsze kiedy się spotykaliśmy, to w różnych momentach łapał za pudło i jechał w swoim stylu.
MM: Z kolei „1, 2, 3 and…” wydaje mi się odpowiedzią, czy wręcz odwróceniem sytuacji z „Broken Heart Sutra”.
JP: Tak, ale ten związek ma dziwny dualizm. Wszystko jest fajnie do pewnego momentu. A potem wracasz do domu i już nie jest tak dobrze… Jestem bardzo dumny z tego utworu. Brzmi korzennie, jak u Boba Dylana albo Neila Younga.
MM: To jak się ma do tego pulsujący „All About You”?
JP: Nie wiem (śmiech).
WM: To jest dla mnie numer w stylu Fleet Foxes, czy Tame Impala. Dla mnie to odpowiedź na to, że pomimo wielkiej miłości i kompetencji do grania muzyki lat 60. i 70. – bo tam są zawieszone nasze korzenie i tak gramy przez całe życie – pokazujemy, że jednak wiemy, że jest rok 2019. To trochę zabawa tym, czym dzisiaj się bawi młodzież, czyli w odkopywanie starej muzyki. A my chcemy ją pokazać we współczesnym pryzmacie. Poza tym „All About You” to jest totalnie parkietowy kawałek, a jednocześnie czerpie z tych wszystkich współczesnych zespołów, które próbują grać w starym stylu.
MM: Końcówka płyty to „Soul Mountain”, które brzmi jakby było nagrywane co najmniej w Studiu im. Lutosławskiego, a muzycznie kojarzy się z Tomem Waitsem.
WM: (śmiech) Myślę, że John jest po prostu świetnym narratorem i dlatego Ci się tak kojarzy. Jest jak szaman, który opowiada ludziom o tym, czego nie widać. Nawet jak z nim improwizuję, to on od razu wie, o czym opowiadam za pomocą muzyki.
JP: To jest jednocześnie podsumowanie i repryza „Don’t Ask Questions”
MM: „Place Of No Return” to ciąg dalszy „Soul Mountain”?
WM: Tak, to jest wydłużenie tamtego kawałka.To takie podsumowanie całej płyty.
MM: Ponieważ ta „Philosophia” brzmi bardzo organicznie i pewnie była nagrywana na setkę. A czy była rejestrowana na taśmę?
WM: Nie było na taśmę, ale ponieważ nagrywaliśmy u mojego kumpla, to mieliśmy ten komfort, że nie musieliśmy się spieszyć. Wchodząc do studia, nie zdawałem sobie sprawy, że będziemy to w taki prosty sposób nagrywać. John nagrał wszystkie wokale na zwykłego Sennheisera. Nie używaliśmy żadnych nadzwyczajnych rzeczy, a co jest ciekawe – Arek Kopera twierdzi, że to jego najlepsza produkcja, jaka powstała w Black Kiss Studio chociaż ostatnio nagrywał płyty Darii Zawiałow i wielu innych artystów, którzy dzisiaj mają przeboje za przebojem. Zagraliśmy to własnymi rękami i nic nie jest popsute w procesie produkcji. I to jest to. Taśma mogłaby coś dodać, natomiast dla nas najważniejsze jest to, że wszystko zostało nagrane na żywo.
JP: Poza tym nagrywanie na taśmę nie jest tak proste, jak się człowiekowi wydaje. Trzeba po prostu bardzo dobrze grać, bo każda pomyłka jest stratą.
MM: Skoro mieliście tyle numerów, to czemu ta płyta nie jest dłuższa?
JP: Ale chyba nie słyszy się tego, że ta płyta jest za krótka? Jak słucha się płyt PJ Harvey, czy Nicka Cave’a, to one też nie są długie. Są w sam raz.
WM: Ja się cieszę, że ona nie jest za długa, bo mając tyle materiału, moglibyśmy ją przeciągnąć. A mimo tego, że jest dłuższa, niż wspomniane płyty Cave’a, czy PJ Harvey, to opowiada Ci jakąś historię, z którą zostajesz. Nie jest to przegadane. Trzeba przyjść na koncert, bo wtedy będzie tego więcej.
MM: Kilka dni temu zagraliście koncert w „Stodole”, natomiast mnie się wydaje, że ten materiał można zagrać także w bardziej kameralnych warunkach (wcześniej panowie zagrali na Hali Głównej Dworca Centralnego w Warszawie – przyp. MM)?
JP: Oczywiście, możemy to grać w różnych miejscach.
WM: Na Spring Breaku mieliśmy odsłuch płyty i Piotr Metz, który prowadził to spotkanie zaczął od tego, że moglibyśmy zagrać na każdym festiwalu w tym kraju. To bardzo ciekawe i fajny komplement. Mimo tego, że jest to zamknięte w format klasycznych piosenek rockandrollowych, okazuje się, że odnajdzie się w bardzo współczesnych realiach, czy sytuacjach.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Wojtek Mazolewski i John Porter połączyli siły i stworzyli wspólnie intrygujący album "Philosophia".
Dwie osobowości, dwaj wspaniali muzycy, dwie muzyczne historie, jedna Philosophia. Premiera płyty już 24 maja.
"Don't Ask Me Questions" to tytuł nowego singla duetu Mazolewski/Porter zapowiadającego wspólną płytę obu artystów.