Mazolewski/Porter

Wojtek Mazolewski/John PorterMaciej Majewski
Wspólny projekt Johna Portera i Wojtka Mazolewskiego jest nie tyle zaskoczeniem, ile konsekwencją. Panowie współpracowali już wcześniej przy płycie „Chaos Pełen Idei”, grali także wspólnie koncerty. Nic dziwnego zatem, że nastąpił ‘ciąg dalszy’. Łącząc siły, stworzyli własną ‘filozofię’, którą wypełnia młodzieńcza energia, entuzjazm i po prostu chęć. W poniższej rozmowie opowiedzieli mi o płycie „Philosophia” ze szczegółami.

MM: Wasza współpraca zaczęła się od płyty „Chaos Pełen Idei”, natomiast od kogo wyszła inicjatywa nagrania płyty w duecie?

JP: To była nasza wspólna decyzja.

WM: Widywaliśmy się regularnie, ponieważ graliśmy wspólne koncerty z materiałem z „Chaosu Pełnego Idei”. I za każdym razem umawialiśmy się na wspólne granie u jednego lub u drugiego. W ten sposób powstawała piosenka za piosenką, więc naturalnie zdaliśmy sobie sprawę, że nie możemy zmarnować tej okazji, skoro mamy ze sobą taki przelot.

MM: Obaj jesteście dość silnymi osobowościami artystycznymi. Jak zatem dzieliliście się pomysłami?

JP: Czasami ja przynosiłem jakiś pomysł, a czasami Wojtek. Nie było tak, że któryś z nas forsował na zasadzie: oto piosenka i tak będziemy grać. W naszej współpracy chodzi o to, że obaj mamy wolną rękę.

WM: Korzystamy również z tego, że każdy z nas potrafi wnieść coś innego do tego projektu. John zwraca uwagę na rzeczy, na które ja bym w ogóle nie zareagował. I o to chodzi w tworzeniu zespołu: odbijasz swoje pomysły od innych. Dzięki temu np. Red Hot Chili Peppers jest dużo lepszym zespołem, niż każdy jego z muzyków osobno. Podobnie było z The Beatles, czy Led Zeppelin. My skorzystaliśmy z tego, że mamy zajawkę, jakbyśmy mieli po kilkanaście lat. Nas to naprawdę kręci.

MM: To inaczej: czy któryś pomysł nie przeszedł zupełnie?

WM: Wymyśliliśmy razem czterdzieści utworów z myślą o tej płycie. Wchodząc do studia, nie zrobiliśmy sobie tracklisty z utworów, które wcześniej wybraliśmy. Po prostu wybieraliśmy je, grając. W końcu okazało się, że mamy 15 numerów zrobionych.

JP: Ja nie miałem nawet gotowych tekstów, bo nie wiedziałem, co danego dnia będziemy nagrywać (śmiech).

MM: A gdzie nagrywaliście i z kim?

WM: Nagrywaliśmy w Black Kiss Studio, czyli u Arka Kopery, saksofonisty Pink Freud. Świetne miejsce i świetny producent. Natomiast już rok wcześniej zaprosiłem do współpracy gitarzystę Piotra „Rubensa” Rubika i perkusistę Tomka „Harrego” Wadowskiego. Dzięki temu spotkaniu doszliśmy do wniosku, że nie chcemy dodawać żadnych dodatkowych instrumentów. Okazało się, że mamy normalny zespół rockandrollowy, zajawkę jak małolaci, a do tego wszyscy potrafią śpiewać chórki (śmiech).

MM: Słuchając tej płyty, rzeczywiście słychać podejście rockandrollowe w starym stylu. Mnie skojarzyła się ona w jakimś stopniu z dokonaniami The Black Keys oraz Jacka White’a. Idąc od początku: „Broken Heart Sutra”, to pieśń miłosna.

JP: Tak, to smutna piosenka o miłości. Ja nie mam wyłącznie dobrych doświadczeń z tym uczuciem.

WM: To jest bardzo ważny utwór, dlatego uznaliśmy, że powinien rozpoczynać płytę. Opowiada istotną część naszego życia i wprowadza w nastrój całego albumu. Jest pewną mantrą i pozwala wejść w nasz świat.

MM: A czy „Six Feet Under” to piosenka o bezsenności?

JP: Też (śmiech). Chociaż to również jest piosenka o miłości. Ale rozumiem, że nawiązujesz do słów: Bury me six feet under. I can’t sleep. Podoba mi się ta interpretacja.

WM: To jest utwór, który powstał w studiu. To nie była jedna kompozycja z tych czterdziestu, które mieliśmy wcześniej. Z tym się wiąże ciekawa sytuacja: ponieważ dużo komponuję na gitarze, kupiłem sobie świetny wzmacniacz lampowy z lampowym tremolo i pogłosem. Chciałem pokazać gitarzystom moją nową zdobycz, więc przywiozłem go do studia, a dzień wcześniej wymyśliłem na nim riff. Wszyscy uznali, że jest zajebisty i robimy z tego numer. Postawiliśmy ten wzmacniacz w reżyserce i zaczęliśmy nagrywać. Basówka przepuszczona przez ten sprzęt brzmi jak gitara Johna Lee Hookera, czy Roberta Johnsona. I to wszystko na malutkim, butikowym piecu gitarowym (śmiech). Cały zespół to załapał i zaczął wokół tego grać. Wyszedł nam bardzo rootsowy, bluesowy kawałek.

MM: O singlowym „Don’t Ask Questions!” opowiadaliście już przy okazji jego premiery, natomiast kolejnym singlem jest „Strangers”, która w warstwie wokalnej przypomina Nicka Cave’a.

JP: Wow.No tu mnie zaskoczyłeś (śmiech)

MM: Potem wjeżdżacie z punkowym wręcz „Life Story”

WM: To też utwór wymyślony w studio (śmiech). Ten riff zagrał Piotrek Rubik i zaczęliśmy do niego dokładać kolejne części. To wspólna kompozycja całego zespołu.

JP: A ja musiałem wymyślić, co mam w nim śpiewać (śmiech). Nie rapuję, więc musiałem podejść do tego inaczej, co nie było łatwe.

MM: Czy kolejnym singlem będzie „Melancholia”?

WM: Tego jeszcze nie wiemy.

MM: Pytam, bo to jeden z najbardziej ‘obrazowych’ kawałków na płycie. Słuchając go wyświetla mi się klimat w stylu klipów Bjork w kosmosie.

WM: W tym numerze jest zabieg z pogłosem, w którym wokal Johna ‘zanika’.

JP: To kolejny utwór, który zainspirował film „Melancholia” Larsa Von Triera. Mocno go przeżyłem.

MM: Natomiast sama opowieść kojarzy mi się ze „Starmanem”, czyli Davidem Bowiem

WM: A tu trafiłeś w dychę, bo gdy John przyszedł, powiedział, że ma numer na trzy, ale chciałby go zagrać inaczej – w stylu Davida Bowiego. Zrobiliśmy z tego rockowy numer, który swinguje.

MM: „Black Dress” to zaproszenie na pogrzeb i jednocześnie na tańce na grobach. Zastanawiam się jednak - znając Twoje zamiłowanie do koloru czarnego i Twoją mroczną naturę – czy to nie jest także zaproszenie na ślub?

JP: Cieszy mnie Twoja wyobraźnia (śmiech). Pozostawiam wolną interpretację.

MM: Wojtku, a to rzeźbienie po strunach?

WM: To czysty rock and roll. Wymyśliłem, że musi to być jak najbardziej naturalne i taki pomysł wpadł mi do głowy.

MM: „Orange Sunshine” odnosi się do kwasu z lat 70., zaś muzycznie kojarzy się z „Rocking In The Free World” Neila Younga.

WM: A widzisz – kiedy zagrałem ten numer Johnowi, to jemu się to skojarzyło z Hendrixem. Nie wiedzieliśmy tylko, jak to zrobić. To są stare zagrywki hipisowskie, gdzie unisono grają gitary i bas, a do tego John opowiada o swojej prawdziwej historii. Na końcu jeszcze Piotrek Rubik dołożył te pojechane gitary.

MM: Natomiast sporym zaskoczeniem jest „Nothing Makes Sense” z tekstem traktującym o beznadziei, a ubranym w taneczny puls.

JP: Tak, chodzi o to, aby się nie poddawać nawet w beznadziejnych sytuacjach.

WM: Opowiadamy o tym, że nawet, kiedy jest źle, to sytuacja nie jest bez wyjścia.Jesteśmy na tym świecie tyle lat i cały czas potrafimy znaleźć inspiracje, miłość oraz motywację do tego, by wciąż robić i tworzyć dobre rzeczy.

MM: John, „Driver” mógłby spokojnie znaleźć się na Twojej dowolnej płycie

JP: Tak, to taki mój klasyk (śmiech).

WM: John po prostu świetnie gra na gitarze akustycznej i śpiewa. Zawsze kiedy się spotykaliśmy, to w różnych momentach łapał za pudło i jechał w swoim stylu.

MM: Z kolei „1, 2, 3 and…” wydaje mi się odpowiedzią, czy wręcz odwróceniem sytuacji z „Broken Heart Sutra”.

JP: Tak, ale ten związek ma dziwny dualizm. Wszystko jest fajnie do pewnego momentu. A potem wracasz do domu i już nie jest tak dobrze… Jestem bardzo dumny z tego utworu. Brzmi korzennie, jak u Boba Dylana albo Neila Younga.

MM: To jak się ma do tego pulsujący „All About You”?

JP: Nie wiem (śmiech).

WM: To jest dla mnie numer w stylu Fleet Foxes, czy Tame Impala. Dla mnie to odpowiedź na to, że pomimo wielkiej miłości i kompetencji do grania muzyki lat 60. i 70. – bo tam są zawieszone nasze korzenie i tak gramy przez całe życie – pokazujemy, że jednak wiemy, że jest rok 2019. To trochę zabawa tym, czym dzisiaj się bawi młodzież, czyli w odkopywanie starej muzyki. A my chcemy ją pokazać we współczesnym pryzmacie. Poza tym „All About You” to jest totalnie parkietowy kawałek, a jednocześnie czerpie z tych wszystkich współczesnych zespołów, które próbują grać w starym stylu.

MM: Końcówka płyty to „Soul Mountain”, które brzmi jakby było nagrywane co najmniej w Studiu im. Lutosławskiego, a muzycznie kojarzy się z Tomem Waitsem.

WM: (śmiech) Myślę, że John jest po prostu świetnym narratorem i dlatego Ci się tak kojarzy. Jest jak szaman, który opowiada ludziom o tym, czego nie widać. Nawet jak z nim improwizuję, to on od razu wie, o czym opowiadam za pomocą muzyki.

JP: To jest jednocześnie podsumowanie i repryza „Don’t Ask Questions”

MM: „Place Of No Return” to ciąg dalszy „Soul Mountain”?

WM: Tak, to jest wydłużenie tamtego kawałka.To takie podsumowanie całej płyty.

MM: Ponieważ ta „Philosophia” brzmi bardzo organicznie i pewnie była nagrywana na setkę. A czy była rejestrowana na taśmę?

WM: Nie było na taśmę, ale ponieważ nagrywaliśmy u mojego kumpla, to mieliśmy ten komfort, że nie musieliśmy się spieszyć. Wchodząc do studia, nie zdawałem sobie sprawy, że będziemy to w taki prosty sposób nagrywać. John nagrał wszystkie wokale na zwykłego Sennheisera. Nie używaliśmy żadnych nadzwyczajnych rzeczy, a co jest ciekawe – Arek Kopera twierdzi, że to jego najlepsza produkcja, jaka powstała w Black Kiss Studio chociaż ostatnio nagrywał płyty Darii Zawiałow i wielu innych artystów, którzy dzisiaj mają przeboje za przebojem. Zagraliśmy to własnymi rękami i nic nie jest popsute w procesie produkcji. I to jest to. Taśma mogłaby coś dodać, natomiast dla nas najważniejsze jest to, że wszystko zostało nagrane na żywo.

JP: Poza tym nagrywanie na taśmę nie jest tak proste, jak się człowiekowi wydaje. Trzeba po prostu bardzo dobrze grać, bo każda pomyłka jest stratą.

MM: Skoro mieliście tyle numerów, to czemu ta płyta nie jest dłuższa?

JP: Ale chyba nie słyszy się tego, że ta płyta jest za krótka? Jak słucha się płyt PJ Harvey, czy Nicka Cave’a, to one też nie są długie. Są w sam raz.

WM: Ja się cieszę, że ona nie jest za długa, bo mając tyle materiału, moglibyśmy ją przeciągnąć. A mimo tego, że jest dłuższa, niż wspomniane płyty Cave’a, czy PJ Harvey, to opowiada Ci jakąś historię, z którą zostajesz. Nie jest to przegadane. Trzeba przyjść na koncert, bo wtedy będzie tego więcej.

MM: Kilka dni temu zagraliście koncert w „Stodole”, natomiast mnie się wydaje, że ten materiał można zagrać także w bardziej kameralnych warunkach (wcześniej panowie zagrali na Hali Głównej Dworca Centralnego w Warszawie – przyp. MM)?

JP: Oczywiście, możemy to grać w różnych miejscach.

WM: Na Spring Breaku mieliśmy odsłuch płyty i Piotr Metz, który prowadził to spotkanie zaczął od tego, że moglibyśmy zagrać na każdym festiwalu w tym kraju. To bardzo ciekawe i fajny komplement. Mimo tego, że jest to zamknięte w format klasycznych piosenek rockandrollowych, okazuje się, że odnajdzie się w bardzo współczesnych realiach, czy sytuacjach.

MM: Dziękuję za rozmowę. 

Powiązane materiały

Mazolewski-Porter / Warszawa, Stodoła / 29.05.2019

30.05.2019
Mazolewski/Porter - Philosophia

Wojtek Mazolewski i John Porter połączyli siły i stworzyli wspólnie intrygujący album "Philosophia".

26.05.2019
Poznaliśmy szczegóły płyty duetu Mazolewski/Porter

Dwie osobowości, dwaj wspaniali muzycy, dwie muzyczne historie, jedna Philosophia. Premiera płyty już 24 maja.

25.04.2019
Debiutancki singel duetu Mazolewski/Porter

"Don't Ask Me Questions" to tytuł nowego singla duetu Mazolewski/Porter zapowiadającego wspólną płytę obu artystów.

11.04.2019
Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie